ROZDZIAŁ
8
O
CHŁOPCU, KTÓRY PODZIWIAŁ GWIAZDY
-
Dziękuję – szepnął Sami, kiedy oderwałem swoje wargi od tych blondyna.
Skomentowałem jego słowa poprzez wtulenie się w lekko umięśnione załamanie
pomiędzy szyją a barkiem, po czym pocałowałem go w bok.
-
Jak to się stało, że ten tyran objął władzę nad Floressą? – zapytałem cicho po
długiej chwili milczenia. Nie mogłem pojąć, że lud nie zauważył prowadzonej
przez niego tyranii. Czyżby aż tyle obiecał poddanym, że puszczali oni w
niepamięć napaści na bezbronne wioski?
-
Stało się to, kiedy miałem na karku trzynaście wiosen – mruknął blondyn – Nikt
się tego nie spodziewał... Był ciepły, letni dzień jak dzisiaj. W tamtych
czasach wojna, nie była tak zaostrzona jak jeszcze trzy lata temu. Wojska
prowadziły swoje działania tylko na granicy z Ligną, więc poza utrudnieniem
związanym z wysyłaniem co raz to nowych żołnierzy na front, mieszkańcy mogli w
miarę normalnie funkcjonować. Ojciec robił wszystko, by nie odczuli oni za
bardzo konsekwencji wojny. W miarę możliwości starał się nie zwiększać podatków
i ograniczyć liczebność wojsk do minimum. Niektórzy myślą, że decyzja ta była
jedną wielką pomyłką... Przez to przegrywamy! - krzyczeli doradcy wojskowi. Ojciec wiedział
jednak swoje. W razie dużej przewagi ze strony Ligny zamierzał nawet
zrezygnować z tronu i oddać waszemu kraju ziemie Floressy. Wtedy mieszkańcy
ucierpieliby najmniej... – opowiadał chłopak, a ja słuchałem go z dużym
zainteresowaniem. W tamtym okresie byłem małym chłopcem. Pamiętam jak Ligna
cieszyła się z dużej przewagi militarnej, jaką posiadała nad krainą kwiatów.
Gdyby ojciec wiedział, że poddałaby się z dnia na dzień, pewnie już dawno
konflikt pomiędzy nami by nie istniał... Kraina kwiatów pewnie też nie. –
Wszystko się jednak zmieniło pewnej upalnej nocy – mruknął gorzko chłopak –
Wiesz... przeżyłem tylko dlatego, że włóczyłem się do późna po lesie, który był
niedaleko zamku – zaśmiał się smutno pod nosem – Uwielbiałem wymykać się po
północy i szukać gwiazd na niebie niedaleko skalnej przepaści, przy której
kończyły się drzewa. Widoki były takiego piękne. Uwielbiałem je podziwiać w
samotności... – urwał na chwilę, jakby przypominał sobie dziecięce wędrówki –
Zabójca przyszedł w środku nocy. – powiedział nagle z grobową miną. - Wszedł do
królewskiej komnaty zupełnie niepostrzeżenie, po czym zasztyletował królewską
parę. Najgorszym było to, że moje sypialnie znajdowały się dokładnie przy
pokojach rodziców. Zabójca został pochwycony właśnie w nich przez stróża, który
musiał poinformować króla o kolejnych terenach przejętych przez Lignę.
-
To straszne – wyszeptałem, głaszcząc chłopaka po ramieniu.
-
Kiedy ja zawitałem w twoim zamku, czułem się jak zabójca, który uśmiercił moich
rodziców. Nie zasługuję na współczucie z twojej strony, tym bardziej, że zmusiłem
cię do oglądania śmierci twojego ojca. Nadal uważasz, że podjąłem właściwy
wybór? – wyszeptał z bólem w głosie.
-
Nadal tak uważam – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. Chłopak westchnął z
rezygnacją, po czym kontynuował swoją opowieść.
-
Następnego dnia koronowano mojego stryja na króla. Potrzebowaliśmy przywódcy z
powodu opłakanej sytuacji na zachodzie, a on obiecał pakt z Dermose. Jak widać,
słowa dotrzymał. Nikt nie spodziewał się, że kosztem dobra własnych poddanych
zacznie podbijać nowe tereny. Ja sam nie miałem o tym pojęcia, dopóki nie
wpadliśmy w zasadzkę zaplanowaną przez Franka i Ericka. Jestem takim głupcem –
głos księcia załamał się – Nie dostrzegłem bólu swoich poddanych.
-
Nie jesteś głupcem – sprzeciwiłem się.
-
Nie? – zapytał – Nie zauważyłem ciągle to wzrastających podatków na wojsko,
ignorowałem wzrastające odsetki zgonów w miasteczkach, które nie miały żadnego
kontaktu z ziemiami Ligny... Nie to było jednak najgorsze. Dowódcy, stratedzy,
doradcy... wszyscy zaczęli niepostrzeżenie ginąć w dziwnych okolicznościach.
Król sam podejmuje decyzje. Jest niczym Bóg mający do dyspozycji nieograniczoną
moc. Aleks... najgorsze jest to, że on nie jest w stanie się nasycić –
wyszeptał ze strachem – Nie chcę nawet myśleć, jak skończą się prowadzone przez
niego intrygi. Obawiam się wojny, która obejmie wszystkie krainy zachodniego
globu.
-
Zapobiegniemy jej – powiedziałem z mocą – Na razie zagrożona jest tylko
Floressa i Ligna. Dermose pewnie odczuwa skutki sojuszu, jednak wątpię, by na
razie mogła się czegoś obawiać. Poza tym, jeśli przekonamy Ignis...
-
O ile przekonamy – westchnął – Dobrze wiesz, jak porywczy jest tamtejszy władca
i panujący w tamtym miejscu ustrój.
-
W takim razie nie mamy wyboru. Musimy przekonać Ignis – zdecydowałem. Nie
wiedziałem, jak mogliśmy to zrobić. W końcu nie mieliśmy niczego co bylibyśmy w
stanie zagwarantować krainie ognia. Pozostała mi tylko modlitwa, by tamtejszy
władca wysłuchał nas i nie zostawił w potrzebie.
-
Chodźmy już spać – mruknął Sami - Jutro czeka nas ważne spotkanie.
-
Mówiłem ci, że nie zasnę – szepnąłem, ziewając cicho.
-
Aleks sam widzisz, że nic nam nie grozi... – zaczął blondyn, a ja uciszyłem go
raptownie. Miałem wrażenie, że usłyszałem kroki. Zsunąłem się po cichu z łóżka,
po czym podpełzłem pod okno. Gdy zza brudnych szyb, ukazało się moim oczom pięcioro
mężczyzn z średniej jakości mieczami i pełnymi, skórzanymi pancerzami.
-
Cholera – zaklął po cichu chłopak, który zmaterializował się nagle obok mnie.
Miał przy boku swój miecz i zarzucony przez ramię pakunek – Idziemy stąd –
postanowił, kiedy wojownicy zniknęli we wnętrzu gospody i usłyszeliśmy odgłos
ich kroków na drewnianych schodach.
-
Niby jak? – zapytałem, jednak chłopak zabierał się za realizowanie swoich słów,
poprzez otwarcie drewnianego okna i ostrożne wyjście na mały daszek zrobiony ze
słomy. Bojąc się, że jeśli zostanę w pokoju, niemal na pewno zginę, przełożyłem
nogę przez framugę. Kiedy stałem już na dworze, trzymałem się kurczowo
drewnianej deski, modląc się, by nie poślizgnąć się na niepewnej słomie.
Rozejrzałem się za Samuelem, jednak nie mogłem go nigdzie dostrzec. Noc była
ciemna i cicha. Wręcz idealna dla skrytobójców. Chciałem postać na tym dachu
jeszcze chwilę. Zbieranie się w sobie, by zsunąć się po niepewnej strzesze tuż
na wóz pełen słomy zdecydowanie trwało z mojej strony zbyt długo. Przed dalszym
gapieniem się na dziwnie odległą ziemię, ubiegło mnie głośne próby otwarcia
drzwi naszego pokoju. Więc jednak się nie myliłem. Mogliśmy zostać
zasztyletowani we śnie...
-
Aleks na litość boską! – usłyszałem z dołu jęk Samuela – Skacz, zanim
zorientują się, że nie ma nas w środku!
Myśląc
o wszystkich ryzykownych aspektach dłuższego pobytu na dachu, postanowiłem
ruszyć do przodu i spaść. Lot nie był długi. Już po paru sekundach pozwolił mi
zanurzyć się w miękkiej, wciąż ciepłej od słońca słomie.
-
Szybciej! – syknął blondyn, chwytając mnie za rękę i ciągnąc w kierunku lasu, w
którym skryliśmy się parę godzin temu. Kiedy tylko zanurzyliśmy się w jego
gęsto rozsianych drzewach, usłyszeliśmy serię wrzasków dobiegających z karczmy,
w której nocowaliśmy. Więc nas szukali... Ciekawe czy spodziewali się, że
jesteśmy tak blisko granicy miasteczka i lasu. Nie było tutaj tak przyjaźnie
jak za dnia. Otaczające nas cienie, jak duchy ostrzegały przed czyhającym w
ciemności zagrożeniem. Przez mrok jaki tu panował, nie mogliśmy dostrzec
wystających na dróżce patyków, czy gałęzi drzew, które nieźle poharatały twarz
idącemu przede mną księciu Floressy. Cała ta atmosfera sprawiła, że bałem się tak
bardzo, iż nie byłem w stanie opanować drżenia rąk. Strach wywoływała u mnie nie
tylko niepewność związana z naszym, skutecznym ukryciem się, ale również
jutrzejszym dniem. Mieliśmy w końcu porozmawiać z tutejszymi władzami,
tymczasem.... zostaliśmy przez nie zdradzeni. Szanse na znalezienie
jakiegokolwiek poparcia zaczęły stopniowo topnieć wraz z naszymi oczekiwaniami
co do zakończenia wojny.
-
Samuel stój! – warknąłem, kiedy po raz kolejny zaryłbym twarzą o wystającą
gałąź – To nie ma sensu, na pewno ich zgubiliśmy.
-
Nie byłbym tego taki pewny – powiedział tylko, po czym zaczął mnie ciągnąć w
jeszcze gęstszy las.
-
A co z Erickiem i Frankiem? Powinniśmy ich przecież ostrzec! – zaprotestowałem,
zapierając się nogami. Nie byłem przyzwyczajony, żeby zostawiać swoich
towarzyszy na pastwę losu. Gdyby zostali porwani z pewnością wykorzystaliby ich
do namierzenia nas, a później pewnie i zamknięciu w lochach. Bardzo
monotematyczne jest ostatnimi czasy moje życie... Ciągle ktoś chce
przywłaszczyć je dla siebie.
-
Przecież właśnie idziemy to zrobić głupku – usłyszałem głos blondyna, który po
chwili znowu zaczął mnie ciągnąć w tylko przez siebie znanym kierunku – Wiemy którą
drogą będą przejeżdżać. Musimy tylko zaczekać w jej pobliżu, by ich ostrzec.
Mają być o brzasku, więc musimy się pośpieszyć.
Chłopak
mówił cicho i szybko. Był wyraźnie zmęczony naszymi poczynaniami. Nie był w
końcu wojownikiem, tylko zwykłym arystokratą. Postanowiłem dać mu wolną rękę. W
końcu pewnie wiedział co robi, a ja nie miałem żadnych pomysłów jak wyjść z
tego bagna.
Szliśmy
tak przez jakieś pół godziny, zostawiając za sobą zgiełk jaki powstał w
miasteczku. Miałem wrażenie, że ta piątka, która chciała nas zabić, nie będzie
nami dużej zainteresowana.
-
Zaczekajmy tutaj – usłyszałem cichy głos towarzyszącego mi blondyna. Nim się spostrzegłem
kuliśmy się już na skraju drogi, którą niedawno przyjechaliśmy do tego miejsca.
Musieliśmy zrobić duże koło podróżując tutaj lasem. Byliśmy dobrze ukryci przez
rosnące po naszych bokach gąszcza oraz jak na tacy widzieliśmy piaskową drogę ciągnącą
się w linii prostej przez dobry kilometr.
-
Sam... Co teraz? – zapytałem, zgrzytając zębami. Noc była chłodna, a zwłaszcza
dla kogoś, kto siedzi bez ruchu w lnianych spodniach.
-
Zimno ci? – zapytał zmęczony, po czym przygarnął mnie do siebie i mocno objął –
Przepraszam, nie pomyślałem o żadnych ubraniach. Mam ze sobą tylko złoto i
jedzenie – westchnął, kładąc mi głowę na ramieniu. W jednym momencie zrobiło mi
się niezwykle gorąco. Nie byłem przyzwyczajony do bliskości, a już na pewno nie
takiej. Cóż... na swój sposób było to nawet przyjemne.
-
Dlaczego nie mogliśmy przyjechać wszyscy razem? – zapytałem, ziewając przy tym.
-
Żeby nie domyślili się, że to my i nie zaatakowali nas... Tak... no to pomysł
się powiódł – parsknął śmiechem, po czym dodał – Możesz się przespać, będę
wypatrywał czy nie jadą.
-
Przecież do wschodu pozostało z jakieś pięć godzin... – mruknąłem, zamykając
oczy.
-
To co, idź spać – usłyszałem tylko przytłumiony głos chłopaka, po czym
zasnąłem.
***
Obudziłem
się, kiedy niebo przybrało szary odcień. Ptaki głośno zaczęły toczyć swoje
serenady, a liście drzew powoli się poruszać. Wietrzyk był chłodny, ale nie
przeszkadzało mi to. Otaczało mnie miłe ciepło, które skutecznie ochraniało
mnie przed nim.
-
Miałeś też się przespać – mruknąłem, wtulając się w ciało chłopaka. Było
dziwnie suche i szorstkie. Uniosłem jedną powiekę, tylko po to by po chwili
odsunąć się od księcia Floressy z wrzaskiem. Jego twarz była cała pomarszczona
i zżółkniała. Oczy utkwione w jednym punkcie sprawiały wrażenie martwych.
Podszedłem
do trupa, nie dowierzając temu co widzę. Dlaczego, przecież on był wyjątkiem...,
pomyślałem, a z moich oczu zaczęły spływać łzy. Drżącą dłonią dotknąłem jego
szorstkiego policzka.
-
Aleksandrze... – usta blondyna poruszyły się, a ręka szybko przyciągnęła do
siebie. Zapanowała ciemność.
***
-
Obudź się proszę – usłyszałem nad uchem głos Samuela – Przestań płakać...
Otworzyłem
oczy, oddychając szybko. Blondyn pochylał się nade mną, składając lekkie
pocałunki na mojej mokrej od łez twarzy. Jak długo tak leżałem? Spojrzałem na
krwiste promienie słońca, które rozdzierały niebo. Już ranek... Erick i Frank
powinni niedługo się tutaj pojawić.
-
Sami – jęknąłem, siadając szybko i przytulając się do niego – Byłeś martwy –
zdołałem tylko wypowiedzieć, kiedy chłopak zaczął mnie powoli głaskać po
plecach. Sen był bardzo realistyczny. Widząc w tamtym trupie postać księcia
Floressy poczułem mrożący krew w żyłach strach. Gdyby Samuel był martwy, Ligna
nigdy nie byłaby w stanie narodzić się od nowa. Nie wspominając już nawet o tym
co dawał mi blondyn. Wsparcie jakie mi zapewniał na każdym kroku sprawiało, że pragnąłem
jak najwięcej zrobić dla swojej ojczyzny. Dzięki niemu Ligna wciąż istniała w
moim sercu. Po raz pierwszy od dawna ktoś tak bardzo się mną opiekował. Nie
zamierzałem go stracić.
-
Zapewniam cię, że nie wybieram się jeszcze na tamten świat – mruknął blondyn.
Był wyraźnie zmęczony. Pewnie nie spał całą noc ze względu na mnie – Gdzie jest
ten Frank... – mruknął po chwili, wciąż ślepo wpatrując się w prostą, polną
dróżkę – Powinni już tędy przejeżdżać...
Kiedy
tylko wypowiedział te słowa, w oddali zamajaczył wóz wyposażony w dwa kare
konie. Pojazd był przeznaczony do przewozu ludzi, więc spełniałby wymogi tego,
którym mieli poruszać się nasi przyjaciele. Całkowitą pewność mieliśmy dopiero
w momencie, w którym ujrzeliśmy rudy kolor włosów jednego z woźnicy.
-
Erick – mruknąłem, po czym oboje wstaliśmy z ziemi, by wyjść na drogę, przez
którą będzie przejeżdżał wóz. Gdy tylko powożący go rudzielec dziwiący się tym
niespodziewanym spotkaniem, zatrzymał konie tuż przy nas, odetchnąłem z ulgą.
Byliśmy bezpieczni. Siedzący zaraz koło chłopaka Frank, spojrzał na nas z niedowierzaniem.
-
Co się stało? – zapytał zdziwiony, obserwując przy tym moją nagą skórę.
-
To była zasadzka – powiedział Samuel, wchodząc do pojazdu – Erick zawracaj, nic
tam po nas, chyba że chcecie pożegnać się z życiem.
Szybko ruszyłem do środka wozu,
chcąc jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce. Nim jednak, zdążyłem wejść
na pierwszy schodek koło mojego ucha usłyszałem głośny świst. Jak się po chwili
okazało, jego powodem była strzała, która nagle została głęboko wbita w
drewniany powóz.
- Aleks! – usłyszałem krzyk Samiego,
który szybko wciągnął mnie do środka pojazdu. Wszystko działo się tak szybko.
Nasza grupka w jednej chwili została otoczona przez dwudziestu uzbrojonych w
miecze, łuki i pochodnie chłopów. Kuląc się na drewnianej podłodze, razem z
Samuelem obserwowaliśmy przebiegającą na zewnątrz scenę. Erick i Frank wciąż
siedzieli najwyraźniej oceniając nasze szanse na ucieczkę. Były one zerowe.
Nawet gdybyśmy chcieli stratować tych ludzi... ogień skutecznie przestraszyłby
konie i zatrzymałby powóz.
-
Wychodźcie cholerni szpiedzy! Król nie może wziąć niczego na wiarę?! Rada
miasta wystarczająco często przesyła raporty! Pisaliśmy, że nie jesteśmy w
stanie oddać większej ilości zbiorów!
-
Nie jesteśmy szpiegami – krzyknął Frank – Mieliśmy spotkać się z Patrykiem Hugiem
w południe.
-
I dlatego wysłaliście dwójkę zamachowców wczoraj? – usłyszeliśmy niski głos, a
zaraz po nim wrzask innego chłopa:
-
Pokażcie nam księcia Floressy i księcia Ligny skoro nie kłamiecie!
-
Co to za szopka – mruknął pod nosem Samuel, wyraźnie nie wyrywając się do
wyjścia na zewnątrz.
-
Może powinniśmy wyjść i... – zacząłem.
-
I dać się zabić? Aleks nigdzie się nie ruszamy – powiedział, jednak jego słowa
szybko zostały zagłuszone przez głos Ericka:
-
Jaką mamy pewność, że ich nie zabijecie? – zapytał rudzielec. Czyżby tak jak ja
rozważał prośbę dotyczącą naszego przedstawienia? Wiedziałem, że wiara na słowa
nie była odpowiednia w tym momencie. Coś jednak podpowiadało mi, że może się
ona okazać o wiele korzystniejsza niż kulenie ogona w karocy o niezbyt grubych
ścianach. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę.
-
Nie zabijamy sprzymierzeńców – odpowiedział tylko niski głos, na co Sam parsknął
pod nosem. Tak... chłopak zdecydowanie dziwnie reagował, kiedy znajdował się
blisko spotkania ze śmiercią. Nim mój kompan zdążył jakkolwiek mnie zatrzymać,
wyszedłem z karocy mówiąc głośno:
-
Nazywam się Aleksander de Fracoisus do zeszłego miesiąca byłem księciem Ligny.
Obecnie pragnę zrobić wszystko by na tronie Floressy zasiadł książę Samuel.
-
Czekaj, bo uwierzę pieprzony szpiegu! – krzyknął ktoś z tłumu, a ja momentalnie
zmalałem. Jak mogłem być na tyle naiwny, by sądzić, że mi uwierzą? Teraz mieli
mnie jak na wyciągnięcie ręki... w każdej chwili mogłem zginąć. Samuel w końcu mnie
ostrzegał, by nie wychodzić.
-
Nazywacie pieprzonym szpiegiem człowieka, który chce pomóc w odbudowie naszego kraju!
– usłyszałem za sobą głos blondyna. Po zgromadzonych rozszedł się cichy pomruk.
Chyba niektórzy z nich nie potrzebowali uświadomienia kim był człowiek stojący
za moimi plecami.
-
Kolejny cyrkowiec! – usłyszeliśmy innego chłopa. Został on jednak natychmiast
uciszony przez część ze zgromadzonych.
-
Zamknij się Bill! To książę – po tych słowach cała grupa jak jeden mąż upadła
na kolana. Spojrzałem ze zdziwieniem na otaczających nas ludzi. W jednej chwili
z rozjuszonych wilków, stali się pokornymi barankami. Sama chwila oddania szacunku
księciu krainy kwiatów nie trwała jednak długo.
-
Pojedźcie do gospody – odezwał się człowiek o niskim głosie – Tu nie jest
bezpiecznie. Porozmawiamy na miejscu.
Po
tych słowach chłopi rozeszli się w różne strony. Część ruszyła do lasu, inna
grupa na pole czy drogę. Wszyscy kierowali się jednak w jedno miejsce – prosto do
miasteczka, w którym od początku miało dojść do naszego spotkania.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Alex miał rację co do spania w tej gospodzie... dobrze jednak że został Samuel rozpoznany, ale właśnie to że nikt nie wie jak wygląda ksiaze to chroni ale z drugiej strony właśnie może byc tak jak teraz było...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Alex miał rację, co do spania w tej gospodzie... ale i dobrze tutaj jednak, że został Samuel rozpoznany, to że nikt nie wie jak wygląda książę to chroni ale i może sprawić kłopoty tak jak teraz było...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka