07 lipca 2019

Kroniki siedmiu kondygnacji (7)


ROZDZIAŁ 7
TWARZĄ W TWARZ



 - Aleksander? - usłyszałem zdziwiony głos Franka. Nie mogłem liczyć na rozpłynięcie się w czerni. Miejsce, w którym stałem dzięki niesionej przez wojownika pochodni, przerodziło się nagle w znacznie jaśniejszą, odkrytą przestrzeń, w której nie byłem w stanie, znaleźć żadnej kryjówki. Trwałem zatem przed nimi w bezruchu: zupełnie odkryty i bezbronny. Mogli teraz zrobić ze mną co tylko chcieli. Nie zdziwiłoby mnie zabójstwo mnie bądź zamknięcie w zimnej, wilgotnej celi. Może wykorzystaliby moje zdolności do zabijania ich przeciwników? Tak... w tamtej sytuacja moja wyobraźnia pracowała nad wyraz bujnie. Choć był to tylko wyżłobiony w kamieniu korytarz, czułem się jak w grocie smoka. Ciążyła nade mną niepewność i ślepy strach.
- Co zamierzacie zrobić? - zapytałem cicho, nie mogąc odważyć się, by spojrzeć w oczy Samuelowi. Dlaczego książę Floressy wciąż stanowił dla mnie jedną, wielką zagadkę? W niektórych momentach byłbym gotów złożyć życie w jego rękach. W ich trakcie ufałem mu bezgranicznie. Z kolei innymi razami, takimi jak sytuacja, w której się znalazłem, czułem ogromny żal i smutek, że mnie zdradził. I choć zdawałem sobie sprawę, że blondyn nie był mi nic winny, gdzieś w głębi serca pragnąłem, by w jakimś stopniu pozostał mi wierny.
Parsknąłbym śmiechem, gdyby sytuacja nie była tak beznadziejna. Wierny? Nie miał powodu. Porwał mnie, wydał polecenie zabicia mojego ojca i tego dziecka..., ale obieca, że będzie widział we mnie człowieka. Tego dnia w stajni... był poważny. Mogłem mówić, że chłopak, który doprowadził mnie do obecnej sytuacji, to ślepa marionetka prowadzona za pomocą rąk złego czorta, jednak... mijałoby się to z prawdą. Samuel był dobry, współczujący i opiekuńczy. Idealny następca tronu. Dlaczego więc chciał mnie zabić?
- Musimy porozmawiać - mruknął książę Floressy, patrząc Frankowi prosto w oczy - Książę... zapraszam za mną - zwrócił się do mnie, po czym poszedł drogą, którą przed chwilą przyszli. Ruszyłem za nim, mając nadzieję, że nie jest to moment, w którym pożegnam się ze swoim życiem. Bądź co bądź kurczowo się go trzymałem. Nawet na tym świecie pogrążonym cierpieniem i biedą wciąż pragnąłem istnieć.
Nie myśląc zbyt wiele, ruszyłem za blondynem. Za mną podążał towarzyszący mu wojownik, który zapewne pilnował bym nie zboczył z ścieżki. Prowadzili mnie na egzekucje?  A może zamierzali umieścić mnie w jakimś lochu, by wykorzystać moje zdolności? To tylko paranoiczne myśli, nie mieli w końcu powodu, by...
- Jesteśmy na miejscu – powiedział Samuel, otwierając przede mną okrągłe drzwi, stworzone z drewna. Wszedłem do pomieszczenia, obawiając się najgorszego. Tymczasem moim oczom ukazał się duży dębowy stół z sześcioma krzesłami – Siadaj – zachęcił mnie blondyn, odsuwając przede mną jedno z siedzeń. Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, Frank odezwał się niespodziewanie.
- Aleksandrze. Nie chcemy wymagać od ciebie poświęcenia wobec naszej ojczyzny czy walki za nią, jednak... nie widzimy innego rozwiązania. Nasze zgrupowanie jest bardzo słabe, mamy zbyt małe poparcie ze strony mieszkańców Floressy, którzy nie chcą angażować się w walkę z nowym królem... -ciągnął chłopak – Mieszkańcy wciąż pamiętają zażartą wojnę z Ligną, kiedy to Dermose nie zdecydowała się jeszcze na zawarcie przymierza z naszym królestwem. Widzimy jednak, że im dłużej obecny król będzie zasiadał na tronie, Floressa nabędzie co raz to więcej wrogów ze strony graniczących z nami krain. Ciągle zdobywamy nowe ziemie... podporządkowujemy je jednak strachem. Prędzej czy później doprowadzi to do zagłady, więc proszę... – w tym momencie mężczyzna stanął i uklęknął na jedno kolano tuż przede mną – Książę, pomóż nam odzyskać wolność i bezpieczeństwo.
Spojrzałem na początku zdziwiony na kłaniającego się mi chłopaka. Moje oczekiwania co do własnej śmierci prysły w ciągu kilku minut. Owszem, odetchnąłem z ulgą, jednak propozycja Franka wcale nie przypadła mi do gustu.
- Usiądź proszę, już dawno nie zasługuję na miano księcia, skoro mój kraj nie istnieje – powiedziawszy to, zapatrzyłem się przez chwilę w dębowy stół. Liczne wzory wyodrębnione ze słojów drzewa, z którego został stworzony, przypominały mi ułożenie gór niedaleko zamku, w którym mieszkałem przez ostatnie kilka lat. Moje serce za każdym razem cierpiało, gdy pomyślałem o mojej ojczyźnie. Nie było już dla niej żadnej przyszłości. Ligna nie istniała i nic tego nie zmieni – Jeśli myślicie, że będę zabijał, by zmienić władze Floressy i doprowadzić Samuela na tron, mylicie się. Mówiłem już. Nie zamierzam pozbawiać życia ludzi, którzy na to nie zasługują...
- Nie będziemy zabijać – przerwał mi książę Floressy, patrząc prosto w moje oczy – To także moi poddani. Nie chcę by musieli przetrwać kolejną batalię, która nie ma żadnego sensu. Aleks... ja też mam dość wojny. Osiemnaście lat to bardzo dużo. Nie znam innego życia niż ciągłe cierpienie z powodu straty moich bliskich. Wyobrażałeś sobie czasem pokój? – zapytał rozmarzonym wzrokiem, patrząc w dal - Czas, w którym ludzie nie musieliby przejmować się, czy zobaczą znajome twarze przy następnym spotkaniu. By nie istniał w jego trakcie głód, braki w zaopatrzeniu... By ilość sierot nie mnożyła się w zastraszającym tempie i nie musiały one umierać z głodu...
- O czym ty mówisz? – zapytałem drwiącym tonem – Floressa jest wolna od tego nieszczęścia! Co ty wiesz o ubóstwie czy bólu swoich poddanych! Twój kraj... nie cierpi tak jak Ligna.
Samuel zaśmiał się smutno w reakcji na moje słowa.
- Teraz jest lepiej, ale tylko w centralnej części kraju. Jego południowe i wschodnie obrzeża wyglądają jak Ligna, kiedy do niej wjechaliśmy. Za to sama stolica... wyglądała znacznie gorzej, kiedy to zyskiwaliście nad nami przewagę. Gdyby nie pomoc króla Dermose... zostalibyśmy zrównani z ziemią.
Spojrzałem cierpiącym wzrokiem na blondyna. On musiał też wiele przejść. Znowu uniosłem się zbytnią samolubnością, zraniłem go.
- Przepraszam za moje słowa – szepnąłem, opierając się o oparcie niewygodnego krzesła – Nie powinienem oceniać twojego kraju i zamieszkujących go ludzi. Co chcecie bym w takim razie zrobił? Rozumiem, że nie jestem waszym jeńcem, skoro prosicie mnie o pomoc. Dlaczego mam myśleć nad poprawą sytuacji Floressy, zamiast szukać pomocy u sojuszników Ligny, by pomogli oni w uratowaniu mojego kraju?   
- Jeśli zdobędę tron Floressy obiecuję na swoje imię i życie, że zrobię wszystko, by Ligna powstała – powiedział blondyn, patrząc przy tym cały czas w moje oczy.
- Co do twojego udziału książę – odezwał się Frank po długim milczeniu z mojej strony – Prosimy tylko o wizyty razem z Samuelem w miasteczkach na wschodzie i południu Floressy. Planujemy również podróż do Ignis...
- Ignis? – zapytałem zdziwiony – Ten kraj nigdy nie przyłączyłby się do wojny domowej.
- Myślimy, że mamy na niego małego haka – zaśmiał się Sami, na co ja podniosłem jedną brew – Spokojnie, nie będzie się wiązało to z jakimkolwiek zastraszaniem. Posiadamy po prostu ciekawą informację, która może nad bardzo pomóc uzyskaniu przychylności króla.
- Czyli jednak zastraszanie... – mruknąłem, wstając od stołu.
- Mniej radykalne..., ale masz rację – powiedział Sami idąc również podnosząc się z krzesła – Aleks... pomożesz nam? – zapytał, zatrzymując mnie, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. Kiedy tylko poczułem jego dotyk, odskoczyłem w bok nieprzyzwyczajony do podobnego zachowania.
- Przepraszam – mruknąłem z zakłopotaniem, a po dłuższej chwili namysłu, westchnąłem tylko - Pomogę. Kiedy wyruszamy?
- Jak najprędzej – powiedział Frank – nie mamy czasu do stracenia.


***

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy dotarliśmy do pierwszej z wiosek. Podróż nie była łatwa. Jej trudność wynikała nie tylko ze względu na środek transportu, którym jechaliśmy, ale i bardzo wysoką temperaturę. Ubrany w skórzane rękawice, lnianą bluzkę z długimi rękawami oraz spodnie podobnego materiału, umierałem z gorąca. Samuel nie musiał zawracać sobie głowy zabudowaniem swojego ciała. Dzięki temu siedział teraz obok mnie na siedzeniu przeznaczonym dla woźnicy w samych spodniach.
 Zdziwiłem się jak dobrze idzie mu prowadzenie wozu załadowanego po brzegi mąką i kaszą. Dla mnie byłoby to nieosiągalne. I choć potrafiłem jeździć konno, nieustanie podczas wykonywania tej czynności, obawiałem się, że bezbronne zwierzę przez przypadek dotknie mojej skóry i zginie.
Tymczasem wjeżdżając na terytorium miasteczka, po raz pierwszy od kiedy pamiętam, podróży nie towarzyszył strach o życie towarzyszących mi osób. Byłem znacznie oddalony od koni, a koło mnie siedział Samuel... którego mogłem dotknąć. Ciągle zadziwiał mnie ów fakt.
Westchnąłem ze zmęczenia, uważnie obserwując otaczającą nas okolice. Od parunastu minut mijaliśmy liczne pola pokryte rozmaitym zbożem. Plony w tym roku będą widocznie bardzo bogate. Świadczyły o tym również uśmiechy licznych rolników, których spotykaliśmy po drodze. Nareszcie ludność tych ziem zaznała szczęścia... Wszystko było na razie idealne. Krwiste niebo, upstrzone w niektórych miejsca promieniami zachodzącego słońca; bawiące się na ulicach dzieci; odbudowane domy, które musiały ulec zniszczeniu podczas niektórych z potyczek. Wszystko to sprawiało, że czułem absurdalny spokój i sielankę. Coś nakazało mi odpocząć w tym miejscu od wszystkich problemów. Z drugiej strony... miałem złe przeczucie co do tego miejsca. Jakby była to tylko makieta przedstawiająca idealne miasteczko w bez wojennym świecie.
- Zatrzymamy się w jednej z gospód, jutro mamy mieć spotkanie z tutejszymi przedstawicielami – powiedział Sami, zostawiając nasz wóz pod jedną z karczm.
- Coś tu jest nie tak – mruknąłem, kiedy zapłaciliśmy jednemu ze stajennych za zajęcie się wozem i końmi.
- Co takiego? To miejsce jest piękne – książę Floressy spojrzał na mnie zdziwiony, wchodząc do karczmy mającej zagwarantować nam nocleg.
- Nie wiem. Mam złe przeczucie – powiedziałem tylko, po czym stanąłem z boku, kiedy chłopak wynajmował dla nas jeden z pokoi. Wykorzystałem wolny czas na rozejrzenie się po lokalu. Oprócz paru robotników raczących się codzienną dawką piwa, miejsce to było prawie puste. Kilka dębowych stołów z długimi ławami, udekorowano bukietami polnych kwiatów. Meble były zużyte, ale wciąż pełniły swoją funkcję. Na szczególną uwagę zasługiwał powieszony na jednej ze ścian prawie dwumetrowy obraz, przedstawiającego ogromnego smoka ziejącego ogniem. Skąd właścicieli było stać na taki obraz? Na moje oko musiał być on więcej wart niż cały ten budynek.
- Idziemy odpocząć? – usłyszałem nagle za plecami głos Sama, a moje serce zaczęło automatycznie szybciej bić ze strachu - Wstajemy z rana, więc... Co się stało? Jesteś dziwnie blady – zdziwił się, a ja zacisnąłem kurczowo dłonie na krawędzi baru.
- Nie możemy tu zostać – powiedziałem, patrząc z przerażeniem na Samuela. Obecność obrazu zbytnio mnie zaniepokoiła. Co, jeśli właściciele są w bliskim kontakcie z samym królem Floressy? Nie.… popadałem w paranoję.
- O co chodzi? – zdziwił się blondyn, podtrzymując mnie jedną ręką.
- Wszystko w porządku z pana kolegą? – zapytał, stojący za ladą barman. Mężczyzna był sporej tuszy. Wojna musiała nie dotknąć jego rodziny tak bardzo, skoro zdołał wyhodować dość pokaźny brzuch. Dość bujna broda, ukrywała sporą część jego twarzy, utrudniając w ten sposób odczytanie faktycznych intencji jej właściciela. Nie wyglądał na osobę przejmującą się swoimi klientami...
- W porządku. Muszę się po prostu przewietrzyć – mruknąłem, ciągnąc Samiego na zewnątrz. Ten bez słowa poszedł za mną. Kiedy tylko odeszliśmy w jedną z nieuczęszczanych uliczek pomiędzy chatami, odetchnąłem z ulgą. Bez słowa poprowadziłem księcia Floressy na skraj lasu, przy którym mogłem być pewny, że nikt nie usłyszy wypowiadanych przeze mnie słów.
- Nie możemy tu zostać – oznajmiłem, siadając w cieniu drzewa i oddychając głęboko. Dzień był upalny, więc nawet i to skromne zacienienie niewiele dawało. W karczmie było o wiele chłodniej, jednak.... nie zamierzałem w niej zostawać dłużej niż to konieczne.
- Co ci nagle odbiło? – zdziwił się blondyn, obserwując mnie uważnie – Nie sądziłem, że słowo rodu de Fracoisus jest tak mało ważne. Obiecałeś, że nam pomożesz i się nie wycofasz, tymczasem...
Obserwowałem, jak chłopak zaczyna się nakręcać wypowiadanymi przez siebie słowami. Jego reakcja spowodowała, że poczułem w sobie narastającą złość.
- Nie wycofuję się – warknąłem, wstając gwałtownie i chwytając go za ramiona, by ocucić go z pętli, w którą sam wpadł – Nie chcę żebyśmy zginęli w jakiejś przydrożnej wiosce! – krzyknąłem, co najwyraźniej zbiło chłopaka z tropu – Ufam tobie! – powiedziałem uspokajając się. Moje ramiona nagle opadły luźno wzdłuż mojego ciała. Nie chciałem się z nim kłócić. - Nie zostawiłbym cię ani twojego kraju. Wierzę, że jesteś w stanie zaprowadzić w nim właściwy ład i porządek. Ba! Nie znam nikogo, kto nadawałby się do tego lepiej niż ty – stwierdziłem uśmiechając się smutno – Nie pozwolę ci zginąć w jakiejś mało znaczącej wiosce.
- Nie wątpię, że wierzysz, że czeka nas tu śmierć – mruknął spokojnie blondyn, unosząc dłonią
moją brodę – Aż tak bardzo ufasz swoim przeczuciom? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.  
- Dzięki nim ciągle żyję – odpowiedziałem z pewnością – Proszę... uwierz mi.
W tym momencie stało się coś dziwnego. Nie słyszałem ruchu drzew, śpiewu ptaków. Moja skóra nie odczuwała ciepła czy delikatnego wiatru, który do tej pory ją chłodził. Czas się zatrzymał. W tamtej chwili moje ciało rozpadało się na kawałki i składało z powrotem, pozostawiając mnie w specyficznym nieuorganizowaniu. Czułem jakbym był sam. Ku mojemu zdziwieniu z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Bałem się, że znowu zostanę z nikim przy boku. I wtedy coś poskładało mnie w całość. Poczułem jak ciepło, zaczyna otaczać mnie z każdej strony i ściska mocno jak najlepsza lina. Nim się zorientowałem, znów płakałem, lecz nie sam.
- Wierzę tobie – usłyszałem cichy szept tuż przy moim uchu. Moje serce przyśpieszyło, igiełki ekscytacji obiegły całe ciało. Nie mogłem oddychać – Aleksandrze... komu mógłbym ufać, jak nie tobie?
I wtedy to poczułem. Dziwne ostrze przeszywające nasze ciała. Nie było ono bolesne. Co najwyżej gwałtowne i niezwykle precyzyjne. Sprawiło, że w jakiś dziwny sposób czułem to co Sam. Trwało to może z  kilka sekund, jednak byłem pewien, że nie są to jakieś paranoiczne myśli. W tamtym momencie nasze dusze połączyły się ze sobą.
Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni.
- Co to było? – zapytałem zdziwiony, nie mogąc znaleźć siły na oderwanie się od mocnego objęcia chłopaka.
- Nie mam pojęcia – mruknął tylko, opierając swoją głowę w zagięcie mojej szyi. Trwaliśmy w tym stanie przez parę chwil, dopóki nie przyszedł czas na podjęcie decyzji dotyczącej naszego noclegu.
– Aleks – mruknął Sami, głaszcząc moje plecy – rozumiem, że grozi nam niebezpieczeństwo, jednak musimy gdzieś spać. Erick i Frank przyjadą dopiero o świcie, więc może spróbujmy znaleźć inne miejsce na nocleg? – zaproponował.
- Nie zamierzam tam wracać – powiedziałem twardo – Wiem, że brzmię jakbym popadł w paranoję, lecz... myślę, że całe miasteczko jest skorumpowane przez króla.
- Wiesz, że jeśli powiemy o tym Frankowi to nas wyśmieje – stwierdził – Nie wspominając nawet o radzie wioski, która może być później nie przychylna naszej prośbie dołączenia do buntu. Myślę, że powinniśmy tam wrócić.
Zagryzłem wargi. Blondyn miał rację. Znowu zachowywałem się jak przestraszony kot, jednak miałem ku temu powód, prawda? Westchnąłem zły na siebie. Sama obecność obrazu nie wystarczała.
- Dobrze – uległem – I tak nie będę mógł spać. – mruknąłem.
- Zabarykaduję nas w pokoju – obiecał blondyn, obejmując mnie jedną ręką, by dodać mi otuchy – Nawet mysz się nie prześlizgnie.
- Obyś miał rację – powiedziałem, wciąż przestraszony perspektywą spędzenia nocy w tamtej karczmie. Coś było ze mną po prostu nie tak. Dlaczego przejmowałem się jakimiś urojeniami, które pewnie finalnie się nawet nie sprawdzą. Westchnąłem pod nosem. Książę... Odwagi!

***

Kiedy znaleźliśmy się w naszym pokoju, panował mrok. Pomieszczenie nie było za duże, więc po zapaleniu dwóch świeczek, można było dostrzec jego pełne wyposażenie, na które składały się: dwa pojedyncze łóżka z szarymi narzutami oraz niewielki, drewniany stół z dwoma krzesłami. Łazienka była wspólna dla wszystkich gości, więc jedynymi drzwiami były te wejściowe. Oczywiście posiadały one zamek, jednak nie wątpiłem, że właściciel posiadał kilka takich samych kluczy by go otworzyć.
Jak Sami obiecał, kiedy tylko położyliśmy nasze bagaże w kącie pokoju, zabrał się do pracy. Pierwsze krzesło ustawił pod kątem, by zablokować ruch klamki. Następnie przy drzwiach położył jeszcze dość ciężki stolik i zablokował go drugim siedzeniem.
- Wystarczy paru ludzi, by to przesunąć – mruknąłem, obserwując jego konstrukcję.
- Hm... to dodam łóżko – stwierdził, po czym jak powiedział, tak zrobił – Zadowolony? – zapytał, wyraźnie dumny ze swojej pracy. Parsknąłem pod nosem, obserwując jego lekki uśmiech.
- Jak będą chcieli i tak tu wejdą, prawda? – zapytałem, po czym podszedłem do chłopaka, przytulając się do niego – Dziękuję ci.
- Nie ma za co książę – wymruczał mi do ucha – To co? Spróbujemy zasnąć? – zapytał mnie, wybierając łóżko stojące razem z jego skomplikowaną barykadą.
- Naprawdę myślisz, że pozwolę ci tam spać? – zapytałem, patrząc z powątpieniem na całą konstrukcję – Jakie jest prawdopodobieństwo, że ten stół skończy na twojej głowie?
Chłopak spojrzał w bok, na położony pod dziwnym kątem mebel.
- Małe? – strzelił.
- Jak dla mnie dość spore – mruknąłem – Śpisz ze mną i koniec.
Powiedziawszy to, ściągnąłem z siebie rękawice i górną część ubioru, po czym położyłem się na szarej narzucie. Noc nie zapowiadała się na chłodną, więc przykrycie się nią, byłoby jak wbicie gwoździa do trumny. Powinniśmy wziąć prysznic, jednak moja paranoja rozkazała mi wybić ten pomysł z głowy, a Sami chcąc uniknąć kolejnej kłótni, grzecznie się ze mną zgodził.
- Cóż za niemoralne propozycje – usłyszałem cichy śmiech blondyna, a po chwili jego ciepło po mojej prawej stronie. Prychnąłem na jego słowa, po czym jedną ręką objąłem go niczym poduszkę. Był bardzo wygodny, więc moja głowa szybko znalazła się na ramieniu chłopaka. To uczucie bliskości, której nigdy nie zaznałem bardzo mnie uzależniło.
- Przepraszam, że cię wykorzystuję – westchnąłem, gładząc ciało blondyna. Uczucie ciepła i ludzkiej skóry, która wraz z dotykiem nie robiła się chłodniejsza, było obezwładniające.
- Wykorzystujesz? – zdziwił się chłopak, patrząc mi w oczy – Nieustannie mi pomagasz, ostrzegasz i przy mnie jesteś. Nie rozumiem za co mnie przepraszasz... To ja powinienem prosić o wybaczenie – stwierdził po krótkiej chwili milczenia.
- Za co? – zdumiałem się.
- Za to, że skazałem twojego ojca i kraj na śmierć – wyszeptał, a z jego oczu powoli zaczęły wypływać łzy – Tyle ludzi zginęło z mojej ręki...
- Rozmawialiśmy o tym – uniosłem się na ramieniu, by uważnie przyjrzeć się twarzy chłopaka. Prawdopodobnie nigdy nie wybaczy sobie podjętej w tamtym dniu decyzji – Nie miałeś wyboru. Nie winię cię za to, wykonywałeś rozkazy.
- Zawsze jest jakiś wybór – szepnął chłopak, patrząc na mnie ze smutkiem. Nie mogłem już patrzeć na jego mokrą od łez twarz. Pochyliłem się nad chłopakiem, po czym tuż nad jego ustami z moich warg wydobyły się cichutkie słowa, przypominające szelest wśród liści wiatru.
- Zawsze jest wybór, a ty dokonałeś właściwego.
Po tych słowach pochyliłem się nad chłopakiem, łącząc nasze usta w krótkim pocałunku. Żaden z nas nie był zaskoczony moim zachowaniem. Było ono tak naturalne jak oddychanie czy płacz.
W tamtej chwili gest ten był następstwem całego zła, jakie spotkało naszą dwójkę. Znakiem pokoju pomiędzy zwaśnionymi rodami i zawarcie pomiędzy nimi paktu. Każdy z nas zdawał sobie sprawę, że w tamtym momencie oboje damy z siebie wszystko, by zażegnać wojnę. Beznadziejna sytuacja, w której się znaleźliśmy, tylko nam w tym pomogła.

2 komentarze:

  1. Hejka,
    wspaniale, czyli to jednak nie chcieli zabić Alexandra, tylko jego pomocy w odzyskaniu pokoju... a ta karczma...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, czyli to nie chcieli zabić nam Alexandra tylko jego pomocy w odzyskaniu pokoju między krainami, a ta karczma...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń