13 lipca 2018

Kroniki siedmiu kondygnacji (6)

Rozdział 6 
ABSURDALNE CIEPŁO


- Odejdź od niego! - wrzasnął Frank, szybko zbliżając się do nas. Nie zwracałem na niego uwagi. Byłem zbyt zajęty chłonięciem ciepła ogrzewającego moje dłonie. Szorstka od delikatnego zarostu twarz i długie dłonie chłopaka siedzącego naprzeciwko mnie, stały się jedną z najwspanialszych rzeczy na świecie. Łzy spływały potokami z moich policzków, a ja nadal nie mogłem uwierzyć w szczęście, które mnie spotkało. Po raz pierwszy czułem się normalny.
- Frank! Nie dotykaj go! - krzyknął niespodziewanie Samuel, zasłaniając mnie przed próbującym pochwycić moje dłonie strażnikiem - Zapomniałeś, że to może cię zabić idioto?!
W reakcji na te słowa mężczyzna zamarł w miejscu, jakby zdał sobie sprawę, że mógł przez głupi błąd zginąć. Popatrzył na mnie uważnie, po czym przeniósł wzrok na osłaniającego mnie blondyna. Nie wiedziałem o czym myślał, jednak jego uważny wzrok wskazywał na to, że nie były to błahe sprawy. Po chwili jakby się ocknął z tego dziwnego stanu, po czym rozkazał:
- Zaprowadźcie ich do kwatery i dajcie odpocząć. Uważajcie na skórę tego mazgai.
Jeden z zgromadzonych wojowników wyjął z juki dość długi sznur, po czym podszedł do nas niepewnie.
- Naprawdę sądzisz, że zaczną uciekać? - zadrwił rudzielec, którego wcześniej widziałem z Frankiem w lesie. Na wspomnienie o tamtej sytuacji, moje policzki automatycznie przybrały kolor dojrzałych pomidorów - Dobrze się czujesz? - zapytał mnie zdziwiony.
- W porządku - mruknąłem niepewnie.
- Na pewno? Mizernie wyglądasz - zmartwił się blondyn, przykładając mi dłoń do czoła. W reakcji na ten gest odskoczyłem gwałtownie, nie będąc przygotowanym na zbyt nagłe pojawienie się miłego ciepła na mojej twarzy.
- Nie rób tak - burknąłem, po czym ruszyłem za zbierającym się z polany oddziałem kłusowników. Było ich bardzo wielu. Floressa musiała się mierzyć z dużą grupą sprzeciwiającą się tutejszej władzy. Śmiało mógłbym stwierdzić, że buntownicy byli gotowi na przejęcie tronu.
- Dlaczego? - zdziwił się Samuel, ocierając się przez przypadek o moje ramię. Owe uczucie było na tyle dziwne, że natychmiast pokrywająca je skóra zareagowała gęstą gęsią skórką.
- Na palcach dwóch rąk mogę policzyć, ile razy ktoś mnie dotknął. Nie jestem przygotowany na związane z tym odczucia - odparłem szczerze, głęboko oddychając. Za każdym razem, kiedy moja skóra odbierała jakiś bodziec, czułem się jakbym nie mógł nad sobą zapanować. Rozpraszał mnie, sprawiał, że pragnąłem więcej.
Idąc w zwartym szeregu musiałem bardzo uważać na otaczających mnie ludzi. Choć większość z nich w celu uniknięcia ewentualnego, śmiertelnego wypadku szli co najmniej dwa metry ode mnie. Nie wszyscy mogli pozwolić sobie na podobny przywilej. Niektórzy musieli pilnować byśmy nie uciekli. Tylko przed czym mielibyśmy zbiec?
W tamtym momencie mogłem uchodzić za podwójnego jeńca. Najpierw przejęła mnie Floressa, a później jej ruch oporu. Życie ciągle mnie zaskakuje. Czyżbym był aż tak ważną kartą przetargową? Spojrzałem na idącego po mojej lewej stronie blondyna. On też o niczym nie wiedział. Gdyby tak było nie walczyłby z nimi. Dlaczego Frank go nie uprzedził? Z tego co zauważyłem towarzyszył mu na każdym kroku. Samuel nie zauważył, że działa za jego plecami?
Im coraz bardziej zagłębialiśmy się w gęsty las, tym bardziej nie mogły mnie opuścić iskierki niepokoju. A co, jeśli to dopiero początek? Jeśli Sami o wszystkim wie, a ja mam zostać zabity gdzieś w głębi tego nieuczęszczanego lasu? Bałem się. Po raz pierwszy czułem się bezbronny. Co prawda w dzieciństwie ojciec próbował mnie nauczyć podstawowych umiejętności władania mieczem, nie były to jednak zbyt skuteczne nauki. Nauczyciele nie chcieli się do mnie zbliżać, bo obawiali się moich zdolności. Teraz kiedy uświadomiłem sobie, że blondyn może mnie dotknąć, zdałem sobie sprawę, jak dużym niebezpieczeństwem się stał. W końcu mógł mnie niespodziewanie pochwycić i unieruchomić czy udusić podczas snu. Tak jak wtedy, kiedy poznaliśmy się po raz pierwszy...
- O czym tak myślisz? – zapytał, idący u mojego boku książę Floressy.
- Nad niczym szczególnym - mruknąłem nie chcąc ujawniać męczącego mnie niepokoju. Nie chciałem mu zaufać. Nie mogłem. Jego król przetrzymuje Elizę, a on sam mógł zostać sprawcą mojej śmierci.
- Naprawdę? - uniósł do góry brwi - Nie wierzę ci. 
Prychnąłem na tę uwagę, na co on zareagował cichym śmiechem.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że wiesz o zasadzce? - zapytałem, nagle zatrzymując się w miejscu - Nie musiałbym wtedy... - wyszeptałem zapatrzony w swoje dłonie.
- Aleks ja nie wiedziałem, że Frank...
- Jasne... nie wiedziałeś... - odparłem tępo, z powrotem podążając za zniecierpliwioną grupą. Dopiero w tamtym momencie uświadomiłem sobie, co najbardziej bolało mnie w tej zasadzce.
Nie fakt, że znów musiałem zabijać, traktowanie mnie jak ruchomej karty przetargowej, czy odkrycie uodpornienia na moje zdolności. Najboleśniejsza była zdrada ze strony Samiego. Mówił, że mi ufa, chciał mi pomóc, a teraz...
- Hej! Stój! - krzyknął, podbiegając do mnie. Nie miał jednak szans na jakąkolwiek rozmowę ze mną, gdyż dotarliśmy nareszcie do kryjówki. Cała porośnięta bujną roślinnością, była jedną z lepszych zamaskowanych twierdz, jakich do tej pory widziałem. Samo wejście do niej przesłonięte ogromnymi głazami pokrytymi mchem, było praktycznie do niewykrycia.
Otwór prowadzący do środka nie był wąskie i wydrążony w skale. Korytarz, który prowadził do środka również był podobnych wymiarów. Dopiero po pewnym czasie zaczął się on poszerzać i stopniowo spadać. Co ciekawe małe wnyki w jego suficie i ścianach, pozwalały wpadać światłu zachodzącego słońca do środka, dzięki czemu strażnicy nie musieli odpalać pochodni wiszących na ścianach. W kilku miejscach korytarz rozwidlał się. Po paru przejściach do innych wnęk zaczynałem się gubić w rozkładzie mini-labiryntu. Gdzie było jego wejście?
- Idziecie za mną - mruknął rudzielec, patrząc na mnie i Samuela - Pokażę wam gdzie śpicie.
- Kiedy mogę liczyć na jakieś wyjaśnienia? - zapytałem zmęczony ciągłą podróżą.
- Rano porozmawiamy. Gdybyśmy zaczęli teraz, zasnąłbyś w połowie - zaśmiał się cicho, po czym ruszył kolejną skalną odnogą.
- To wasz pokój - powiedział zatrzymując się przy jednych z żelaznych drzwi.
- Nasz? – zapytał, tak samo zdziwiony jak ja, Sami.
- Wybaczcie. Coraz większa liczba ludzi do nas dołącza. Nie mamy miejsca... - mruknął zakłopotany.
- Damy radę. Nie przejmuj się - przerwałem uspokajająco.
- Zatem życzę miłej nocy - pochylił lekko głowę, po czym ruszył w drogę powrotną.
Weszliśmy do przygotowanego nam pokoju, a raczej małej klitki z dwoma drewnianymi łóżkami, z słomianymi posłaniami mieszczącymi się po prawej stronie pomieszczenia. Podłoga stworzona ze skały pokryta była wytartymi dywanami, a ściany ozdobione zostały obrazem przedstawiającym kwieciste łąki Floressy. Malowidło było bardzo stare. Wskazywały na to pociemniałe kolory farb oraz okalająca je, zniszczona rama. Przez wąskie okno do pokoju wpływało nasycone czerwienią światło, sprawiające, iż pokój przez chwilę wydawał się być grotą pełną lawy.
Skierowałem się w stronę jednego z łóżek i usiadłem na nim ciężko. Było twarde i niewygodne. Spojrzałem na blondynowi, który przyglądał się obrazowi wiszącemu na ścianie. Jak mógł... Nie to głupie. Jak niby się o tym dowiedział? Jestem takim głupcem. Komu mogłem ufać jak nie jemu?
Poczułem zbierające się w moich oczach łzy. Tak... zdecydowanie byłem zmęczony. Sami odwrócił się nagle w moją stronę, jakby był posiadaczem tajemniczej siły wychwytującej moje złe emocje. Było ich zdecydowanie zbyt dużo. Ciągła niepewność, bezsilność i strata ojca... Nie mogłem tak dłużej.
- Co jest? - zapytał, siadając przede mną na podłodze. Pokręciłem w odpowiedzi głową, po czym położyłem się na łóżku, wpatrując się uparcie w sufit.
- Aleks... co się dzieje? - jego głowa niespodziewanie znalazła się na nad moją. Zielone oczy przeszywały mnie na wylot. Czułem, jak docierają do najbardziej skrywanych przeze mnie myśli i rozbijają barierę, którą były one otoczone. Poczułem jak nagromadzone w oczach łzy znajdują swe ujście przez kąciki mych oczu. Spływały małymi potokami, chcąc jak najszybciej wydostać się na zewnątrz... Razem z mętlikiem i zwątpieniem, który siedział w mojej głowie.
Moje życie... jakie ono miało cel? Było nim zabijanie? Ciągła czujność i strach, że w pewnym momencie ktoś komu ufam odwróci się przeciwko mnie?
- Hej... już dobrze - szepnął, przytulając się do mnie. To uczucie... Nie potrafię go nazwać. Nagle kłębiąca się w okolicach mojego brzucha kula zaczęła się rozpuszczać. Poczułem ciepło, ulgę... przez cały czas tylko leżałem... O dziwo to pomagało. Płakałem przytulany przez blondyna, dopóki wir uczuć nie znikł. Gdy tylko to nastąpiło, zasnąłem. W tamtej chwili pomyślałem, że mogę mu ufać. Nie. Czułem to.

*****

Obudziłem się z powodu dwóch czynników. Pierwszym z nich były błahe promienie słońca, które zaczęły wykonywać swoje poranne tańce na moich powiekach, a drugim absurdalny, niepozwalający na oddech ciężar, skutecznie przygniatający moją, lewą część ciała. Nieprzytomny otworzyłem oczy i zobaczyłem śpiącego w najlepsze księcia Floressy. Popatrzyłem na niego zdumiony. Jak on tu wlazł? Łóżko było wystarczająco wąskie, bym w pojedynkę miał drobne problemy z wygodnym ułożeniem się na nim. Kiedy próbowałem wstać, moja zagadka sama się rozwiązała. Chłopak dziwnie zahaczył się stopami o koniec łóżka i leżał częściowo zwisając, częściowo utrzymując się na posłaniu.
- Sami - zajęczałem, czując jak cierpnie mi ręka - Wstawaj...
Mimo usilnych próśb kierowanych do niego, chłopak ani myślał postąpić zgodnie z moim życzeniem. W nagrodę jeszcze bardziej przyciągnął mnie do siebie, tym samym szczelniej zamykając w swoich ramionach.
- Nie płacz już - szepnął przez sen, a ja przestałem się szamotać i z powrotem znieruchomiałem. Wspomnienia wczorajszej nocy powróciły do mnie w zawrotnym tempie. Miałem ochotę zakopać się pod ziemią. Dlaczego zacząłem płakać i czemu on mnie pocieszał?
- Głupek - mruknąłem, wtapiając palce w jego przydługie włosy. Przesuwanie pomiędzy nimi palcami było taki przyjemne. Równocześnie łaskotało, jak i ogrzewało ciepłą warstwą miękkich kosmyków. Po krótkiej chwili moich zabiegów, chłopak zaczął dziwnie mruczeć.
- Mógłbyś robić to częściej - westchnął. Zdumiony, że nie śpi automatycznie odsunąłem się od niego.
- Nie wiem o czym mówisz - mruknąłem, coraz bardziej przysuwając się do zimnej ściany. Samuel zareagował cichym śmiechem, po czym już siedząc zapytał:
- Lepiej się czujesz? 
Odwróciłem się w jego stronę. Przemykające pomiędzy jego blond włosami promienie słońca sprawiały, że wyglądał jak heros władający niespotykaną mocą. Zapatrzyłem się na niego przez chwilę, po czym gwałtownie odwróciłem wzrok.
- Tak, dziękuję - wydukałem, siadając.
- Jakbyś czegoś potrzebował, pomogę ci... - stwierdził zakłopotany - Możesz mi zaufać.
- Tego nie wiem - szepnąłem.
Blondyn otwierał już buzię, by coś powiedzieć, kiedy to usłyszeliśmy głośne pukanie. Samuel podniósł się z łóżka, po czym podszedł do drzwi. Kiedy dźwięk powtórzył się, otworzył je.
- Tak? - zapytał, po czym uśmiechnął się lekko.
- Wyspałeś się? - zapytał, wchodzący do pokoju Frank. Przystanął na chwilę, kiedy zobaczył mnie w wywróconych na wszystkie boki włosach i podkrążonych oczach.
- Dobrze się czujesz? - jego oczy uważnie śledziły mą twarz.
- Powiedzmy - mruknąłem, wstając z łóżka. Niespodziewanie przed moimi oczami pojawiły się czarne plamki. Zamrugałem parę razy, lecz nic to nie dało. Zaczęło kręcić mi się w głowie i piszczeć w uszach - Co... - zajęczałem, ale nie byłem w stanie nic powiedzieć. Czułem jakby odcięto mi wszelką energię i pozostawiono owiniętym w ciemnym materiale. Nie byłem w stanie ruszyć swoim ciałem ani stwierdzić, gdzie się znajduję.
- Aleks! - usłyszałem przytłumiony krzyk Samuela. Otworzyłem oczy. Jego zamazana, zmartwiona twarz powoli wyostrzyła się przede mną.
- Sami... - mruknąłem, bezmyślnie dotykając jego włosów.
- W porządku? - zapytał, kładąc mnie na łóżku.
- Głowa mi pęka - jęknąłem, automatycznie zaciskając na niej dłonie.
- Nie masz gorączki - stwierdził książę Floressy, dotykając mojego czoła - Jesteś lodowaty. Frank przynieś jakieś koce i ciepłą herbatę.
- Nie mamy tu herbaty - mruknął rozdrażniony mężczyzna.
- Koców i wrzątku też nie macie?! - zirytował się Sam, obserwując mnie niespokojnie.
- Samuelu nie rozumiesz?! - potrząsnął blondyna za ramię - Jesteśmy w stanie wojennym. Bez sojuszników, bez żadnego wsparcia. Jak chcesz w tej sytuacji...
- Czekaj! - krzyknąłem, ostro patrząc na strażnika - Wasz król wie o tej bandzie, prawda? Dlatego nas wysłał byśmy ich wybili? Co z Syringią?
- Syringia nie istnieje - warknął chłodno Frank - Król dobrze wiedział, gdzie nas wysłał. Myślał, że w ten sposób nas wyeliminuje. Dobrze, że Erick założył ten obóz. Gdyby nie to już bylibyśmy martwi.
- Dlaczego nie ostrzegłeś nas wcześniej?! Ci ludzie nie musieli ginąć! - krzyknąłem zezłoszczony.
- Nie wiedziałem, że ich kryjówka znajduje się tak blisko... - mruknął, zaciskając usta.
- Erick musiał wiedzieć - nieustępliwie wpatrywałem się w jego oczy.
- Zginęli ci, co musieli - zakończył twardo.
- Nikt nie musiał ginąć! - warknąłem, podnosząc się z łóżka - Ile warte jest dla was ludzkie życie, co?! - chciałem wstać, jednak silne ramiona Samuela skutecznie mnie powstrzymały - Ludzie to nie paczka podpalonych trzcin, które od tak można zdmuchnąć!
Mężczyzna odwrócił się, po czym podszedł do drzwi.
- Przyniosę koce i wodę. Utrzymaj go w łóżku, dopóki nie wrócę - zwrócił się do Samuela, po czym wyszedł z pokoju.
- Dlaczego tak na niego naskoczyłeś? Nie miał wpływu na to co się stało - mruknął Sami, przykrywając mnie cienką narzutą, do tej pory pokrywającą jego łóżko.
- Miał większy wpływ niż myślisz - powiedziałem twardo przypominając sobie o sprzeczce pomiędzy nim a Erickiem w lesie. Mogłem założyć się o sto ligninów, że kłócili się właśnie o tę zasadzkę. Jak bardzo miłość potrafiła być ślepa. Nie zamierzałem ufać tej parce. Zbyt stanowczo stali za sobą i nie zwracali uwagi na konsekwencje łączące się z ich decyzjami. Chcieli po prostu przeżyć. Nie winiłem ich za to. Dla nich najważniejszą rzeczą było wspólne życie. Musieli bardzo się kochać.
- Jaki miałby w tym cel? - zapytał zdziwiony blondyn, siadając koło mnie.
- Usunięcie niewygodnych świadków, albo wątpliwych sojuszników? Spójrz, to była idealna okazja - mruknąłem, patrząc mu prosto w oczy - Drobna potyczka, można by powiedzieć wypadek przy pracy.
- Nie sądzę, żeby Frank był do tego zdolny. Kochał swój oddział.
- Ericka kocha jeszcze bardziej - wymsknęło mi się.
- Co... - zaczął zdziwiony chłopak.
- Zapomnij - powiedziałem szybko - Ta rozmowa zostaje pomiędzy nami. Obiecaj - popatrzyłem prosto w jego oczy.
W tym momencie do pokoju wszedł Frank z grubym pledem i metalowym kubkiem z, jak przewidywałem, ciepłą wodą.
Zignorowałem go, wyczekująco wpatrując się w zielone oczy księcia Floressy.
- Obiecuję - powiedział. Następnie odebrał od Franka koc i porządnie mnie nim opatulił.
Frank zawiesił na nas przez dłuższą chwilę wzrok, myśląc o czymś intensywnie.
- Odpocznij, po południu musimy porozmawiać. Samuelu chodź, pomożesz mi - powiedział tylko, wychodząc z pokoju.
Chłopak poczochrał mnie szybko po głowie, mówiąc:
- Prześpij się Aleks - po tych słowach wybiegł z pokoju, próbując równocześnie dogonić swojego przyjaciela.
Westchnąłem, ciężko opadając na poduszki. Co się ze mną działo? Czy to przez tę różnicę klimatyczną? Nie mogłem uwierzyć, że z dnia na dzień tak bardzo osłabłem.
Wyciągnąłem przed siebie bladą dłoń i zapatrzyłem się w nią. Po paru sekundach zaczęła się lekko trząść, a po paru następnych nie byłem w stanie utrzymać jej w powietrzu. Zdenerwowany całą sytuacją i faktem, że w tym stanie nie mogę w żaden sposób się obronić, obróciłem się bokiem do ściany, by zapatrzyć się w jej cienkie, pajęczynowate pęknięcia. Jedno z nich w dziwny sposób zaczynało przypominać mi kształt ziem, które do niedawna posiadała Ligna. Teraz jednak najdroższe mojemu sercu królestwo nie istniało.
Czując nieprzyjemny ucisk w sercu, zwinąłem się w ciasny kłębek. Co się stało z mieszkańcami mojej krainy? Mam nadzieję, że nie cierpieli z powodu przejęcia ich wiosek. Czy obecny król Floressy był na tyle bezlitosny, by gorzej ich traktować i nakładać na nich nieprzyjemne kary za ich narodowość? Nie wiedziałem, czego mogłem spodziewać się po tym człowieku. Do tego dochodziło porwanie Elizy... Po raz pierwszy nie wiedziałem co zrobić. Nie mogłem działać w pojedynkę. Nie dałbym rady nikogo pokonać w ten sposób.
Może ci ludzie mi pomogą..., pomyślałem, mając na uwadze powstańczą grupę, w której obecnie się znajdowałem. Byłem bardzo ciekawy co mogą mi zaproponować. Na pewno oczekiwali mojego udziału w ich powstaniu. Tylko żeby udało mi się wynegocjować korzystne dla Ligny warunki, zapragnąłem, zamykając oczy ze zmęczenia. Ona musi istnieć... Moja rodzina tak wiele poświęciła, by mogła przetrwać.
   Kolejną dręczącą mnie kwestią była cienka granica zaufania łącząca mnie z księciem Florssy. Nie wiedziałem, dlaczego chciał mi on pomóc i czego oczekiwał w zamian. Obawiałem się, że pragnął mnie wykorzystać w przejęciu władzy. Domyśliłem się, że nie popiera działań ojca, z drugiej strony nie sprzeciwiał się jej otwarcie. Było to dla mnie nie do pomyślenia, tym bardziej, że zawsze starałem się wpływać na decyzję mojego rodzica.
Czy blondyn był na tyle niepewny, by nie zawalczyć o swoją ojczyznę? Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nic tak naprawdę o nim nie wiedziałem. Zdawało mi się, że ma on dobre serce, gdyż traktował mnie... inaczej niż inni. Był dla mnie otwarty i co dziwne..., opiekuńczy. Wątpiłem, że była to zaplanowana przez niego intryga. Nawet teraz analizując wszystkie zdarzenia, które przydarzyły nam się aż do tej pory, nie mogłem dostrzec jego złych intencji. Może one faktycznie nie istniały? 
Pomyślałem o lekko uśmiechniętym blondynie. Kojarzył mi się on z pozytywnymi cechami. Dając mu większą śmiałość, mógłbym bezsprzecznie nadać mu tytuł przykładnego króla. Myślał o podwładnych i troszczył się o nich. Był dobry dla swoich wrogów...
Objąłem się ramionami chcąc choć trochę poczuć to samo, co niecałą godzinę temu, kiedy ciepło jego ramion otaczało mnie ze wszystkich stron. 
Może warto mu zaufać? Nie mam już nic do stracenia, z takimi myślami odpłynąłem do krainy snów, chcąc choć przez chwilę odpocząć. Nie chciałem dłużej myśleć o problemach. Marzyłem o spokoju i specyficznym cieple, które się z nim wiązało.

***** 

Kiedy otworzyłem oczy, otaczały mnie egipskie ciemności. Rozlegająca się głucha cisza, upewniła mnie, że byłem w pomieszczeniu absolutnie sam. Przespałem cały dzień. Dlaczego mnie nie obudzili, skoro popołudniem miały toczyć się rozmowy? Czyżbym nie był na tyle ważny, by w nich uczestniczyć?
Usiadłem, czując pojawiającą się na skórze gęsią skórkę. Ucieszyłem się, kiedy nie odczułem żadnych zawrotów głowy i osłabienia organizmu. Prawdopodobnie moja niedyspozycja minęła. Teraz musiałem odnaleźć Franka i Samuela. Miałem nadzieję, że zgodzą się na rozmowę ze mną. Naprawdę obawiałem się o dobro mojej ojczyzny i zależało mi na uratowaniu jej.
Postanowiłem wstać i dojść do drzwi, co okazało się dość trudne, ze względu na otaczającą mnie ciemność. Wraz z dotknięciem nagich stóp o zimną podłogę pokoju, jęknąłem cicho. Choć pochodziłem z mroźnego i surowego kraju, niezbyt lubiłem tak niskie temperatury.
Gdy po omacku znalazłem chropowaty chłód stalowej klamki, ostrożnie uchyliłem drzwi prowadzące do poplątanych ze sobą korytarzy. Na szczęście niedaleko moich drzwi wisiała płonąca pochodnia, którą natychmiast pochwyciłem, by cokolwiek widzieć. Postanowiłem ruszyć w prawą stronę, gdyż to właśnie z niej zostaliśmy przyprowadzeni przez Erica. Szedłem długim korytarzem nie znajdując po drodze żadnej żywej duszy czy światła. Wszyscy spali? Skoro tak, dlaczego Samiego nie było w pokoju? Choć po paru krokach zaczęły nawiedzać mnie myśli o powrocie, postanowiłem ich nie słuchać. Nie zamierzałem pozostawać na łasce czy niełasce moich wrogów. Chciałem wzajemnego szacunku i zaufania, by jak najszybciej skończyć z tą bezsensowną walką rozpoczętą przez starych, nie ceniących życia władców. Nie chciałem uczestniczyć i podpisywać się pod tą rzezią.
- Frank nawet o tym nie myśl! - zamarłem, słysząc głośny krzyk Samuela.
- Dobrze wiesz, że musimy to zrobić! On może nam przeszkodzić - krzyknął mężczyzna.  Moich uszu dobiegł dźwięk ciężkich kroków obu Florianów - Musimy go zabić.
Zadrżałem jak trzcina. Czy to miał być mój koniec? Z daleka dostrzegłem nikłą poświatę pochodni. Musiałem coś zrobić. Tylko co?


  

4 komentarze:

  1. Ciekawe opowiadanie, czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to się doczekałaś/eś Sorke, ale organizacja i ja to dwie zupełnie różne rzeczy. Opowiadanie zostanie jednak na sto pro dokończone ;)

      Usuń
  2. Hejeczka,
    cudowny rozdział, czy naprawdę chodziło o Alexa, to o nim Frank mówił czy jednak o kimś innym, i czy Samuel jest naprawę po stronie Alexa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, czy naprawdę chodziło o Alexa to o nim Frank mówił czy jednak o kimś innym, i czy Samuel jest naprawę po stronie Alexa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń