10 czerwca 2018

Kroniki siedmiu kondygnacji (5)


Rozdział 5
SYRINGA 

Powoli wschodzące słońce zaczęło zjawiskowo oświetlać wyłożony kamieniami dziedziniec. Jego błądzące po nieregularnym kształcie promienie starały się bezowocnie przebić przez gruby żywopłot. W ten niezwykły, z pozoru nieefektywny sposób, nadały one delikatnej poświaty ciemnozielonym liściom. Podobny efekt otrzymały mury zamku dzięki czemu nabył on nowy, bajkowy wygląd.
O tak wczesnej porze powietrze było wilgotne, a delikatny wiatr zimny. Łatwo można było wyczuć, że zbliżający się dzień będzie nad wyraz ciepły. Wskazywał na to nie tylko słodki zapach wiszący w powietrzu, ale i prawie znikoma ilość chmur wędrujących po błękitnym niebie.
Mimo wczesnej pory na dziedzińcu krzątała się spora liczba ludzi. Większość z nich przygotowywała konie do długiej podróży jaką miały podjąć tego dnia.
- Szybciej Erick! Nie mamy całego dnia! - krzyknął Frank do pakującego bagaże niezbyt wysokiego, rudego chłopaka.
- Gdybyś mi pomógł, to już byśmy jechali! - odwarknął przewiązując po raz kolejny średniej grubości sznurkiem dużą jukę do siodła jednego z pięciu koni stojących na zamkowym dziedzińcu.
- To nie moja robota! Miałeś to skończyć wcześniej. Nie będę cię przez całe życie niańczyć- żachnął się, podchodząc do chłopaka i tłumacząc mu coś przyciszonym głosem.
- Ile osób jedzie? - zapytałem stojącego koło mnie Samuela.
- Razem z nami sześć.
- Król nie ufa mi na tyle, bym pojechał osobnym koniem? - zapytałem zdziwiony, po raz kolejny licząc stojące przede mną wierzchowce.
- W ogóle nie powinieneś tam jechać - odpowiedział bez emocji, podchodząc do jednego z ogierów, by po chwili bezmyślnie głaskać go po grzywie.
- Dlaczego nie powinienem? - podszedłem do chłopaka, po czym spojrzałem mu prosto w oczy - Sami, ja muszę tam jechać. On ma Elizę.
- Kim jest dla ciebie ta kobieta? - zapytał, odwracając ode mnie wzrok.
- Moją kuzynką. Znamy się praktycznie od dzieciństwa. Tylko ona chciała się ze mną bawić, kiedy byłem dzieckiem - westchnąłem smutno. W istocie z Elizą łączyło mnie bardzo wiele. Dopóki mój ojciec nie zaczął chorować była mi jak siostra, towarzysząca na każdym kroku mojego rozwoju. Razem uczestniczyliśmy w balach, wystawnych przyjęciach, a nawet audiencjach u króla. Nasi rodzice myśleli nawet nad zaręczeniem nas... Jednak pogarszający się z dnia na dzień stan ojca skutecznie zmienił owe plany. Zdrowie króla było w końcu najważniejsze.
Zamyślony spojrzałem na zatopioną w brunatnej grzywie dłoń Samuela. Jakie to uczucie dotykać rozgrzanego ciała pędzącego rumaka? Pewnie byłoby niezwykłym czuć spływający po jego ciele pot, szybko wciągane przez nozdrza powietrze i bijące od jego mięśni ciepło. Szkoda, że ja nigdy nie...
- Aleks uważaj! - krzyknął nagle blondyn, gwałtownie odpychając mnie od konia. Poczułem nagły ból spowodowany twardym uderzeniem mojego wątłego ciała o ziemię. Nie byłem w stanie się ruszyć, będąc zbyt przerażonym zaistniałą sytuacją. Szybko skierowałem wzrok na zwierzaka, który przed chwilą próbował przysunąć swój pysk do mojej twarzy.
- Przepraszam - powiedział Samuel, pomagając podnieść mi się z ziemi.
- Nic mu się nie stało? - wyszeptałem drżącym głosem.
- Jest cały i zdrowy - stwierdził, klepiąc konia po boku - Głupie zwierzę... A ty?
- W porządku - mruknąłem bez przekonania. Po raz kolejny mogłem być sprawcą śmierci niewinnego stworzenia - Dziękuję - zwróciłem się do wciąż trzymającego moje ramię blondyna.
- Nie ma sprawy - posłał mi ciepły uśmiech – Z tego powodu jedziesz ze mną...
- Dobrze panienki, ruszamy na rzeź! - krzyknął jeden z rycerzy, wskakując w biegu na swojego wierzchowca. Mężczyzna był prawdopodobnie dowódcą naszego oddziału. Odznaczał się szczególnie na tle reszty wojowników korpulentną sylwetką i długą blizną przecinającą połowę jego twarzy otoczonej ciemnymi włosami.
Kiedy brunet znalazł się w siodle, reszta oddziału natychmiast poszła za jego przykładem. Westchnąłem cierpiętniczo, po czym wspiąłem się na grzbiet konia, którym dane mi było przybyć do Flory. Przepiękny, ciemny ogier zarżał zabawnie, kiedy Samuel znalazł się po chwili przede mną. Natychmiast objąłem go lekko wokół pasa, na co wzdrygnął się lekko. Nie dziwiła mnie jego reakcja.  I tak niezwykle mi imponował, że w ogóle był w stanie być tak blisko mnie. Darzył mnie w ten sposób swojego rodzaju zaufaniem, na który w takiej sytuacji z pewnością nie byłoby mnie stać.
- Przepraszam, że musisz ze mną jechać - mruknąłem, kiedy oddział ruszył z dziedzińca i zaczął kierować się w stronę rozciągających się niedaleko zamku pól.
- Za co przepraszasz? - zdziwił się - To ja powinienem przeprosić ciebie, że musisz jechać do Syringi. Nie powinieneś... To oczywiste, że król chcę cię wykorzystać do zabójstwa tych ludzi.
- Co jest z tą Syringą? - zapytałem, obserwując mijające nas pola i pracujących na nich ludzi - Dlaczego twojemu ojcu aż tak zależy na śmierci jej mieszkańców.
- Król nie jest moim ojcem - mruknął Samuel - Na szczęście człowiek ten nie należy w żadnym stopniu do mojej rodziny.
- Więc dlaczego...? - wytrzeszczyłem w zdumieniu oczy.
- Jest on królem? - odgadnął blondyn, po czym rozejrzał się lekko na boki. Po naszej lewej i prawej stronie jechali strażnicy, by w razie potrzeby obronić księcia Floressy - To chyba nie jest zbyt dobry moment na tego typu rozmowy. Opowiem ci w zamian o Syringi. Miasto to od lat buntuje się przeciwko władzy objętej przez obecnego króla. Od kiedy moi rodzice zginęli... wszystko uległo zmianie. Co prawda nowy władca zatroszczy się o pochłanianie terenów znajdujących się wokół Floressy, lecz sam kraj jest bardzo słaby. Na jego terenie mamy sporo miast takich jak Syringa, w których ludzie pamiętają "lepsze" czasy i chcą zawalczyć o bardziej korzystną dla nich przyszłość.
- Dlaczego mi o tym mówisz? Nie boisz się, że będę chciał zniszczyć ten kraj?
- Nie... Myślę, że w pojedynkę nie dasz rady. Widzisz... obecny król nie bez powodu tak dobrze radzi sobie z polityką zagraniczną. Praktycznie wszyscy nasi sojusznicy są zastraszani. Tak jak ty nie mają oni innych alternatyw niż przyjęcie oferty zaproponowanej przez Floressę.
- To straszne - wyszeptałem, pozostając w lekkim szoku.
Dalszą część podróży spędziliśmy w milczeniu. Zdziwił mnie terror praktykowany przez króla krainy kwiatów. W Lignie uważanej za jedno z najmniej przyjaznych dla obcych państw, nie praktykowaliśmy tak nieczystych zagrywek. Byliśmy konkretni w wyznaczanych przez siebie celach i nieugięci w zawieranych z innymi krajami umowach. Dlatego też toczona wojna pomiędzy nami, a Floressą przybrała tak zły obrót. Wszystko postawiliśmy na jedną kartę, nie będąc w stanie zmienić naszej decyzji, choć liczyliśmy się z jej konsekwencjami.
Tak... zdecydowanie kraj, w którym się znalazłem rządził się innymi prawami.
- Daleko jeszcze do Syringi? - zapytałem po paru godzinach jazdy, nie mogąc pozbyć się nieprzyjemnych przeczuć związanych z tym miejscem.
- O zmierzchu powinniśmy już w niej być - stwierdził blondyn, ziewając cicho. Widocznie nie tylko mnie nużyła ta podróż. Choć mijaliśmy wiele przepięknych, czasami baśniowych miejsc nie zajmowały one tak dużej uwagi jak czekające mnie zadanie.
Westchnąłem smutno. Co mogło się stać, jeśli nie wykonałbym rozkazu? Może i Eliza umarłaby, lecz czy jej życie jest cenniejsze od innych ludzi? Co prawda była mi bliższa, znałem ją, mimo to czy mogłem na tej podstawie decydować o zgładzeniu niewinnych?
- Za dużo myślisz książę - mruknął Samuel, odwracając twarz w moją stronę.
- Wcale nie - zaprzeczyłem niczym pięcioletnie dziecko.
- Analizowanie nic ci nie da. Jeśli nie jesteś w stanie tego zrobić, to nie powinieneś zabijać.
- Ale wtedy... - zacząłem.
- Wtedy będziemy myśleć - stwierdził Sami, z powrotem odwracając się do właściwego kierunku jazdy - Spróbuj się przespać, czeka nas ciężki dzień.
Poszedłem za radą chłopaka. Naciągnąłem na głowę spory, materiałowy kaptur stroju tak popularnego w Floressie, jakim była luźna tunika, przewiązana w pasie sznurem poprzetykanym rozmaitymi najpierw ususzonymi, a później utwardzonymi kwiatami. Dokładnie zakryłem przednią część swojej twarzy, zostawiając mały otwór na usta i nos, dzięki którym mogłem swobodnie oddychać. Następnie oparłem lekko głowę o silne plecy blondyna, po czym upewniając się, że nic mu nie grozi, zasnąłem. Nie spodziewałem się, że sen przyjdzie z taką łatwością...

*****

- Aleks wstawaj - usłyszałem cichy głos Samuela i delikatne drżenie mojej wygodnej poduszki.
- Jeszcze chwilę - mruknąłem, wtulając się w pachnący piżmem materiał. 
- Książę zajmij się swoim kochasiem, za godzinę zaczynamy akcję - warknął gdzieś w oddali Frank. Otworzyłem nagle oczy. Gdzie ja byłem? Nadal siedziałem na koniu, wtulając twarz w ciało blondyna. To on tak ładnie pachniał...
- Daj mu jeszcze chwilę pospać - mruknął Samuel, starając się nie ruszać.
- Nie jest ci niewygodnie? Nawet swojej żoneczce nie daję się tak dusić - zaśmiał się jeden z żołnierzy, co zaowocowało wybuchem chichotu wśród pozostałych mężczyzn.
Szybko odsunąłem się od blondyna zdając sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłem. Prawie spadłbym, gdyby książę Floressy nie objął mnie szybko wokół pasa swoimi ramionami.
- Uważaj! - krzyknął, co spowodowało kolejną salwę śmiechu ze strony wojaków.
- Dzięki - mruknąłem, czerwieniąc się.
- Odpuście już, to nie jest śmieszne - mruknął przywódca oddziału, który właśnie wszedł na polankę. Szybko zsiadłem z konia, po czym rozejrzałem się wokół siebie. Znajdowaliśmy się na łące z jednej strony otoczonej gęstym lasem, a z drugiej kończącej się na wysoko umiejscowionej, skalnej przepaści.
- To dobra lokalizacja - stwierdził nasz dowódca, podchodząc do siedzących pod jednym z drzew wojaków. Mężczyźni zrobili sobie niezły piknik, jedząc drogie sery, świeże pieczywo i dość sporą ilość gotowanego mięsa. Na zapach dochodzący z tamtego miejsca mój brzuch zareagował głośnym burczeniem.
- Też powinniśmy coś zjeść - mruknął Samuel, podchodząc do zbiegowiska. Widząc, że nie bardzo zależy mi na zmniejszeniu odległości pomiędzy mną a resztą grupy, chłopak pociągnął mnie lekko za sobą. Gdy znaleźliśmy się jakieś pół metra od żołnierzy, ci nagle odsunęli się od nas. 
- Co robisz?! Chcesz nas zabić?! - krzyknął jeden z nich, uciekając na sam koniec grupy.
- Gdybym chciał to zrobić, już bylibyście martwi - mruknąłem zabierając kawałek chleba i sera, a następnie kierując się na przeciwną stronę polanki.
- Idioci - skwitował blondyn, powtarzając moje czynności i siadając naprzeciwko mnie - Przepraszam, obiecali traktować cię normalnie.
- Nikt nigdy nie będzie traktował mnie normalnie - westchnąłem, wgryzając się w chrupiący chleb.
- Jeśli nie będzie ci to przeszkadzało, ja spróbuję - zaśmiał się cicho mój rozmówca. Zapatrzyłem się zdziwiony w jego stronę. Ostatnie promienie słońca idealnie wplatały się w jego blond włosy. Wyglądał zjawiskowo, a jego przepiękny uśmiech tylko potęgował przyjemne uczucie, kiełkujące w okolicach mojego serca - W porządku? - zapytał lekko, pokazując swoje, białe zęby.
- Tak... - mruknąłem, otrząsając się z absurdalnych myśli - Jaki jest plan? - zapytałem, zmieniając temat. Sami posmutniał.
- Wchodzimy i zabijamy wszystkich po drodze. Najbardziej zależy nam rzecz jasna na przywódcach ruchu oporu, ale nikt nie wie, jak oni wyglądają... Aleks nie musisz brać w tym udziału - zakończył, wpatrując się we mnie swoimi zielonymi oczyma.
- Dobrze wiesz, że nie mam wyboru - westchnąłem - Dlaczego mi pomagasz? Nie rozumiem... czujesz się winny za to co wydarzyło się w Lignie? Czy król kazał ci...
- Nie! - zaprzeczył gwałtownie - Ja po prostu... - zaczął nie za bardzo wiedząc co powinien odpowiedzieć.
- Zbieramy się! - rozkaz dowódcy gwałtownie przerwał naszą rozmowę. Wojownicy rozpoczęli pakowanie pozostałej żywności. Chciałem im pomóc, jednak wiedziałem, że moja inicjatywa nie byłaby zbytnio pożądana.
Obserwowałem zatem jak wojownicy wkładają chleb do lnianych toreb i przymocowują je do siodeł. Jeden z osiłków potykając się o własne nogi, wysypał pozostałe bochenki chleba tuż pod nogi bruneta z blizną, na co ten zareagował złością. Moją uwagę przykuła jednak nie sprzeczka powstała pomiędzy dowódcą, a jednym z wojaków, a dwójka stojąca niedaleko linii drzew, dość dobrze skryta przed wzrokiem innych mężczyzn. Był to rudzielec, na którego zwróciłem uwagę rankiem oraz Frank, który towarzyszył mi w poprzedniej podróży. Ich twarze wyglądały na poważne. Szeptali o czymś gorączkowo, wywołując co chwilę złość u swojego rozmówcy.
Nagle ku mojemu zdumieniu niższy z nich wspiął się na palce i pocałował drugiego. Sam pocałunek nie trwał długo, a wraz z jego zakończeniem, rudy protagonista szybkim krokiem odszedł w kierunku gromadzącego się przy koniach oddziału.
W reakcji na rozegraną się przed chwilą na moich oczach scenę, poczułem ogarniające moją twarz ciepło. Nie przewidziałem takiego rozwoju wydarzeń. Zapatrzyłem się zawstydzony w trawę. Nigdy nie byłem świadkiem czyjegoś pocałunku, a tym bardziej...
- W porządku? - Samuel niespodziewanie pojawił się koło mnie i zaczął przypatrywać się mojej czerwonej skórze - Masz gorączkę?
- Wszystko w porządku - mruknąłem, wstając z twardej ziemi - Jedziemy?
- Jedziemy. Jesteś pewien, że...
- Jestem - westchnąłem cicho - Chcę tylko żebyś był świadomy, że nie zamierzam nikogo zabijać. Będę działał tylko w samoobronie.
- Rozumiem - uśmiechnął się ciepło, po czym bez uprzedzenia przytulił mnie mocno. Szybko oderwałem się od niego i krzyknąłem spanikowany
- Co robisz?! Nic ci nie jest?!
- W porządku - zaśmiał się, po czym wspiął się na naszego wierzchowca, wyciągając w moją stronę rękę. Chwyciłem ją mocno, po czym bez problemów wszedłem na ciemnego ogiera.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem, kiedy jechaliśmy już w stronę Syringi
- Chciałem się pożegnać - odpowiedział, nie patrząc na mnie - Mam złe przeczucie.
- Ja ci dam złe przeczucie! - warknąłem, uderzając go lekko w głowę -Trochę pozytywnego myślenia proszę.
- Jasne, jasne - zaśmiał się, pocierając obolałe miejsce.
- Jeżeli będziesz stał blisko mnie, nie powinieneś szczególnie ucierpieć - mruknąłem pod nosem, po czym zacząłem uważnie obserwować mijaną przez nas okolicę. Zbliżając się do miasteczka, korzystaliśmy z rzadko używanych ścieżek. Nie spotykaliśmy na nich nikogo, co wywoływało w nas mieszane uczucia. Z jednej strony odczuwaliśmy spokój, że Syringa w żaden sposób nie mogłaby dowiedzieć się o naszej niezapowiedzianej wizycie. Z drugiej jednak towarzyszył nam absurdalny niepokój i uczucie ciągłego obserwowania nas. Nie mogliśmy być pewni, że byliśmy sami w tak gęstym lesie.
W pewnym momencie miałem wrażenie, że nie słyszę nic oprócz cichego stąpania naszych koni po ścieżce. Ten bezgłos... Nie podobała mi się atmosfera, jaką wywoływał. Nie słyszałem nawet szumu drzew czy śpiewania ptaków tak popularnych na ziemiach Floressy. Czy właśnie taki stan nazywają ciszą przed burzą? Był przerażający. Jakby całe napięcie zebrane z okolicy zawisło w przestrzeni i czekało na uwolnienie swoich niszczących mocy. Owe otoczenie sprawiło, że i ja poczułem się nieswój. Przeczuwałem, że coś się wydarzy, lecz nie miałem pewności, kiedy i co dokładnie.
Nie tylko ja reagowałem tak na działania natury. Reszta oddziału co chwila rozglądała się na boki w poszukiwaniu ewentualnego niebezpieczeństwa czy zasadzki.
Nagły odgłos poruszających się liści zmusił nas do odwrócenia głów za siebie. Do dziś zastanawiam się, czy było to spowodowane bardziej impulsem zdobycia nowych informacji o terytorium wroga, czy też instynktem motywującym nasze organizmy do przetrwania. Cokolwiek to było i tak nie uratowało nas przed wybiegającym w zastraszającym tempie oddziale nieznajomych. Dzikie okrzyki i wyciągnięte w naszym kierunku włócznie, tylko upewniły nas, że nasza taktyka opierająca się głównie na zaskoczeniu została spalona.
- Chronić naszego pupilka! - krzyknął dowódca oddziału, popędzając swojego konia w stronę Samuela i mnie. Reszta oddziału szybko popędziła w jego ślady, po drodze wyciągając ze swoich futerałów miecze i kiścienie obite ze wszystkich stron ostrymi, metalowymi kolcami. - Nie szukamy problemów! - zwrócił się mężczyzna z blizną do atakujących nas ludzi.
- Wmawiajcie ten kit swojemu królowi! - warknął jeden z naszych przeciwników. 
Reszta działań rozegrała się bardzo szybko. Sam nie wiem kto zaczął. Obie strony prowadziły jednak dość wyrównaną walkę i zapewne zakończyłaby się ona podobnymi stratami, gdyby nie mniejsza ilość ludzi wśród oddziału królewskiego. Po pewnym czasie nasi ludzie zaczęli padać jeden po drugim. Brutalne machnięcia mieczami naszych przeciwników skutecznie odstraszały konie, które wymykając się spod kontroli rozbiegały się w tylko sobie znanych kierunkach. Podobny los spotkał i naszego wierzchowca. W momencie, w którym zaczął wierzgać, szybko razem z Samuelem opuściliśmy jego grzbiet i stanęliśmy plecami do siebie, by choć trochę ochronić się w ten sposób przed nadciągającymi uderzeniami. Chcąc poczuć się choć odrobinę bezpieczniej ściągnąłem z dłoni rękawiczki i przygotowałem się na najgorsze. Nim zacząłem przeklinać się o brak jakiegokolwiek miecza, poczułem przeszywający ból w okolicach lewego ramienia. Zamachując się na oślep drugą ręką, dotknąłem paru przypadkowych odkrytych ciał, nieprzygotowanych na walkę chłopów. Gdy ci nagle padli, odkryła się przede mną niestrzeżona ścieżka, zakryta przez parę świerków.
- Sami! - krzyknąłem, na co chłopak odwrócił się w moją stronę. Widząc możliwą drogę ucieczki, chwycił mnie za ramię, po czym pobiegliśmy ku wyjściu z tego piekła. Nie zostaliśmy jednak sami. Naszym tropem podążyli wrodzy wojownicy. Staraliśmy się ich zgubić biegnąc w jak najgęstsze dróżki. Liczyliśmy, że w ten sposób uda nam się choć trochę spowolnić... Byli jednak zbyt dobrze wyszkoleni. 
- Jesteśmy skończeni - wyszeptał Samuel, kiedy znaleźliśmy się na polance, na której do niedawna odpoczywaliśmy po podróży.
- Przecież musi być jakieś wyjście - jęknąłem, szarpiąc chłopaka w kierunku jedynej ścieżki odbiegającej z łączki. 
- Nie! Stój! - krzyknął blondyn, ratując mnie tym samym przed potokiem uzbrojonych po zęby wojowników. Zaczęliśmy stopniowo się wycofywać.
- Puśćcie nas wolno - powiedziałem, wyciągając ku nim puste ręce.
- Chcieliście nas zabić - warknął jeden z chłopów, przytykając Samuelowi miecz do gardła. Ten cofnął się odruchowo, lecz jego noga nie natrafiła na żaden grunt. Nie zastanawiając się nad tym co robię, chwyciłem go za wyciągniętą ku mnie dłoń. Jakim idiotą byłem!
- Zostawcie ich! Są po naszej stronie! - usłyszałem głos Franka, wjeżdżającego kłusem na wolny teren zieleni. Jednym okiem spojrzałem na towarzyszącego mi przez cały czas mężczyznę. Nasi przeciwnicy wyraźnie słuchali jego poleceń, bo odłożyli swoją broń i tylko obserwowali moje poczynania. Nie potrafiłem jednak w tamtym momencie poświęcić więcej uwagi temu nieprzewidzianemu wydarzeniu. Blondyn, który starał się nie patrzeć na mnie jak na potwora, on... 
- Nie! - krzyknąłem zrozpaczony, wciągając chłopaka z klifu, z którego zwisał. Z moich oczu zaczęły spływać łzy. Kolejna osoba miała umrzeć z mojego powodu. Dlaczego zawsze to ja...?
- Aleks dalej wciągnij mnie! - usłyszałem tak dobrze znany mi głos.
- Samuel?! - krzyknąłem zszokowany, mocno ciągnąc za wciąż żywe ciało chłopaka. Kiedy tylko wdrapał się na skarpę, położył się wycieńczony na wolnej połaci trawy.
- Ty żyjesz! - energicznie przytuliłem się do chłopaka, a z moich oczu zaczęły spływać jednocześnie łzy szczęścia, jak i złości na samego siebie.
- Puść mnie! To boli! - blondyn zaśmiał się cicho, odwzajemniając mój gest. 
- Jak? Nie giniesz... - wyszeptałem, obejmując jego twarz moimi dłońmi. Chłopak szeroko otworzył oczy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że moje śmiercionośne umiejętności na niego nie działały.
- Ja... - spojrzał mi prosto w oczy, nakładając swoje dłonie na moje.
W tamtym momencie myśli kotłowały się niczym w garze wielkiego olbrzyma. Nie znajdując żadnej drogi ucieczki, stale szukały jakiejkolwiek wskazówki, będącej rozwiązaniem tej tajemnicy. Dlaczego właśnie on?
Chciałem poznać odpowiedź na to pytanie, lecz nie byłem w stanie myśleć. Tonąłem w zieleni wpatrujących się we mnie oczu i nie mogłem z niej wypłynąć. Martwiłem się, że jeśli to zrobię ów cud będzie tylko moim wyobrażeniem. Marzeniem, o którym tak długo myślałem i śniłem by zostało spełnione.

4 komentarze:

  1. Podoba mi się klimat tego opowiadania i aż dziw mnie bierze, czemu tak mało czytelników wypowiada się w komentarzach. Może zareklamuj gdzieś bloga (na fb na grupach z opowiadaniami yaoi lub na linki-users.blogspot.com wstaw. Może do większej ilości osób dotrze). Mam pewne podejrzenia, czemu Samuel nie ginie od dotyku Aleksa, ale nie będę zdradzać i poczekam na to, jak Ty rozegrasz akcję. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bardzo za komentarz. Przez chwilę myślałam, że nikt tego nie czyta i moja praca nie ma zbytniego sensu. >.< Zrobię tak jak mówisz. Móże jeszcze kogoś zainteresuje ta historia? Pisanie 6 rodzdziały rozpoczęłam jakiś czas temu, więc myślę, że powinien się on ukazać do końca tygodnia ;-)

      Usuń
  2. Hejeczka,
    fantastycznie, więc jednak Floressa nie jest tak miłym krajem jak by się wydawało... czyżby jednak flFrank był no jakby to nazwac szpiegiem, zdrajcą... i ich jednak ten śmiercionoslśny dotyk Alexa nie działa na Samuela...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, więc jednak Floressa nie jest tak miłym krajem jak się wydawało... czyzby Frank był szpiegiem, zdrajcą... ten śmiercionośny dotyk Alexa nie działa na Samuela...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń