Rozdział 5
SYRINGA
Powoli wschodzące słońce zaczęło
zjawiskowo oświetlać wyłożony kamieniami dziedziniec. Jego błądzące po
nieregularnym kształcie promienie starały się bezowocnie przebić przez
gruby żywopłot. W ten niezwykły, z pozoru nieefektywny sposób, nadały one delikatnej
poświaty ciemnozielonym liściom. Podobny efekt otrzymały mury zamku dzięki
czemu nabył on nowy, bajkowy wygląd.
O tak wczesnej porze powietrze było
wilgotne, a delikatny wiatr zimny. Łatwo można było wyczuć, że zbliżający się
dzień będzie nad wyraz ciepły. Wskazywał na to nie tylko słodki zapach wiszący
w powietrzu, ale i prawie znikoma ilość chmur wędrujących po błękitnym niebie.
Mimo wczesnej pory na dziedzińcu krzątała
się spora liczba ludzi. Większość z nich przygotowywała konie do długiej
podróży jaką miały podjąć tego dnia.
- Szybciej Erick! Nie mamy całego dnia! -
krzyknął Frank do pakującego bagaże niezbyt wysokiego, rudego chłopaka.
- Gdybyś mi pomógł, to już byśmy jechali!
- odwarknął przewiązując po raz kolejny średniej grubości sznurkiem dużą jukę
do siodła jednego z pięciu koni stojących na zamkowym dziedzińcu.
- To nie moja robota! Miałeś to skończyć
wcześniej. Nie będę cię przez całe życie niańczyć- żachnął się, podchodząc do
chłopaka i tłumacząc mu coś przyciszonym głosem.
- Ile osób jedzie? - zapytałem stojącego
koło mnie Samuela.
- Razem z nami sześć.
- Król nie ufa mi na tyle, bym pojechał
osobnym koniem? - zapytałem zdziwiony, po raz kolejny licząc stojące przede mną
wierzchowce.
- W ogóle nie powinieneś tam jechać -
odpowiedział bez emocji, podchodząc do jednego z ogierów, by po chwili
bezmyślnie głaskać go po grzywie.
- Dlaczego nie powinienem? - podszedłem do
chłopaka, po czym spojrzałem mu prosto w oczy - Sami, ja muszę tam jechać. On
ma Elizę.
- Kim jest dla ciebie ta kobieta? -
zapytał, odwracając ode mnie wzrok.
- Moją kuzynką. Znamy się praktycznie od
dzieciństwa. Tylko ona chciała się ze mną bawić, kiedy byłem dzieckiem -
westchnąłem smutno. W istocie z Elizą łączyło mnie bardzo wiele. Dopóki mój
ojciec nie zaczął chorować była mi jak siostra, towarzysząca na każdym kroku
mojego rozwoju. Razem uczestniczyliśmy w balach, wystawnych przyjęciach, a
nawet audiencjach u króla. Nasi rodzice myśleli nawet nad zaręczeniem nas...
Jednak pogarszający się z dnia na dzień stan ojca skutecznie zmienił owe plany.
Zdrowie króla było w końcu najważniejsze.
Zamyślony spojrzałem na zatopioną w
brunatnej grzywie dłoń Samuela. Jakie to uczucie dotykać rozgrzanego ciała
pędzącego rumaka? Pewnie byłoby niezwykłym czuć spływający po jego ciele pot,
szybko wciągane przez nozdrza powietrze i bijące od jego mięśni ciepło. Szkoda,
że ja nigdy nie...
- Aleks uważaj! - krzyknął nagle blondyn,
gwałtownie odpychając mnie od konia. Poczułem nagły ból spowodowany twardym
uderzeniem mojego wątłego ciała o ziemię. Nie byłem w stanie się ruszyć, będąc
zbyt przerażonym zaistniałą sytuacją. Szybko skierowałem wzrok na zwierzaka,
który przed chwilą próbował przysunąć swój pysk do mojej twarzy.
- Przepraszam - powiedział Samuel,
pomagając podnieść mi się z ziemi.
- Nic mu się nie stało? - wyszeptałem
drżącym głosem.
- Jest cały i zdrowy - stwierdził, klepiąc
konia po boku - Głupie zwierzę... A ty?
- W porządku - mruknąłem bez przekonania.
Po raz kolejny mogłem być sprawcą śmierci niewinnego stworzenia - Dziękuję - zwróciłem
się do wciąż trzymającego moje ramię blondyna.
- Nie ma sprawy - posłał mi ciepły uśmiech
– Z tego powodu jedziesz ze mną...
- Dobrze panienki, ruszamy na rzeź! -
krzyknął jeden z rycerzy, wskakując w biegu na swojego wierzchowca. Mężczyzna
był prawdopodobnie dowódcą naszego oddziału. Odznaczał się szczególnie na tle
reszty wojowników korpulentną sylwetką i długą blizną przecinającą połowę jego
twarzy otoczonej ciemnymi włosami.
Kiedy brunet znalazł się w siodle, reszta
oddziału natychmiast poszła za jego przykładem. Westchnąłem cierpiętniczo, po
czym wspiąłem się na grzbiet konia, którym dane mi było przybyć do Flory.
Przepiękny, ciemny ogier zarżał zabawnie, kiedy Samuel znalazł się po chwili
przede mną. Natychmiast objąłem go lekko wokół pasa, na co wzdrygnął się lekko.
Nie dziwiła mnie jego reakcja. I tak niezwykle mi imponował, że w ogóle
był w stanie być tak blisko mnie. Darzył mnie w ten sposób swojego rodzaju
zaufaniem, na który w takiej sytuacji z pewnością nie byłoby mnie stać.
- Przepraszam, że musisz ze mną jechać -
mruknąłem, kiedy oddział ruszył z dziedzińca i zaczął kierować się w stronę
rozciągających się niedaleko zamku pól.
- Za co przepraszasz? - zdziwił się - To
ja powinienem przeprosić ciebie, że musisz jechać do Syringi. Nie powinieneś...
To oczywiste, że król chcę cię wykorzystać do zabójstwa tych ludzi.
- Co jest z tą Syringą? - zapytałem,
obserwując mijające nas pola i pracujących na nich ludzi - Dlaczego twojemu
ojcu aż tak zależy na śmierci jej mieszkańców.
- Król nie jest moim ojcem - mruknął
Samuel - Na szczęście człowiek ten nie należy w żadnym stopniu do mojej
rodziny.
- Więc dlaczego...? - wytrzeszczyłem w
zdumieniu oczy.
- Jest on królem? - odgadnął blondyn, po
czym rozejrzał się lekko na boki. Po naszej lewej i prawej stronie jechali
strażnicy, by w razie potrzeby obronić księcia Floressy - To chyba nie jest
zbyt dobry moment na tego typu rozmowy. Opowiem ci w zamian o Syringi. Miasto
to od lat buntuje się przeciwko władzy objętej przez obecnego króla. Od kiedy
moi rodzice zginęli... wszystko uległo zmianie. Co prawda nowy władca
zatroszczy się o pochłanianie terenów znajdujących się wokół Floressy, lecz sam
kraj jest bardzo słaby. Na jego terenie mamy sporo miast takich jak Syringa, w
których ludzie pamiętają "lepsze" czasy i chcą zawalczyć o bardziej
korzystną dla nich przyszłość.
- Dlaczego mi o tym mówisz? Nie boisz się,
że będę chciał zniszczyć ten kraj?
- Nie... Myślę, że w pojedynkę nie dasz
rady. Widzisz... obecny król nie bez powodu tak dobrze radzi sobie z polityką
zagraniczną. Praktycznie wszyscy nasi sojusznicy są zastraszani. Tak jak ty nie
mają oni innych alternatyw niż przyjęcie oferty zaproponowanej przez Floressę.
- To straszne - wyszeptałem, pozostając w
lekkim szoku.
Dalszą część podróży spędziliśmy w
milczeniu. Zdziwił mnie terror praktykowany przez króla krainy kwiatów. W
Lignie uważanej za jedno z najmniej przyjaznych dla obcych państw, nie
praktykowaliśmy tak nieczystych zagrywek. Byliśmy konkretni w wyznaczanych
przez siebie celach i nieugięci w zawieranych z innymi krajami umowach. Dlatego
też toczona wojna pomiędzy nami, a Floressą przybrała tak zły obrót. Wszystko
postawiliśmy na jedną kartę, nie będąc w stanie zmienić naszej decyzji, choć
liczyliśmy się z jej konsekwencjami.
Tak... zdecydowanie kraj, w którym się
znalazłem rządził się innymi prawami.
- Daleko jeszcze do Syringi? - zapytałem
po paru godzinach jazdy, nie mogąc pozbyć się nieprzyjemnych przeczuć
związanych z tym miejscem.
- O zmierzchu powinniśmy już w niej być -
stwierdził blondyn, ziewając cicho. Widocznie nie tylko mnie nużyła ta podróż.
Choć mijaliśmy wiele przepięknych, czasami baśniowych miejsc nie zajmowały one
tak dużej uwagi jak czekające mnie zadanie.
Westchnąłem smutno. Co mogło się stać,
jeśli nie wykonałbym rozkazu? Może i Eliza umarłaby, lecz czy jej życie jest
cenniejsze od innych ludzi? Co prawda była mi bliższa, znałem ją, mimo to czy
mogłem na tej podstawie decydować o zgładzeniu niewinnych?
- Za dużo myślisz książę - mruknął Samuel,
odwracając twarz w moją stronę.
- Wcale nie - zaprzeczyłem niczym
pięcioletnie dziecko.
- Analizowanie nic ci nie da. Jeśli nie
jesteś w stanie tego zrobić, to nie powinieneś zabijać.
- Ale wtedy... - zacząłem.
- Wtedy będziemy myśleć - stwierdził Sami,
z powrotem odwracając się do właściwego kierunku jazdy - Spróbuj się przespać,
czeka nas ciężki dzień.
Poszedłem za radą chłopaka. Naciągnąłem na
głowę spory, materiałowy kaptur stroju tak popularnego w Floressie, jakim była
luźna tunika, przewiązana w pasie sznurem poprzetykanym rozmaitymi najpierw
ususzonymi, a później utwardzonymi kwiatami. Dokładnie zakryłem przednią część
swojej twarzy, zostawiając mały otwór na usta i nos, dzięki którym mogłem
swobodnie oddychać. Następnie oparłem lekko głowę o silne plecy blondyna, po
czym upewniając się, że nic mu nie grozi, zasnąłem. Nie spodziewałem się, że
sen przyjdzie z taką łatwością...
*****
- Aleks wstawaj - usłyszałem cichy głos
Samuela i delikatne drżenie mojej wygodnej poduszki.
- Jeszcze chwilę - mruknąłem, wtulając się
w pachnący piżmem materiał.
- Książę zajmij się swoim kochasiem, za
godzinę zaczynamy akcję - warknął gdzieś w oddali Frank. Otworzyłem nagle oczy.
Gdzie ja byłem? Nadal siedziałem na koniu, wtulając twarz w ciało blondyna. To
on tak ładnie pachniał...
- Daj mu jeszcze chwilę pospać - mruknął
Samuel, starając się nie ruszać.
- Nie jest ci niewygodnie? Nawet swojej
żoneczce nie daję się tak dusić - zaśmiał się jeden z żołnierzy, co zaowocowało
wybuchem chichotu wśród pozostałych mężczyzn.
Szybko odsunąłem się od blondyna zdając
sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłem. Prawie spadłbym, gdyby
książę Floressy nie objął mnie szybko wokół pasa swoimi ramionami.
- Uważaj! - krzyknął, co spowodowało
kolejną salwę śmiechu ze strony wojaków.
- Dzięki - mruknąłem, czerwieniąc się.
- Odpuście już, to nie jest śmieszne -
mruknął przywódca oddziału, który właśnie wszedł na polankę. Szybko zsiadłem z
konia, po czym rozejrzałem się wokół siebie. Znajdowaliśmy się na łące z jednej
strony otoczonej gęstym lasem, a z drugiej kończącej się na wysoko
umiejscowionej, skalnej przepaści.
- To dobra lokalizacja - stwierdził nasz
dowódca, podchodząc do siedzących pod jednym z drzew wojaków. Mężczyźni zrobili
sobie niezły piknik, jedząc drogie sery, świeże pieczywo i dość sporą ilość
gotowanego mięsa. Na zapach dochodzący z tamtego miejsca mój brzuch zareagował
głośnym burczeniem.
- Też powinniśmy coś zjeść - mruknął
Samuel, podchodząc do zbiegowiska. Widząc, że nie bardzo zależy mi na
zmniejszeniu odległości pomiędzy mną a resztą grupy, chłopak pociągnął mnie
lekko za sobą. Gdy znaleźliśmy się jakieś pół metra od żołnierzy, ci nagle
odsunęli się od nas.
- Co robisz?! Chcesz nas zabić?! -
krzyknął jeden z nich, uciekając na sam koniec grupy.
- Gdybym chciał to zrobić, już bylibyście
martwi - mruknąłem zabierając kawałek chleba i sera, a następnie kierując się
na przeciwną stronę polanki.
- Idioci - skwitował blondyn, powtarzając
moje czynności i siadając naprzeciwko mnie - Przepraszam, obiecali traktować
cię normalnie.
- Nikt nigdy nie będzie traktował mnie
normalnie - westchnąłem, wgryzając się w chrupiący chleb.
- Jeśli nie będzie ci to przeszkadzało, ja
spróbuję - zaśmiał się cicho mój rozmówca. Zapatrzyłem się zdziwiony w jego
stronę. Ostatnie promienie słońca idealnie wplatały się w jego blond włosy.
Wyglądał zjawiskowo, a jego przepiękny uśmiech tylko potęgował przyjemne
uczucie, kiełkujące w okolicach mojego serca - W porządku? - zapytał lekko,
pokazując swoje, białe zęby.
- Tak... - mruknąłem, otrząsając się z
absurdalnych myśli - Jaki jest plan? - zapytałem, zmieniając temat. Sami
posmutniał.
- Wchodzimy i zabijamy wszystkich po
drodze. Najbardziej zależy nam rzecz jasna na przywódcach ruchu oporu, ale nikt
nie wie, jak oni wyglądają... Aleks nie musisz brać w tym udziału - zakończył,
wpatrując się we mnie swoimi zielonymi oczyma.
- Dobrze wiesz, że nie mam wyboru -
westchnąłem - Dlaczego mi pomagasz? Nie rozumiem... czujesz się winny za to co
wydarzyło się w Lignie? Czy król kazał ci...
- Nie! - zaprzeczył gwałtownie - Ja po
prostu... - zaczął nie za bardzo wiedząc co powinien odpowiedzieć.
- Zbieramy się! - rozkaz dowódcy
gwałtownie przerwał naszą rozmowę. Wojownicy rozpoczęli pakowanie pozostałej
żywności. Chciałem im pomóc, jednak wiedziałem, że moja inicjatywa nie byłaby
zbytnio pożądana.
Obserwowałem zatem jak wojownicy wkładają
chleb do lnianych toreb i przymocowują je do siodeł. Jeden z osiłków potykając
się o własne nogi, wysypał pozostałe bochenki chleba tuż pod nogi bruneta z
blizną, na co ten zareagował złością. Moją uwagę przykuła jednak nie sprzeczka
powstała pomiędzy dowódcą, a jednym z wojaków, a dwójka stojąca niedaleko linii
drzew, dość dobrze skryta przed wzrokiem innych mężczyzn. Był to rudzielec, na
którego zwróciłem uwagę rankiem oraz Frank, który towarzyszył mi w poprzedniej
podróży. Ich twarze wyglądały na poważne. Szeptali o czymś gorączkowo,
wywołując co chwilę złość u swojego rozmówcy.
Nagle ku mojemu zdumieniu niższy z nich
wspiął się na palce i pocałował drugiego. Sam pocałunek nie trwał długo, a wraz
z jego zakończeniem, rudy protagonista szybkim krokiem odszedł w kierunku
gromadzącego się przy koniach oddziału.
W reakcji na rozegraną się przed chwilą na
moich oczach scenę, poczułem ogarniające moją twarz ciepło. Nie przewidziałem
takiego rozwoju wydarzeń. Zapatrzyłem się zawstydzony w trawę. Nigdy nie byłem
świadkiem czyjegoś pocałunku, a tym bardziej...
- W porządku? - Samuel niespodziewanie
pojawił się koło mnie i zaczął przypatrywać się mojej czerwonej skórze - Masz
gorączkę?
- Wszystko w porządku - mruknąłem, wstając
z twardej ziemi - Jedziemy?
- Jedziemy. Jesteś pewien, że...
- Jestem - westchnąłem cicho - Chcę tylko
żebyś był świadomy, że nie zamierzam nikogo zabijać. Będę działał tylko w
samoobronie.
- Rozumiem - uśmiechnął się ciepło, po
czym bez uprzedzenia przytulił mnie mocno. Szybko oderwałem się od niego i krzyknąłem
spanikowany
- Co robisz?! Nic ci nie jest?!
- W porządku - zaśmiał się, po czym wspiął
się na naszego wierzchowca, wyciągając w moją stronę rękę. Chwyciłem ją mocno,
po czym bez problemów wszedłem na ciemnego ogiera.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem, kiedy
jechaliśmy już w stronę Syringi
- Chciałem się pożegnać - odpowiedział,
nie patrząc na mnie - Mam złe przeczucie.
- Ja ci dam złe przeczucie! - warknąłem,
uderzając go lekko w głowę -Trochę pozytywnego myślenia proszę.
- Jasne, jasne - zaśmiał się, pocierając
obolałe miejsce.
- Jeżeli będziesz stał blisko mnie, nie
powinieneś szczególnie ucierpieć - mruknąłem pod nosem, po czym zacząłem
uważnie obserwować mijaną przez nas okolicę. Zbliżając się do miasteczka,
korzystaliśmy z rzadko używanych ścieżek. Nie spotykaliśmy na nich nikogo, co
wywoływało w nas mieszane uczucia. Z jednej strony odczuwaliśmy spokój, że
Syringa w żaden sposób nie mogłaby dowiedzieć się o naszej niezapowiedzianej
wizycie. Z drugiej jednak towarzyszył nam absurdalny niepokój i uczucie
ciągłego obserwowania nas. Nie mogliśmy być pewni, że byliśmy sami w tak gęstym
lesie.
W pewnym momencie miałem wrażenie, że nie
słyszę nic oprócz cichego stąpania naszych koni po ścieżce. Ten bezgłos... Nie
podobała mi się atmosfera, jaką wywoływał. Nie słyszałem nawet szumu drzew czy
śpiewania ptaków tak popularnych na ziemiach Floressy. Czy właśnie taki stan
nazywają ciszą przed burzą? Był przerażający. Jakby całe napięcie zebrane z
okolicy zawisło w przestrzeni i czekało na uwolnienie swoich niszczących mocy.
Owe otoczenie sprawiło, że i ja poczułem się nieswój. Przeczuwałem, że coś się
wydarzy, lecz nie miałem pewności, kiedy i co dokładnie.
Nie tylko ja reagowałem tak na działania
natury. Reszta oddziału co chwila rozglądała się na boki w poszukiwaniu
ewentualnego niebezpieczeństwa czy zasadzki.
Nagły odgłos poruszających się liści
zmusił nas do odwrócenia głów za siebie. Do dziś zastanawiam się, czy było to
spowodowane bardziej impulsem zdobycia nowych informacji o terytorium wroga,
czy też instynktem motywującym nasze organizmy do przetrwania. Cokolwiek to
było i tak nie uratowało nas przed wybiegającym w zastraszającym tempie
oddziale nieznajomych. Dzikie okrzyki i wyciągnięte w naszym kierunku włócznie,
tylko upewniły nas, że nasza taktyka opierająca się głównie na zaskoczeniu
została spalona.
- Chronić naszego pupilka! - krzyknął
dowódca oddziału, popędzając swojego konia w stronę Samuela i mnie. Reszta
oddziału szybko popędziła w jego ślady, po drodze wyciągając ze swoich
futerałów miecze i kiścienie obite ze wszystkich stron ostrymi, metalowymi
kolcami. - Nie szukamy problemów! - zwrócił się mężczyzna z blizną do
atakujących nas ludzi.
- Wmawiajcie ten kit swojemu królowi! -
warknął jeden z naszych przeciwników.
Reszta działań rozegrała się bardzo
szybko. Sam nie wiem kto zaczął. Obie strony prowadziły jednak dość wyrównaną
walkę i zapewne zakończyłaby się ona podobnymi stratami, gdyby nie mniejsza
ilość ludzi wśród oddziału królewskiego. Po pewnym czasie nasi ludzie zaczęli
padać jeden po drugim. Brutalne machnięcia mieczami naszych przeciwników
skutecznie odstraszały konie, które wymykając się spod kontroli rozbiegały się
w tylko sobie znanych kierunkach. Podobny los spotkał i naszego wierzchowca. W
momencie, w którym zaczął wierzgać, szybko razem z Samuelem opuściliśmy jego
grzbiet i stanęliśmy plecami do siebie, by choć trochę ochronić się w ten
sposób przed nadciągającymi uderzeniami. Chcąc poczuć się choć odrobinę
bezpieczniej ściągnąłem z dłoni rękawiczki i przygotowałem się na najgorsze.
Nim zacząłem przeklinać się o brak jakiegokolwiek miecza, poczułem
przeszywający ból w okolicach lewego ramienia. Zamachując się na oślep
drugą ręką, dotknąłem paru przypadkowych odkrytych ciał, nieprzygotowanych na
walkę chłopów. Gdy ci nagle padli, odkryła się przede mną niestrzeżona ścieżka,
zakryta przez parę świerków.
- Sami! - krzyknąłem, na co chłopak
odwrócił się w moją stronę. Widząc możliwą drogę ucieczki, chwycił mnie za
ramię, po czym pobiegliśmy ku wyjściu z tego piekła. Nie zostaliśmy jednak
sami. Naszym tropem podążyli wrodzy wojownicy. Staraliśmy się ich zgubić
biegnąc w jak najgęstsze dróżki. Liczyliśmy, że w ten sposób uda nam się choć
trochę spowolnić... Byli jednak zbyt dobrze wyszkoleni.
- Jesteśmy skończeni - wyszeptał Samuel,
kiedy znaleźliśmy się na polance, na której do niedawna odpoczywaliśmy po
podróży.
- Przecież musi być jakieś wyjście -
jęknąłem, szarpiąc chłopaka w kierunku jedynej ścieżki odbiegającej z
łączki.
- Nie! Stój! - krzyknął blondyn, ratując
mnie tym samym przed potokiem uzbrojonych po zęby wojowników. Zaczęliśmy
stopniowo się wycofywać.
- Puśćcie nas wolno - powiedziałem,
wyciągając ku nim puste ręce.
- Chcieliście nas zabić - warknął jeden z
chłopów, przytykając Samuelowi miecz do gardła. Ten cofnął się odruchowo, lecz
jego noga nie natrafiła na żaden grunt. Nie zastanawiając się nad tym co robię,
chwyciłem go za wyciągniętą ku mnie dłoń. Jakim idiotą byłem!
- Zostawcie ich! Są po naszej stronie! -
usłyszałem głos Franka, wjeżdżającego kłusem na wolny teren zieleni. Jednym
okiem spojrzałem na towarzyszącego mi przez cały czas mężczyznę. Nasi
przeciwnicy wyraźnie słuchali jego poleceń, bo odłożyli swoją broń i tylko
obserwowali moje poczynania. Nie potrafiłem jednak w tamtym momencie poświęcić
więcej uwagi temu nieprzewidzianemu wydarzeniu. Blondyn, który starał się nie
patrzeć na mnie jak na potwora, on...
- Nie! - krzyknąłem zrozpaczony, wciągając
chłopaka z klifu, z którego zwisał. Z moich oczu zaczęły spływać łzy. Kolejna
osoba miała umrzeć z mojego powodu. Dlaczego zawsze to ja...?
- Aleks dalej wciągnij mnie! - usłyszałem
tak dobrze znany mi głos.
- Samuel?! - krzyknąłem zszokowany, mocno
ciągnąc za wciąż żywe ciało chłopaka. Kiedy tylko wdrapał się na skarpę,
położył się wycieńczony na wolnej połaci trawy.
- Ty żyjesz! - energicznie przytuliłem się
do chłopaka, a z moich oczu zaczęły spływać jednocześnie łzy szczęścia, jak i
złości na samego siebie.
- Puść mnie! To boli! - blondyn zaśmiał
się cicho, odwzajemniając mój gest.
- Jak? Nie giniesz... - wyszeptałem,
obejmując jego twarz moimi dłońmi. Chłopak szeroko otworzył oczy. Dopiero teraz
zdał sobie sprawę, że moje śmiercionośne umiejętności na niego nie działały.
- Ja... - spojrzał mi prosto w oczy,
nakładając swoje dłonie na moje.
W tamtym momencie myśli kotłowały się
niczym w garze wielkiego olbrzyma. Nie znajdując żadnej drogi ucieczki, stale
szukały jakiejkolwiek wskazówki, będącej rozwiązaniem tej tajemnicy. Dlaczego
właśnie on?
Chciałem poznać odpowiedź na to pytanie,
lecz nie byłem w stanie myśleć. Tonąłem w zieleni wpatrujących się we mnie oczu
i nie mogłem z niej wypłynąć. Martwiłem się, że jeśli to zrobię ów cud będzie tylko
moim wyobrażeniem. Marzeniem, o którym tak długo myślałem i śniłem by zostało
spełnione.
Podoba mi się klimat tego opowiadania i aż dziw mnie bierze, czemu tak mało czytelników wypowiada się w komentarzach. Może zareklamuj gdzieś bloga (na fb na grupach z opowiadaniami yaoi lub na linki-users.blogspot.com wstaw. Może do większej ilości osób dotrze). Mam pewne podejrzenia, czemu Samuel nie ginie od dotyku Aleksa, ale nie będę zdradzać i poczekam na to, jak Ty rozegrasz akcję. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Weny!
OdpowiedzUsuńDzięki bardzo za komentarz. Przez chwilę myślałam, że nikt tego nie czyta i moja praca nie ma zbytniego sensu. >.< Zrobię tak jak mówisz. Móże jeszcze kogoś zainteresuje ta historia? Pisanie 6 rodzdziały rozpoczęłam jakiś czas temu, więc myślę, że powinien się on ukazać do końca tygodnia ;-)
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, więc jednak Floressa nie jest tak miłym krajem jak by się wydawało... czyżby jednak flFrank był no jakby to nazwac szpiegiem, zdrajcą... i ich jednak ten śmiercionoslśny dotyk Alexa nie działa na Samuela...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, więc jednak Floressa nie jest tak miłym krajem jak się wydawało... czyzby Frank był szpiegiem, zdrajcą... ten śmiercionośny dotyk Alexa nie działa na Samuela...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka