Rozdział 6
ABSURDALNE CIEPŁO
-
Odejdź od niego! - wrzasnął Frank, szybko zbliżając się do nas. Nie zwracałem
na niego uwagi. Byłem zbyt zajęty chłonięciem ciepła ogrzewającego moje dłonie.
Szorstka od delikatnego zarostu twarz i długie dłonie chłopaka siedzącego
naprzeciwko mnie, stały się jedną z najwspanialszych rzeczy na świecie. Łzy
spływały potokami z moich policzków, a ja nadal nie mogłem uwierzyć w
szczęście, które mnie spotkało. Po raz pierwszy czułem się normalny.
-
Frank! Nie dotykaj go! - krzyknął niespodziewanie Samuel, zasłaniając mnie
przed próbującym pochwycić moje dłonie strażnikiem - Zapomniałeś, że to może
cię zabić idioto?!
W
reakcji na te słowa mężczyzna zamarł w miejscu, jakby zdał sobie sprawę, że
mógł przez głupi błąd zginąć. Popatrzył na mnie uważnie, po czym przeniósł
wzrok na osłaniającego mnie blondyna. Nie wiedziałem o czym myślał, jednak jego
uważny wzrok wskazywał na to, że nie były to błahe sprawy. Po chwili jakby się
ocknął z tego dziwnego stanu, po czym rozkazał:
-
Zaprowadźcie ich do kwatery i dajcie odpocząć. Uważajcie na skórę tego mazgai.
Jeden
z zgromadzonych wojowników wyjął z juki dość długi sznur, po czym podszedł do
nas niepewnie.
-
Naprawdę sądzisz, że zaczną uciekać? - zadrwił rudzielec, którego wcześniej
widziałem z Frankiem w lesie. Na wspomnienie o tamtej sytuacji, moje policzki
automatycznie przybrały kolor dojrzałych pomidorów - Dobrze się czujesz? -
zapytał mnie zdziwiony.
-
W porządku - mruknąłem niepewnie.
-
Na pewno? Mizernie wyglądasz - zmartwił się blondyn, przykładając mi dłoń do
czoła. W reakcji na ten gest odskoczyłem gwałtownie, nie będąc przygotowanym na
zbyt nagłe pojawienie się miłego ciepła na mojej twarzy.
-
Nie rób tak - burknąłem, po czym ruszyłem za zbierającym się z polany oddziałem
kłusowników. Było ich bardzo wielu. Floressa musiała się mierzyć z dużą grupą
sprzeciwiającą się tutejszej władzy. Śmiało mógłbym stwierdzić, że buntownicy
byli gotowi na przejęcie tronu.
-
Dlaczego? - zdziwił się Samuel, ocierając się przez przypadek o moje ramię. Owe
uczucie było na tyle dziwne, że natychmiast pokrywająca je skóra zareagowała
gęstą gęsią skórką.
-
Na palcach dwóch rąk mogę policzyć, ile razy ktoś mnie dotknął. Nie jestem
przygotowany na związane z tym odczucia - odparłem szczerze, głęboko
oddychając. Za każdym razem, kiedy moja skóra odbierała jakiś bodziec, czułem
się jakbym nie mógł nad sobą zapanować. Rozpraszał mnie, sprawiał, że pragnąłem
więcej.
Idąc
w zwartym szeregu musiałem bardzo uważać na otaczających mnie ludzi. Choć
większość z nich w celu uniknięcia ewentualnego, śmiertelnego wypadku szli co
najmniej dwa metry ode mnie. Nie wszyscy mogli pozwolić sobie na podobny
przywilej. Niektórzy musieli pilnować byśmy nie uciekli. Tylko przed czym mielibyśmy
zbiec?
W
tamtym momencie mogłem uchodzić za podwójnego jeńca. Najpierw przejęła mnie
Floressa, a później jej ruch oporu. Życie ciągle mnie
zaskakuje. Czyżbym był aż tak ważną kartą przetargową? Spojrzałem na
idącego po mojej lewej stronie blondyna. On też o niczym nie wiedział. Gdyby
tak było nie walczyłby z nimi. Dlaczego Frank go nie uprzedził? Z tego co
zauważyłem towarzyszył mu na każdym kroku. Samuel nie zauważył, że działa za
jego plecami?
Im
coraz bardziej zagłębialiśmy się w gęsty las, tym bardziej nie mogły mnie
opuścić iskierki niepokoju. A co, jeśli to dopiero początek? Jeśli Sami o
wszystkim wie, a ja mam zostać zabity gdzieś w głębi tego nieuczęszczanego
lasu? Bałem się. Po raz pierwszy czułem się bezbronny. Co prawda w dzieciństwie
ojciec próbował mnie nauczyć podstawowych umiejętności władania mieczem, nie
były to jednak zbyt skuteczne nauki. Nauczyciele nie chcieli się do mnie
zbliżać, bo obawiali się moich zdolności. Teraz kiedy uświadomiłem sobie, że
blondyn może mnie dotknąć, zdałem sobie sprawę, jak dużym niebezpieczeństwem
się stał. W końcu mógł mnie niespodziewanie pochwycić i unieruchomić czy udusić
podczas snu. Tak jak wtedy, kiedy poznaliśmy się po raz pierwszy...
-
O czym tak myślisz? – zapytał, idący u mojego boku książę Floressy.
-
Nad niczym szczególnym - mruknąłem nie chcąc ujawniać męczącego mnie niepokoju.
Nie chciałem mu zaufać. Nie mogłem. Jego król przetrzymuje Elizę, a on sam mógł
zostać sprawcą mojej śmierci.
-
Naprawdę? - uniósł do góry brwi - Nie wierzę ci.
Prychnąłem
na tę uwagę, na co on zareagował cichym śmiechem.
-
Dlaczego nie powiedziałeś mi, że wiesz o zasadzce? - zapytałem, nagle
zatrzymując się w miejscu - Nie musiałbym wtedy... - wyszeptałem zapatrzony w swoje
dłonie.
-
Aleks ja nie wiedziałem, że Frank...
-
Jasne... nie wiedziałeś... - odparłem tępo, z powrotem podążając za
zniecierpliwioną grupą. Dopiero w tamtym momencie uświadomiłem sobie, co najbardziej
bolało mnie w tej zasadzce.
Nie
fakt, że znów musiałem zabijać, traktowanie mnie jak ruchomej karty
przetargowej, czy odkrycie uodpornienia na moje zdolności. Najboleśniejsza była
zdrada ze strony Samiego. Mówił, że mi ufa, chciał mi pomóc, a teraz...
-
Hej! Stój! - krzyknął, podbiegając do mnie. Nie miał jednak szans na
jakąkolwiek rozmowę ze mną, gdyż dotarliśmy nareszcie do kryjówki. Cała
porośnięta bujną roślinnością, była jedną z lepszych zamaskowanych twierdz,
jakich do tej pory widziałem. Samo wejście do niej przesłonięte ogromnymi
głazami pokrytymi mchem, było praktycznie do niewykrycia.
Otwór
prowadzący do środka nie był wąskie i wydrążony w skale. Korytarz, który
prowadził do środka również był podobnych wymiarów. Dopiero po pewnym czasie
zaczął się on poszerzać i stopniowo spadać. Co ciekawe małe wnyki w jego suficie
i ścianach, pozwalały wpadać światłu zachodzącego słońca do środka, dzięki
czemu strażnicy nie musieli odpalać pochodni wiszących na ścianach. W kilku
miejscach korytarz rozwidlał się. Po paru przejściach do innych wnęk zaczynałem
się gubić w rozkładzie mini-labiryntu. Gdzie było jego wejście?
-
Idziecie za mną - mruknął rudzielec, patrząc na mnie i Samuela - Pokażę wam
gdzie śpicie.
-
Kiedy mogę liczyć na jakieś wyjaśnienia? - zapytałem zmęczony ciągłą podróżą.
-
Rano porozmawiamy. Gdybyśmy zaczęli teraz, zasnąłbyś w połowie - zaśmiał się
cicho, po czym ruszył kolejną skalną odnogą.
-
To wasz pokój - powiedział zatrzymując się przy jednych z żelaznych drzwi.
-
Nasz? – zapytał, tak samo zdziwiony jak ja, Sami.
-
Wybaczcie. Coraz większa liczba ludzi do nas dołącza. Nie mamy miejsca... -
mruknął zakłopotany.
-
Damy radę. Nie przejmuj się - przerwałem uspokajająco.
-
Zatem życzę miłej nocy - pochylił lekko głowę, po czym ruszył w drogę powrotną.
Weszliśmy
do przygotowanego nam pokoju, a raczej małej klitki z dwoma drewnianymi
łóżkami, z słomianymi posłaniami mieszczącymi się po prawej stronie
pomieszczenia. Podłoga stworzona ze skały pokryta była wytartymi dywanami, a
ściany ozdobione zostały obrazem przedstawiającym kwieciste łąki Floressy.
Malowidło było bardzo stare. Wskazywały na to pociemniałe kolory farb oraz
okalająca je, zniszczona rama. Przez wąskie okno do pokoju wpływało nasycone
czerwienią światło, sprawiające, iż pokój przez chwilę wydawał się być grotą
pełną lawy.
Skierowałem
się w stronę jednego z łóżek i usiadłem na nim ciężko. Było twarde i
niewygodne. Spojrzałem na blondynowi, który przyglądał się obrazowi wiszącemu
na ścianie. Jak mógł... Nie to głupie. Jak niby się o tym dowiedział? Jestem
takim głupcem. Komu mogłem ufać jak nie jemu?
Poczułem
zbierające się w moich oczach łzy. Tak... zdecydowanie byłem zmęczony. Sami
odwrócił się nagle w moją stronę, jakby był posiadaczem tajemniczej siły
wychwytującej moje złe emocje. Było ich zdecydowanie zbyt dużo. Ciągła
niepewność, bezsilność i strata ojca... Nie mogłem tak dłużej.
-
Co jest? - zapytał, siadając przede mną na podłodze. Pokręciłem w odpowiedzi
głową, po czym położyłem się na łóżku, wpatrując się uparcie w sufit.
-
Aleks... co się dzieje? - jego głowa niespodziewanie znalazła się na nad moją.
Zielone oczy przeszywały mnie na wylot. Czułem, jak docierają do najbardziej
skrywanych przeze mnie myśli i rozbijają barierę, którą były one otoczone.
Poczułem jak nagromadzone w oczach łzy znajdują swe ujście przez kąciki mych
oczu. Spływały małymi potokami, chcąc jak najszybciej wydostać się na zewnątrz...
Razem z mętlikiem i zwątpieniem, który siedział w mojej głowie.
Moje
życie... jakie ono miało cel? Było nim zabijanie? Ciągła czujność i strach, że
w pewnym momencie ktoś komu ufam odwróci się przeciwko mnie?
-
Hej... już dobrze - szepnął, przytulając się do mnie. To uczucie... Nie
potrafię go nazwać. Nagle kłębiąca się w okolicach mojego brzucha kula zaczęła
się rozpuszczać. Poczułem ciepło, ulgę... przez cały czas tylko leżałem... O
dziwo to pomagało. Płakałem przytulany przez blondyna, dopóki wir uczuć nie
znikł. Gdy tylko to nastąpiło, zasnąłem. W tamtej chwili pomyślałem, że mogę mu
ufać. Nie. Czułem to.
*****
Obudziłem
się z powodu dwóch czynników. Pierwszym z nich były błahe promienie słońca,
które zaczęły wykonywać swoje poranne tańce na moich powiekach, a drugim
absurdalny, niepozwalający na oddech ciężar, skutecznie
przygniatający moją, lewą część ciała. Nieprzytomny otworzyłem oczy i
zobaczyłem śpiącego w najlepsze księcia Floressy. Popatrzyłem na niego
zdumiony. Jak on tu wlazł? Łóżko było wystarczająco wąskie, bym w pojedynkę
miał drobne problemy z wygodnym ułożeniem się na nim. Kiedy próbowałem wstać,
moja zagadka sama się rozwiązała. Chłopak dziwnie zahaczył się stopami o koniec
łóżka i leżał częściowo zwisając, częściowo utrzymując się na posłaniu.
-
Sami - zajęczałem, czując jak cierpnie mi ręka - Wstawaj...
Mimo
usilnych próśb kierowanych do niego, chłopak ani myślał postąpić zgodnie z moim
życzeniem. W nagrodę jeszcze bardziej przyciągnął mnie do siebie, tym samym
szczelniej zamykając w swoich ramionach.
-
Nie płacz już - szepnął przez sen, a ja przestałem się szamotać i z powrotem
znieruchomiałem. Wspomnienia wczorajszej nocy powróciły do mnie w zawrotnym
tempie. Miałem ochotę zakopać się pod ziemią. Dlaczego zacząłem płakać i czemu
on mnie pocieszał?
-
Głupek - mruknąłem, wtapiając palce w jego przydługie włosy. Przesuwanie
pomiędzy nimi palcami było taki przyjemne. Równocześnie łaskotało, jak i
ogrzewało ciepłą warstwą miękkich kosmyków. Po krótkiej chwili moich zabiegów,
chłopak zaczął dziwnie mruczeć.
-
Mógłbyś robić to częściej - westchnął. Zdumiony, że nie śpi automatycznie
odsunąłem się od niego.
-
Nie wiem o czym mówisz - mruknąłem, coraz bardziej przysuwając się do zimnej
ściany. Samuel zareagował cichym śmiechem, po czym już siedząc zapytał:
-
Lepiej się czujesz?
Odwróciłem
się w jego stronę. Przemykające pomiędzy jego blond włosami promienie słońca
sprawiały, że wyglądał jak heros władający niespotykaną mocą. Zapatrzyłem się
na niego przez chwilę, po czym gwałtownie odwróciłem wzrok.
-
Tak, dziękuję - wydukałem, siadając.
-
Jakbyś czegoś potrzebował, pomogę ci... - stwierdził zakłopotany - Możesz mi
zaufać.
-
Tego nie wiem - szepnąłem.
Blondyn
otwierał już buzię, by coś powiedzieć, kiedy to usłyszeliśmy głośne pukanie.
Samuel podniósł się z łóżka, po czym podszedł do drzwi. Kiedy dźwięk powtórzył
się, otworzył je.
-
Tak? - zapytał, po czym uśmiechnął się lekko.
-
Wyspałeś się? - zapytał, wchodzący do pokoju Frank. Przystanął na chwilę, kiedy
zobaczył mnie w wywróconych na wszystkie boki włosach i podkrążonych oczach.
-
Dobrze się czujesz? - jego oczy uważnie śledziły mą twarz.
-
Powiedzmy - mruknąłem, wstając z łóżka. Niespodziewanie przed moimi oczami
pojawiły się czarne plamki. Zamrugałem parę razy, lecz nic to nie dało. Zaczęło
kręcić mi się w głowie i piszczeć w uszach - Co... - zajęczałem, ale nie byłem
w stanie nic powiedzieć. Czułem jakby odcięto mi wszelką energię i pozostawiono
owiniętym w ciemnym materiale. Nie byłem w stanie ruszyć swoim ciałem ani
stwierdzić, gdzie się znajduję.
-
Aleks! - usłyszałem przytłumiony krzyk Samuela. Otworzyłem oczy. Jego zamazana,
zmartwiona twarz powoli wyostrzyła się przede mną.
-
Sami... - mruknąłem, bezmyślnie dotykając jego włosów.
-
W porządku? - zapytał, kładąc mnie na łóżku.
-
Głowa mi pęka - jęknąłem, automatycznie zaciskając na niej dłonie.
-
Nie masz gorączki - stwierdził książę Floressy, dotykając mojego czoła - Jesteś
lodowaty. Frank przynieś jakieś koce i ciepłą herbatę.
-
Nie mamy tu herbaty - mruknął rozdrażniony mężczyzna.
-
Koców i wrzątku też nie macie?! - zirytował się Sam, obserwując mnie
niespokojnie.
-
Samuelu nie rozumiesz?! - potrząsnął blondyna za ramię - Jesteśmy w stanie
wojennym. Bez sojuszników, bez żadnego wsparcia. Jak chcesz w tej sytuacji...
-
Czekaj! - krzyknąłem, ostro patrząc na strażnika - Wasz król wie o tej bandzie,
prawda? Dlatego nas wysłał byśmy ich wybili? Co z Syringią?
-
Syringia nie istnieje - warknął chłodno Frank - Król dobrze wiedział, gdzie nas
wysłał. Myślał, że w ten sposób nas wyeliminuje. Dobrze, że Erick założył ten
obóz. Gdyby nie to już bylibyśmy martwi.
-
Dlaczego nie ostrzegłeś nas wcześniej?! Ci ludzie nie musieli ginąć! -
krzyknąłem zezłoszczony.
-
Nie wiedziałem, że ich kryjówka znajduje się tak blisko... - mruknął,
zaciskając usta.
-
Erick musiał wiedzieć - nieustępliwie wpatrywałem się w jego oczy.
-
Zginęli ci, co musieli - zakończył twardo.
-
Nikt nie musiał ginąć! - warknąłem, podnosząc się z łóżka - Ile warte jest dla
was ludzkie życie, co?! - chciałem wstać, jednak silne ramiona Samuela
skutecznie mnie powstrzymały - Ludzie to nie paczka podpalonych trzcin, które
od tak można zdmuchnąć!
Mężczyzna
odwrócił się, po czym podszedł do drzwi.
-
Przyniosę koce i wodę. Utrzymaj go w łóżku, dopóki nie wrócę - zwrócił się do
Samuela, po czym wyszedł z pokoju.
-
Dlaczego tak na niego naskoczyłeś? Nie miał wpływu na to co się stało - mruknął
Sami, przykrywając mnie cienką narzutą, do tej pory pokrywającą jego łóżko.
-
Miał większy wpływ niż myślisz - powiedziałem twardo przypominając sobie o
sprzeczce pomiędzy nim a Erickiem w lesie. Mogłem założyć się o sto ligninów,
że kłócili się właśnie o tę zasadzkę. Jak bardzo miłość potrafiła być ślepa.
Nie zamierzałem ufać tej parce. Zbyt stanowczo stali za sobą i nie zwracali
uwagi na konsekwencje łączące się z ich decyzjami. Chcieli po prostu przeżyć.
Nie winiłem ich za to. Dla nich najważniejszą rzeczą było wspólne życie.
Musieli bardzo się kochać.
-
Jaki miałby w tym cel? - zapytał zdziwiony blondyn, siadając koło mnie.
-
Usunięcie niewygodnych świadków, albo wątpliwych sojuszników? Spójrz, to była
idealna okazja - mruknąłem, patrząc mu prosto w oczy - Drobna potyczka, można
by powiedzieć wypadek przy pracy.
-
Nie sądzę, żeby Frank był do tego zdolny. Kochał swój oddział.
-
Ericka kocha jeszcze bardziej - wymsknęło mi się.
-
Co... - zaczął zdziwiony chłopak.
-
Zapomnij - powiedziałem szybko - Ta rozmowa zostaje pomiędzy nami. Obiecaj -
popatrzyłem prosto w jego oczy.
W
tym momencie do pokoju wszedł Frank z grubym pledem i metalowym kubkiem z, jak
przewidywałem, ciepłą wodą.
Zignorowałem
go, wyczekująco wpatrując się w zielone oczy księcia Floressy.
-
Obiecuję - powiedział. Następnie odebrał od Franka koc i porządnie mnie nim
opatulił.
Frank
zawiesił na nas przez dłuższą chwilę wzrok, myśląc o czymś intensywnie.
-
Odpocznij, po południu musimy porozmawiać. Samuelu chodź, pomożesz mi - powiedział
tylko, wychodząc z pokoju.
Chłopak
poczochrał mnie szybko po głowie, mówiąc:
-
Prześpij się Aleks - po tych słowach wybiegł z pokoju, próbując równocześnie
dogonić swojego przyjaciela.
Westchnąłem,
ciężko opadając na poduszki. Co się ze mną działo? Czy to przez tę różnicę
klimatyczną? Nie mogłem uwierzyć, że z dnia na dzień tak bardzo osłabłem.
Wyciągnąłem
przed siebie bladą dłoń i zapatrzyłem się w nią. Po paru sekundach zaczęła się
lekko trząść, a po paru następnych nie byłem w stanie utrzymać jej w powietrzu.
Zdenerwowany całą sytuacją i faktem, że w tym stanie nie mogę w żaden sposób
się obronić, obróciłem się bokiem do ściany, by zapatrzyć się w jej cienkie,
pajęczynowate pęknięcia. Jedno z nich w dziwny sposób zaczynało przypominać mi
kształt ziem, które do niedawna posiadała Ligna. Teraz jednak najdroższe mojemu
sercu królestwo nie istniało.
Czując
nieprzyjemny ucisk w sercu, zwinąłem się w ciasny kłębek. Co się stało z
mieszkańcami mojej krainy? Mam nadzieję, że nie cierpieli z powodu przejęcia
ich wiosek. Czy obecny król Floressy był na tyle bezlitosny, by gorzej ich
traktować i nakładać na nich nieprzyjemne kary za ich narodowość? Nie
wiedziałem, czego mogłem spodziewać się po tym człowieku. Do tego dochodziło
porwanie Elizy... Po raz pierwszy nie wiedziałem co zrobić. Nie mogłem działać
w pojedynkę. Nie dałbym rady nikogo pokonać w ten sposób.
Może
ci ludzie mi pomogą..., pomyślałem, mając na uwadze powstańczą grupę, w
której obecnie się znajdowałem. Byłem bardzo ciekawy co mogą mi zaproponować.
Na pewno oczekiwali mojego udziału w ich powstaniu. Tylko żeby udało mi
się wynegocjować korzystne dla Ligny warunki, zapragnąłem, zamykając oczy
ze zmęczenia. Ona musi istnieć... Moja rodzina tak wiele poświęciła, by
mogła przetrwać.
Kolejną
dręczącą mnie kwestią była cienka granica zaufania łącząca mnie z księciem
Florssy. Nie wiedziałem, dlaczego chciał mi on pomóc i czego oczekiwał w
zamian. Obawiałem się, że pragnął mnie wykorzystać w przejęciu władzy.
Domyśliłem się, że nie popiera działań ojca, z drugiej strony nie sprzeciwiał
się jej otwarcie. Było to dla mnie nie do pomyślenia, tym bardziej, że zawsze
starałem się wpływać na decyzję mojego rodzica.
Czy
blondyn był na tyle niepewny, by nie zawalczyć o swoją ojczyznę? Dopiero teraz
zdałem sobie sprawę, że nic tak naprawdę o nim nie wiedziałem. Zdawało mi się,
że ma on dobre serce, gdyż traktował mnie... inaczej niż inni. Był dla mnie
otwarty i co dziwne..., opiekuńczy. Wątpiłem, że była to zaplanowana przez
niego intryga. Nawet teraz analizując wszystkie zdarzenia, które przydarzyły
nam się aż do tej pory, nie mogłem dostrzec jego złych intencji. Może one
faktycznie nie istniały?
Pomyślałem
o lekko uśmiechniętym blondynie. Kojarzył mi się on z pozytywnymi cechami.
Dając mu większą śmiałość, mógłbym bezsprzecznie nadać mu tytuł przykładnego
króla. Myślał o podwładnych i troszczył się o nich. Był dobry dla swoich
wrogów...
Objąłem
się ramionami chcąc choć trochę poczuć to samo, co niecałą godzinę temu, kiedy
ciepło jego ramion otaczało mnie ze wszystkich stron.
Może
warto mu zaufać? Nie mam już nic do stracenia, z takimi myślami odpłynąłem
do krainy snów, chcąc choć przez chwilę odpocząć. Nie chciałem dłużej myśleć o problemach.
Marzyłem o spokoju i specyficznym cieple, które się z nim wiązało.
*****
Kiedy
otworzyłem oczy, otaczały mnie egipskie ciemności. Rozlegająca się głucha
cisza, upewniła mnie, że byłem w pomieszczeniu absolutnie sam. Przespałem cały
dzień. Dlaczego mnie nie obudzili, skoro popołudniem miały toczyć się rozmowy?
Czyżbym nie był na tyle ważny, by w nich uczestniczyć?
Usiadłem,
czując pojawiającą się na skórze gęsią skórkę. Ucieszyłem się, kiedy nie
odczułem żadnych zawrotów głowy i osłabienia organizmu. Prawdopodobnie moja
niedyspozycja minęła. Teraz musiałem odnaleźć Franka i Samuela. Miałem
nadzieję, że zgodzą się na rozmowę ze mną. Naprawdę obawiałem się o dobro mojej
ojczyzny i zależało mi na uratowaniu jej.
Postanowiłem
wstać i dojść do drzwi, co okazało się dość trudne, ze względu na otaczającą
mnie ciemność. Wraz z dotknięciem nagich stóp o zimną podłogę pokoju, jęknąłem
cicho. Choć pochodziłem z mroźnego i surowego kraju, niezbyt lubiłem tak niskie
temperatury.
Gdy
po omacku znalazłem chropowaty chłód stalowej klamki, ostrożnie uchyliłem drzwi
prowadzące do poplątanych ze sobą korytarzy. Na szczęście niedaleko moich drzwi
wisiała płonąca pochodnia, którą natychmiast pochwyciłem, by cokolwiek widzieć.
Postanowiłem ruszyć w prawą stronę, gdyż to właśnie z niej zostaliśmy
przyprowadzeni przez Erica. Szedłem długim korytarzem nie znajdując po drodze
żadnej żywej duszy czy światła. Wszyscy spali? Skoro tak, dlaczego Samiego nie
było w pokoju? Choć po paru krokach zaczęły nawiedzać mnie myśli o powrocie,
postanowiłem ich nie słuchać. Nie zamierzałem pozostawać na łasce czy niełasce
moich wrogów. Chciałem wzajemnego szacunku i zaufania, by jak najszybciej
skończyć z tą bezsensowną walką rozpoczętą przez starych, nie ceniących życia
władców. Nie chciałem uczestniczyć i podpisywać się pod tą rzezią.
-
Frank nawet o tym nie myśl! - zamarłem, słysząc głośny krzyk Samuela.
-
Dobrze wiesz, że musimy to zrobić! On może nam przeszkodzić - krzyknął
mężczyzna. Moich uszu dobiegł dźwięk ciężkich kroków obu Florianów -
Musimy go zabić.
Zadrżałem
jak trzcina. Czy to miał być mój koniec? Z daleka dostrzegłem nikłą poświatę
pochodni. Musiałem coś zrobić. Tylko co?
Ciekawe opowiadanie, czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńNo to się doczekałaś/eś Sorke, ale organizacja i ja to dwie zupełnie różne rzeczy. Opowiadanie zostanie jednak na sto pro dokończone ;)
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział, czy naprawdę chodziło o Alexa, to o nim Frank mówił czy jednak o kimś innym, i czy Samuel jest naprawę po stronie Alexa...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, czy naprawdę chodziło o Alexa to o nim Frank mówił czy jednak o kimś innym, i czy Samuel jest naprawę po stronie Alexa...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka