ROZDZIAŁ
7
TWARZĄ
W TWARZ
-
Aleksander? - usłyszałem zdziwiony głos Franka. Nie mogłem liczyć na
rozpłynięcie się w czerni. Miejsce, w którym stałem dzięki niesionej przez
wojownika pochodni, przerodziło się nagle w znacznie jaśniejszą, odkrytą
przestrzeń, w której nie byłem w stanie, znaleźć żadnej kryjówki. Trwałem zatem
przed nimi w bezruchu: zupełnie odkryty i bezbronny. Mogli teraz zrobić ze mną
co tylko chcieli. Nie zdziwiłoby mnie zabójstwo mnie bądź zamknięcie w zimnej, wilgotnej
celi. Może wykorzystaliby moje zdolności do zabijania ich przeciwników? Tak...
w tamtej sytuacja moja wyobraźnia pracowała nad wyraz bujnie. Choć był to tylko
wyżłobiony w kamieniu korytarz, czułem się jak w grocie smoka. Ciążyła nade mną
niepewność i ślepy strach.
- Co zamierzacie zrobić? - zapytałem
cicho, nie mogąc odważyć się, by spojrzeć w oczy Samuelowi. Dlaczego książę
Floressy wciąż stanowił dla mnie jedną, wielką zagadkę? W niektórych momentach
byłbym gotów złożyć życie w jego rękach. W ich trakcie ufałem mu bezgranicznie.
Z kolei innymi razami, takimi jak sytuacja, w której się znalazłem, czułem
ogromny żal i smutek, że mnie zdradził. I choć zdawałem sobie sprawę, że
blondyn nie był mi nic winny, gdzieś w głębi serca pragnąłem, by w jakimś
stopniu pozostał mi wierny.
Parsknąłbym śmiechem, gdyby sytuacja nie
była tak beznadziejna. Wierny? Nie miał powodu. Porwał mnie, wydał polecenie
zabicia mojego ojca i tego dziecka..., ale obieca, że będzie widział we mnie
człowieka. Tego dnia w stajni... był poważny. Mogłem mówić, że chłopak, który
doprowadził mnie do obecnej sytuacji, to ślepa marionetka prowadzona za pomocą
rąk złego czorta, jednak... mijałoby się to z prawdą. Samuel był dobry,
współczujący i opiekuńczy. Idealny następca tronu. Dlaczego więc chciał mnie
zabić?
- Musimy porozmawiać - mruknął książę
Floressy, patrząc Frankowi prosto w oczy - Książę... zapraszam za mną - zwrócił
się do mnie, po czym poszedł drogą, którą przed chwilą przyszli. Ruszyłem za
nim, mając nadzieję, że nie jest to moment, w którym pożegnam się ze swoim
życiem. Bądź co bądź kurczowo się go trzymałem. Nawet na tym świecie pogrążonym
cierpieniem i biedą wciąż pragnąłem istnieć.
Nie myśląc zbyt wiele, ruszyłem za
blondynem. Za mną podążał towarzyszący mu wojownik, który zapewne pilnował bym nie
zboczył z ścieżki. Prowadzili mnie na egzekucje? A może zamierzali umieścić mnie w jakimś
lochu, by wykorzystać moje zdolności? To tylko paranoiczne myśli, nie mieli w
końcu powodu, by...
- Jesteśmy na miejscu – powiedział Samuel,
otwierając przede mną okrągłe drzwi, stworzone z drewna. Wszedłem do
pomieszczenia, obawiając się najgorszego. Tymczasem moim oczom ukazał się duży
dębowy stół z sześcioma krzesłami – Siadaj – zachęcił mnie blondyn, odsuwając
przede mną jedno z siedzeń. Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, Frank odezwał
się niespodziewanie.
- Aleksandrze. Nie chcemy wymagać od
ciebie poświęcenia wobec naszej ojczyzny czy walki za nią, jednak... nie
widzimy innego rozwiązania. Nasze zgrupowanie jest bardzo słabe, mamy zbyt małe
poparcie ze strony mieszkańców Floressy, którzy nie chcą angażować się w walkę
z nowym królem... -ciągnął chłopak – Mieszkańcy wciąż pamiętają zażartą wojnę z
Ligną, kiedy to Dermose nie zdecydowała się jeszcze na zawarcie przymierza z
naszym królestwem. Widzimy jednak, że im dłużej obecny król będzie zasiadał na
tronie, Floressa nabędzie co raz to więcej wrogów ze strony graniczących z nami
krain. Ciągle zdobywamy nowe ziemie... podporządkowujemy je jednak strachem.
Prędzej czy później doprowadzi to do zagłady, więc proszę... – w tym momencie
mężczyzna stanął i uklęknął na jedno kolano tuż przede mną – Książę, pomóż nam
odzyskać wolność i bezpieczeństwo.
Spojrzałem na początku zdziwiony na
kłaniającego się mi chłopaka. Moje oczekiwania co do własnej śmierci prysły w
ciągu kilku minut. Owszem, odetchnąłem z ulgą, jednak propozycja Franka wcale
nie przypadła mi do gustu.
- Usiądź proszę, już dawno nie zasługuję
na miano księcia, skoro mój kraj nie istnieje – powiedziawszy to, zapatrzyłem
się przez chwilę w dębowy stół. Liczne wzory wyodrębnione ze słojów drzewa, z
którego został stworzony, przypominały mi ułożenie gór niedaleko zamku, w
którym mieszkałem przez ostatnie kilka lat. Moje serce za każdym razem
cierpiało, gdy pomyślałem o mojej ojczyźnie. Nie było już dla niej żadnej
przyszłości. Ligna nie istniała i nic tego nie zmieni – Jeśli myślicie, że będę
zabijał, by zmienić władze Floressy i doprowadzić Samuela na tron, mylicie się.
Mówiłem już. Nie zamierzam pozbawiać życia ludzi, którzy na to nie zasługują...
- Nie będziemy zabijać – przerwał mi
książę Floressy, patrząc prosto w moje oczy – To także moi poddani. Nie chcę by
musieli przetrwać kolejną batalię, która nie ma żadnego sensu. Aleks... ja też
mam dość wojny. Osiemnaście lat to bardzo dużo. Nie znam innego życia niż
ciągłe cierpienie z powodu straty moich bliskich. Wyobrażałeś sobie czasem
pokój? – zapytał rozmarzonym wzrokiem, patrząc w dal - Czas, w którym ludzie
nie musieliby przejmować się, czy zobaczą znajome twarze przy następnym
spotkaniu. By nie istniał w jego trakcie głód, braki w zaopatrzeniu... By ilość
sierot nie mnożyła się w zastraszającym tempie i nie musiały one umierać z
głodu...
- O czym ty mówisz? – zapytałem drwiącym
tonem – Floressa jest wolna od tego nieszczęścia! Co ty wiesz o ubóstwie czy
bólu swoich poddanych! Twój kraj... nie cierpi tak jak Ligna.
Samuel zaśmiał się smutno w reakcji na
moje słowa.
- Teraz jest lepiej, ale tylko w
centralnej części kraju. Jego południowe i wschodnie obrzeża wyglądają jak
Ligna, kiedy do niej wjechaliśmy. Za to sama stolica... wyglądała znacznie
gorzej, kiedy to zyskiwaliście nad nami przewagę. Gdyby nie pomoc króla
Dermose... zostalibyśmy zrównani z ziemią.
Spojrzałem cierpiącym wzrokiem na
blondyna. On musiał też wiele przejść. Znowu uniosłem się zbytnią samolubnością,
zraniłem go.
- Przepraszam za moje słowa – szepnąłem,
opierając się o oparcie niewygodnego krzesła – Nie powinienem oceniać twojego
kraju i zamieszkujących go ludzi. Co chcecie bym w takim razie zrobił?
Rozumiem, że nie jestem waszym jeńcem, skoro prosicie mnie o pomoc. Dlaczego
mam myśleć nad poprawą sytuacji Floressy, zamiast szukać pomocy u sojuszników
Ligny, by pomogli oni w uratowaniu mojego kraju?
- Jeśli zdobędę tron Floressy obiecuję na
swoje imię i życie, że zrobię wszystko, by Ligna powstała – powiedział blondyn,
patrząc przy tym cały czas w moje oczy.
- Co do twojego udziału książę – odezwał
się Frank po długim milczeniu z mojej strony – Prosimy tylko o wizyty razem z
Samuelem w miasteczkach na wschodzie i południu Floressy. Planujemy również
podróż do Ignis...
- Ignis? – zapytałem zdziwiony – Ten kraj
nigdy nie przyłączyłby się do wojny domowej.
- Myślimy, że mamy na niego małego haka –
zaśmiał się Sami, na co ja podniosłem jedną brew – Spokojnie, nie będzie się
wiązało to z jakimkolwiek zastraszaniem. Posiadamy po prostu ciekawą informację,
która może nad bardzo pomóc uzyskaniu przychylności króla.
- Czyli jednak zastraszanie... –
mruknąłem, wstając od stołu.
- Mniej radykalne..., ale masz rację –
powiedział Sami idąc również podnosząc się z krzesła – Aleks... pomożesz nam? –
zapytał, zatrzymując mnie, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. Kiedy tylko
poczułem jego dotyk, odskoczyłem w bok nieprzyzwyczajony do podobnego
zachowania.
- Przepraszam – mruknąłem z zakłopotaniem,
a po dłuższej chwili namysłu, westchnąłem tylko - Pomogę. Kiedy wyruszamy?
-
Jak najprędzej – powiedział Frank – nie mamy czasu do stracenia.
***
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy
dotarliśmy do pierwszej z wiosek. Podróż nie była łatwa. Jej trudność wynikała nie
tylko ze względu na środek transportu, którym jechaliśmy, ale i bardzo wysoką
temperaturę. Ubrany w skórzane rękawice, lnianą bluzkę z długimi rękawami oraz
spodnie podobnego materiału, umierałem z gorąca. Samuel nie musiał zawracać
sobie głowy zabudowaniem swojego ciała. Dzięki temu siedział teraz obok mnie na
siedzeniu przeznaczonym dla woźnicy w samych spodniach.
Zdziwiłem się jak dobrze idzie mu prowadzenie
wozu załadowanego po brzegi mąką i kaszą. Dla mnie byłoby to nieosiągalne. I
choć potrafiłem jeździć konno, nieustanie podczas wykonywania tej czynności,
obawiałem się, że bezbronne zwierzę przez przypadek dotknie mojej skóry i
zginie.
Tymczasem wjeżdżając na terytorium
miasteczka, po raz pierwszy od kiedy pamiętam, podróży nie towarzyszył strach o
życie towarzyszących mi osób. Byłem znacznie oddalony od koni, a koło mnie
siedział Samuel... którego mogłem dotknąć. Ciągle zadziwiał mnie ów fakt.
Westchnąłem ze zmęczenia, uważnie
obserwując otaczającą nas okolice. Od parunastu minut mijaliśmy liczne pola
pokryte rozmaitym zbożem. Plony w tym roku będą widocznie bardzo bogate.
Świadczyły o tym również uśmiechy licznych rolników, których spotykaliśmy po
drodze. Nareszcie ludność tych ziem zaznała szczęścia... Wszystko było na razie
idealne. Krwiste niebo, upstrzone w niektórych miejsca promieniami zachodzącego
słońca; bawiące się na ulicach dzieci; odbudowane domy, które musiały ulec
zniszczeniu podczas niektórych z potyczek. Wszystko to sprawiało, że czułem
absurdalny spokój i sielankę. Coś nakazało mi odpocząć w tym miejscu od wszystkich
problemów. Z drugiej strony... miałem złe przeczucie co do tego miejsca. Jakby
była to tylko makieta przedstawiająca idealne miasteczko w bez wojennym
świecie.
- Zatrzymamy się w jednej z gospód, jutro
mamy mieć spotkanie z tutejszymi przedstawicielami – powiedział Sami,
zostawiając nasz wóz pod jedną z karczm.
- Coś tu jest nie tak – mruknąłem, kiedy
zapłaciliśmy jednemu ze stajennych za zajęcie się wozem i końmi.
- Co takiego? To miejsce jest piękne –
książę Floressy spojrzał na mnie zdziwiony, wchodząc do karczmy mającej zagwarantować
nam nocleg.
- Nie wiem. Mam złe przeczucie –
powiedziałem tylko, po czym stanąłem z boku, kiedy chłopak wynajmował dla nas
jeden z pokoi. Wykorzystałem wolny czas na rozejrzenie się po lokalu. Oprócz
paru robotników raczących się codzienną dawką piwa, miejsce to było prawie
puste. Kilka dębowych stołów z długimi ławami, udekorowano bukietami polnych
kwiatów. Meble były zużyte, ale wciąż pełniły swoją funkcję. Na szczególną
uwagę zasługiwał powieszony na jednej ze ścian prawie dwumetrowy obraz, przedstawiającego
ogromnego smoka ziejącego ogniem. Skąd właścicieli było stać na taki obraz? Na
moje oko musiał być on więcej wart niż cały ten budynek.
- Idziemy odpocząć? – usłyszałem nagle za
plecami głos Sama, a moje serce zaczęło automatycznie szybciej bić ze strachu -
Wstajemy z rana, więc... Co się stało? Jesteś dziwnie blady – zdziwił się, a ja
zacisnąłem kurczowo dłonie na krawędzi baru.
- Nie możemy tu zostać – powiedziałem,
patrząc z przerażeniem na Samuela. Obecność obrazu zbytnio mnie zaniepokoiła.
Co, jeśli właściciele są w bliskim kontakcie z samym królem Floressy? Nie.…
popadałem w paranoję.
- O co chodzi? – zdziwił się blondyn,
podtrzymując mnie jedną ręką.
- Wszystko w porządku z pana kolegą? –
zapytał, stojący za ladą barman. Mężczyzna był sporej tuszy. Wojna musiała nie
dotknąć jego rodziny tak bardzo, skoro zdołał wyhodować dość pokaźny brzuch. Dość
bujna broda, ukrywała sporą część jego twarzy, utrudniając w ten sposób odczytanie
faktycznych intencji jej właściciela. Nie wyglądał na osobę przejmującą się
swoimi klientami...
- W porządku. Muszę się po prostu
przewietrzyć – mruknąłem, ciągnąc Samiego na zewnątrz. Ten bez słowa poszedł za
mną. Kiedy tylko odeszliśmy w jedną z nieuczęszczanych uliczek pomiędzy
chatami, odetchnąłem z ulgą. Bez słowa poprowadziłem księcia Floressy na skraj
lasu, przy którym mogłem być pewny, że nikt nie usłyszy wypowiadanych przeze
mnie słów.
- Nie możemy tu zostać – oznajmiłem, siadając
w cieniu drzewa i oddychając głęboko. Dzień był upalny, więc nawet i to skromne
zacienienie niewiele dawało. W karczmie było o wiele chłodniej, jednak.... nie
zamierzałem w niej zostawać dłużej niż to konieczne.
- Co ci nagle odbiło? – zdziwił się
blondyn, obserwując mnie uważnie – Nie sądziłem, że słowo rodu de Fracoisus
jest tak mało ważne. Obiecałeś, że nam pomożesz i się nie wycofasz,
tymczasem...
Obserwowałem, jak chłopak zaczyna się
nakręcać wypowiadanymi przez siebie słowami. Jego reakcja spowodowała, że
poczułem w sobie narastającą złość.
- Nie wycofuję się – warknąłem, wstając
gwałtownie i chwytając go za ramiona, by ocucić go z pętli, w którą sam wpadł –
Nie chcę żebyśmy zginęli w jakiejś przydrożnej wiosce! – krzyknąłem, co
najwyraźniej zbiło chłopaka z tropu – Ufam tobie! – powiedziałem uspokajając
się. Moje ramiona nagle opadły luźno wzdłuż mojego ciała. Nie chciałem się z
nim kłócić. - Nie zostawiłbym cię ani twojego kraju. Wierzę, że jesteś w stanie
zaprowadzić w nim właściwy ład i porządek. Ba! Nie znam nikogo, kto nadawałby
się do tego lepiej niż ty – stwierdziłem uśmiechając się smutno – Nie pozwolę
ci zginąć w jakiejś mało znaczącej wiosce.
- Nie wątpię, że wierzysz, że czeka nas tu
śmierć – mruknął spokojnie blondyn, unosząc dłonią
moją
brodę – Aż tak bardzo ufasz swoim przeczuciom? – zapytał, patrząc mi prosto w
oczy.
- Dzięki nim ciągle żyję – odpowiedziałem z
pewnością – Proszę... uwierz mi.
W tym momencie stało się coś dziwnego. Nie
słyszałem ruchu drzew, śpiewu ptaków. Moja skóra nie odczuwała ciepła czy
delikatnego wiatru, który do tej pory ją chłodził. Czas się zatrzymał. W tamtej
chwili moje ciało rozpadało się na kawałki i składało z powrotem, pozostawiając
mnie w specyficznym nieuorganizowaniu. Czułem jakbym był sam. Ku mojemu
zdziwieniu z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Bałem się, że znowu zostanę z nikim
przy boku. I wtedy coś poskładało mnie w całość. Poczułem jak ciepło, zaczyna
otaczać mnie z każdej strony i ściska mocno jak najlepsza lina. Nim się zorientowałem,
znów płakałem, lecz nie sam.
- Wierzę tobie – usłyszałem cichy szept
tuż przy moim uchu. Moje serce przyśpieszyło, igiełki ekscytacji obiegły całe
ciało. Nie mogłem oddychać – Aleksandrze... komu mógłbym ufać, jak nie tobie?
I wtedy to poczułem. Dziwne ostrze przeszywające
nasze ciała. Nie było ono bolesne. Co najwyżej gwałtowne i niezwykle
precyzyjne. Sprawiło, że w jakiś dziwny sposób czułem to co Sam. Trwało to może
z kilka sekund, jednak byłem pewien, że
nie są to jakieś paranoiczne myśli. W tamtym momencie nasze dusze połączyły się
ze sobą.
Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni.
- Co to było? – zapytałem zdziwiony, nie
mogąc znaleźć siły na oderwanie się od mocnego objęcia chłopaka.
- Nie mam pojęcia – mruknął tylko,
opierając swoją głowę w zagięcie mojej szyi. Trwaliśmy w tym stanie przez parę
chwil, dopóki nie przyszedł czas na podjęcie decyzji dotyczącej naszego noclegu.
– Aleks – mruknął Sami, głaszcząc moje
plecy – rozumiem, że grozi nam niebezpieczeństwo, jednak musimy gdzieś spać.
Erick i Frank przyjadą dopiero o świcie, więc może spróbujmy znaleźć inne
miejsce na nocleg? – zaproponował.
- Nie zamierzam tam wracać – powiedziałem twardo
– Wiem, że brzmię jakbym popadł w paranoję, lecz... myślę, że całe miasteczko
jest skorumpowane przez króla.
- Wiesz, że jeśli powiemy o tym Frankowi
to nas wyśmieje – stwierdził – Nie wspominając nawet o radzie wioski, która
może być później nie przychylna naszej prośbie dołączenia do buntu. Myślę, że
powinniśmy tam wrócić.
Zagryzłem wargi. Blondyn miał rację. Znowu
zachowywałem się jak przestraszony kot, jednak miałem ku temu powód, prawda?
Westchnąłem zły na siebie. Sama obecność obrazu nie wystarczała.
- Dobrze – uległem – I tak nie będę mógł
spać. – mruknąłem.
- Zabarykaduję nas w pokoju – obiecał blondyn,
obejmując mnie jedną ręką, by dodać mi otuchy – Nawet mysz się nie
prześlizgnie.
- Obyś miał rację – powiedziałem, wciąż przestraszony
perspektywą spędzenia nocy w tamtej karczmie. Coś było ze mną po prostu nie
tak. Dlaczego przejmowałem się jakimiś urojeniami, które pewnie finalnie się
nawet nie sprawdzą. Westchnąłem pod nosem. Książę... Odwagi!
***
Kiedy znaleźliśmy się w naszym pokoju,
panował mrok. Pomieszczenie nie było za duże, więc po zapaleniu dwóch świeczek,
można było dostrzec jego pełne wyposażenie, na które składały się: dwa
pojedyncze łóżka z szarymi narzutami oraz niewielki, drewniany stół z dwoma
krzesłami. Łazienka była wspólna dla wszystkich gości, więc jedynymi drzwiami
były te wejściowe. Oczywiście posiadały one zamek, jednak nie wątpiłem, że
właściciel posiadał kilka takich samych kluczy by go otworzyć.
Jak Sami obiecał, kiedy tylko położyliśmy
nasze bagaże w kącie pokoju, zabrał się do pracy. Pierwsze krzesło ustawił pod
kątem, by zablokować ruch klamki. Następnie przy drzwiach położył jeszcze dość
ciężki stolik i zablokował go drugim siedzeniem.
- Wystarczy paru ludzi, by to przesunąć –
mruknąłem, obserwując jego konstrukcję.
- Hm... to dodam łóżko – stwierdził, po
czym jak powiedział, tak zrobił – Zadowolony? – zapytał, wyraźnie dumny ze
swojej pracy. Parsknąłem pod nosem, obserwując jego lekki uśmiech.
- Jak będą chcieli i tak tu wejdą, prawda?
– zapytałem, po czym podszedłem do chłopaka, przytulając się do niego – Dziękuję
ci.
- Nie ma za co książę – wymruczał mi do
ucha – To co? Spróbujemy zasnąć? – zapytał mnie, wybierając łóżko stojące razem
z jego skomplikowaną barykadą.
- Naprawdę myślisz, że pozwolę ci tam
spać? – zapytałem, patrząc z powątpieniem na całą konstrukcję – Jakie jest
prawdopodobieństwo, że ten stół skończy na twojej głowie?
Chłopak spojrzał w bok, na położony pod
dziwnym kątem mebel.
- Małe? – strzelił.
- Jak dla mnie dość spore – mruknąłem –
Śpisz ze mną i koniec.
Powiedziawszy to, ściągnąłem z siebie rękawice
i górną część ubioru, po czym położyłem się na szarej narzucie. Noc nie
zapowiadała się na chłodną, więc przykrycie się nią, byłoby jak wbicie gwoździa
do trumny. Powinniśmy wziąć prysznic, jednak moja paranoja rozkazała mi wybić
ten pomysł z głowy, a Sami chcąc uniknąć kolejnej kłótni, grzecznie się ze mną
zgodził.
- Cóż za niemoralne propozycje –
usłyszałem cichy śmiech blondyna, a po chwili jego ciepło po mojej prawej
stronie. Prychnąłem na jego słowa, po czym jedną ręką objąłem go niczym
poduszkę. Był bardzo wygodny, więc moja głowa szybko znalazła się na ramieniu
chłopaka. To uczucie bliskości, której nigdy nie zaznałem bardzo mnie
uzależniło.
- Przepraszam, że cię wykorzystuję –
westchnąłem, gładząc ciało blondyna. Uczucie ciepła i ludzkiej skóry, która wraz
z dotykiem nie robiła się chłodniejsza, było obezwładniające.
- Wykorzystujesz? – zdziwił się chłopak,
patrząc mi w oczy – Nieustannie mi pomagasz, ostrzegasz i przy mnie jesteś. Nie
rozumiem za co mnie przepraszasz... To ja powinienem prosić o wybaczenie –
stwierdził po krótkiej chwili milczenia.
- Za co? – zdumiałem się.
- Za to, że skazałem twojego ojca i kraj
na śmierć – wyszeptał, a z jego oczu powoli zaczęły wypływać łzy – Tyle ludzi
zginęło z mojej ręki...
- Rozmawialiśmy o tym – uniosłem się na ramieniu,
by uważnie przyjrzeć się twarzy chłopaka. Prawdopodobnie nigdy nie wybaczy
sobie podjętej w tamtym dniu decyzji – Nie miałeś wyboru. Nie winię cię za to,
wykonywałeś rozkazy.
- Zawsze jest jakiś wybór – szepnął chłopak,
patrząc na mnie ze smutkiem. Nie mogłem już patrzeć na jego mokrą od łez twarz.
Pochyliłem się nad chłopakiem, po czym tuż nad jego ustami z moich warg
wydobyły się cichutkie słowa, przypominające szelest wśród liści wiatru.
- Zawsze jest wybór, a ty dokonałeś
właściwego.
Po tych słowach pochyliłem się nad chłopakiem,
łącząc nasze usta w krótkim pocałunku. Żaden z nas nie był zaskoczony moim
zachowaniem. Było ono tak naturalne jak oddychanie czy płacz.
W tamtej chwili gest ten był następstwem
całego zła, jakie spotkało naszą dwójkę. Znakiem pokoju pomiędzy zwaśnionymi
rodami i zawarcie pomiędzy nimi paktu. Każdy z nas zdawał sobie sprawę, że w
tamtym momencie oboje damy z siebie wszystko, by zażegnać wojnę. Beznadziejna
sytuacja, w której się znaleźliśmy, tylko nam w tym pomogła.
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, czyli to jednak nie chcieli zabić Alexandra, tylko jego pomocy w odzyskaniu pokoju... a ta karczma...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, czyli to nie chcieli zabić nam Alexandra tylko jego pomocy w odzyskaniu pokoju między krainami, a ta karczma...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka