Rozdział
4
KSIĄŻĘ FLORESSY
Słońce
chyliło się ku zachodowi, zsyłając na otaczające mnie kwiaty złote drobiny swych
promieni. Dzięki nim róże stawały się jeszcze piękniejsze. Ich barwy były
bardziej wyraziste, a urokliwy wygląd - tkliwszy. Choć nie tylko one
skorzystały na popołudniowej grze świateł, z pewnością najbardziej przykuwały
wzrok.
Podążając
za ścieżką przyozdobioną tym kwieciem, można było ujrzeć przepiękną kobietę,
siedzącą w cieniu jednego z drzew i ostrożnie malującą delikatne, czerwone płatki
na niewielkim arkuszu papieru. Jej włosy były hebanowe, a duże oczy tak
szczegółowo wpatrujące się w kwiat, jasnoniebieskie. Blada cera wskazywała na
arystokratyczne pochodzenie, podobnie jak czynność, którą właśnie się
zajmowała.
Czym
prędzej chciałem podejść do jak wydawało mi się bardzo dobrze znanej mi osoby,
lecz nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca ani o milimetr. Mimo, że moje nogi
wyglądały normalnie, nie chciały się poruszyć, jakby stanowiły tylko atrapę,
która miała je przypominać.
-
Kim jesteś?! - chciałem krzyknąć, lecz z moich ust nie wyrwał się żaden dźwięk.
Walczyłem sam ze sobą, dopóki nie upadłem na kolana. Wraz z zetknięciem się
nagich dłoni z najbliższym otoczeniem, wszelka roślinność zaczęła więdnąć. Nim
się spostrzegłem, strumień ciemnego potoku śmierci przeniósł się na czerwone
płatki róż nie tak dawno malowanych przez kobietę. Brunetka odwróciła na chwilę
od nich wzrok i spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-
Aleksandrze - wyszeptała, po czym uśmiechnęła się lekko, widząc zniszczenia do
jakich się przyczyniłem.
-
Przepraszam... - próbowałem powiedzieć, lecz kobieta nie odpowiedziała.
Odwróciła gwałtownie ode mnie wzrok, po czym bez sił upadła na martwą już
trawę. Chciałem krzyczeć, podbiec do niej i pomóc, lecz nie mogłem. Jej piękne,
błyszczące włosy zaczęły siwieć i skręcać się. Skóra stała się bardziej
obwisła, a wcześniej skrzące się oczy, straciły życiodajną energię. Kobieta
umierała wraz z malowanymi przez siebie kwiatami.
*****
-
Mamo... - wyszeptałem, a po mojej twarzy zaczynały spływać potokiem strużki
łez. Czułem, że śniąca mi się kobieta, urodziła mnie i zapłaciła za to
najwyższą cenę. Skąd jednak byłem tego aż tak pewny? W domu, w którym zostałem
wychowany ojciec nie było żadnych jej zdjęć. Pozbył się ich, by nie przypominały
mu dłużej straconej miłości. W rezultacie dorastałem nie znając osoby, która
oddała wszystko, bym ja mógł żyć. Nigdy jej nie poznałem. Z opowiadań służby
wiedziałem, że była niezwykle delikatna i wrażliwa. Wszyscy kochali ją
szczególnie za aurę spokoju, którą roztaczała wokół siebie. Nawet podczas
przygotowań do Pierwszej Wojny Między Kondygnacyjnej stanowiła oazę spokoju i
często pomagała mojemu ojcu w chłodnym rozróżnianiu faktów, które mogły
zaszkodzić lub pomóc Lignie.
-
Wszystko w porządku? - zapytał, patrzący na mnie przez ramię, Samuel.
-
Tak... - odpowiedziałem bez przekonania, próbując doprowadzić się do porządku.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nadal jedziemy w kierunku Flory, stolicy
państwa do niedawna toczącego z Ligną walkę.
-
Nie wyglądasz zbyt dobrze... - mruknął, z powrotem kierując wzrok przed siebie.
Jechaliśmy wąską ścieżką, przebiegającą pomiędzy wyrastającymi to tu, to tam
pagórkami, pokrytymi od stóp do głów rozmaitymi odmianami fiołków, koniczyn i
bodziszków. Właśnie zmierzchało, więc kwiaty prezentowały się nad wyraz
wartościowo. Teraz już wiedziałem, dlaczego kraj ten został okrzyknięty
najpiękniejszym miejscem na ziemi. Ludzie kiedy tylko mogli weselili się, a
otaczający ich krajobraz niezwykle oddziaływał na zmysł wzroku.
-
Kiedy dojedziemy do stolicy? - zmieniłem temat, rozluźniając mój mocny uścisk
zakleszczający się wokół brzucha blondyna.
-
Powinniśmy tam być przed południem - odpowiedział, po czym obrócił się z
powrotem w moją stronę - Na pewno dobrze się czujesz? Wyglądasz bardzo blado.
-
Wszystko w porządku - odpowiedziałem, prostując się z dumą. W reakcji na moje
zachowanie Sami roześmiał się pod nosem i niedowierzająco pokręcił głową.
Moja
twarz została naznaczona lekkim uśmiechem. Cieszyłem się, że trafiłem na młodego
przywódcę, który potrafił mi zaufać. Nie byłbym w stanie tak długiej drogi
pokonać za pomocą własnych nóg. Dlaczego jednak próbował mi pomóc? Powinien
spodziewać się, że mogę go okłamać, a mimo to... Czy ja postąpiłbym w ten
sposób? Zapewne nie. Ojciec od najmłodszego kazał mi ograniczyć wszelką wiarę w
czyjeś postępowanie. Zawsze mówił mi: Nie jesteś naiwny synu, dlaczego więc
chcesz komuś dać przewagę nad sobą? Może to zagranie blondyna było tylko próbą
zmienienia postrzegania przeze mnie jego ojczyzny?
Wytrzeszczyłem
w zdumieniu oczy. Udało mu się. Zapominałem powoli o tym jak zginął mój ojciec,
dlaczego ucierpieli niewinni. To wszystko przez Floressę. To wina ich władcy,
które zlecił owe rozkazy, jak i dowódcy oddziału, który je wykonywał. Odsunąłem
się z obrzydzeniem od ciepłego ciała chłopaka. Nie chciałem mieć z nim nic
wspólnego. Miał na swoich rękach krew moich ludzi. Tępo utkwiłem wzrok na
gęstej kępie żółtych fiołków. Zemszczę się. Nie dopuszczę, by ci ludzie zginęli
na darmo. Ale nie teraz... w królestwie... tam jest przyczyna całego zła.
Do
Flory dotarliśmy już po paru godzinach jazdy. Czasu ze spokojem wystarczyło mi
na obmyślenie planu, mającego pomóc mi pomszczenie ojca.
Kiedy
wjechaliśmy na ogromy kamienny most, zauważyłem, że byliśmy otoczeni przez
łuczników, gotowych w każdej chwili na bezlitosne zabicie nas. Gdy
podjechaliśmy do bramy, natychmiast znalazło się przy nas pięciu strażników
Floressy.
-
Stać! - krzyknął barytonowym głosem najwyższy z nich - Przedstawcie się i
podajcie cel wizyty!
-
Jak śmiesz! - krzyknął jadący za nami Frank, podjeżdżając na swym białym rumaku
do dowódcy straży.
-
Frank przestań natychmiast. To rozkaz! - warknął siedzący przede mną chłopak.
Spojrzałem na niego z zaskoczeniem. Widocznie potrafił pokazać pazurki. To
tylko upewniło mnie w fałszywych słowach przez niego wypowiadanych.
-
Tak jest - wycedził z zaciśniętymi ustami wojak.
-
Samuel de Germanii, książę Floressy - powiedział dumnie, pokazując strażnikowi
dziwny symbol wytatuowany na jego prawym przedramieniu. Zapatrzyłem się
zdumiony na ten tatuaż. Przedstawiał on oplatające się wokół kupieckiej wagi
przepiękne, czerwone róże i fioletowe bodziszki. Wcześniej go nie zauważyłem...
Zaraz, zaraz... książę?! Strażnik bram stolicy patrzył w takim samym szokiem
wyrytym na twarzy, po czym gwałtownie uklęknął na kolana, krzycząc:
-
Panie!
-
Wpuśćcie nas do środku - rozkazał Samuel.
Przejeżdżając
przez bramę nikt nie zwrócił na nas szczególnej uwagi. Czyżby wizerunek księcia
Florssy była tak samo pilnie strzeżona jak mój? Z drugiej strony czemu nie
miałby być. To od jego istnienia zależy przeżycie królestwa kwiatów.
Dalszą
drogę pokonaliśmy w spokoju. Stolica tego kraju znacząco różniła się od tej
znajdującej się w Lignie. Tutejsza ludność zdawała się być w pełni beztroska,
jakby nie dotknęła ich żadna wojna. Kobiety chodziły w długich, kolorowych
sukniach, a mężczyźni w dobrze skrojonych mundurach bądź zwykłych ubraniach
rzemieślniczych. Niczym dziwnym było okazywanie sobie czułości przez rozmaite
pary przechadzające się głównymi ulicami Flory. O czym jeszcze jako władca
można marzyć dla swych poddanych, oprócz wiecznego spokoju i beztroski?
Dlaczego w takim razie Floressa zdecydowała się na zaatakowanie mojego kraju. W
czym przeszkodził on rozgrywającej się tu sielance i dobrobycie? Skąd ta
zachłanność?
Zatrzymaliśmy
się na wielkim dziedzińcu wyłożonym podobnymi, beżowymi kamieniami co większość
dróg w stolicy. Plac otoczony był ze wszystkich stron ostrokrzewem, tak by
żadna z osób nieupoważnionych nie mogła zobaczyć co się na nim rozgrywa. Tuż na
przeciwko wejścia znajdowały się duże, dębowe drzwi prowadzące do wnętrza zamku
królewskiego. Sam budynek posiadał wiele szczegółowych zdobień kwiatów oraz
piękne strzeliste wieże porośnięte różami. Był piękny.
Kiedy
tylko zsiadłem z konia, Frank natychmiast znalazł się przy mnie. Samuel tylko
przewrócił oczami w reakcji na ten gest i stanął po mojej prawicy.
-
Książę zapraszam do środka - powiedział, wskazując mi wejście do romańskiej
budowli. Podniosłem dumnie głowę do góry, po czym ruszyłem w pokazanym przez
blondyna kierunku. Zamek był znacznie większy niż ten stojący w Lignie. Zdawał
się być jednak mniej odporny na niespodziewane ataki czy oblężenie. Sam fakt,
iż znajdował się on niedaleko rozległych, pszenicznych pól sprawiał wrażenie
proszącego się o kłopoty.
Wchodząc
do holu witającego gości, widziałem sam przepych. Złote zdobienia ścian i
marmurowa podłoga dokładnie pokazywała, jak bogaci są jej właściciele. Dlaczego
władze tego państwa tak afiszują się tym co posiadają? Czy taka była kultura
Floressy? Stałe pokazywanie piękna, faktycznie przysłużyło się temu państwu.
Dzięki temu zyskało wielu sprzymierzeńców, którzy pojmując świat tylko za
pomocą wzroku postanowili mu zaufać. Teraz większość z nich podupadła, a ich
kochany sprzymierzeniec rośnie w siłę. I pomyśleć, że Ligna miała dołączyć do
tego cyrku...
-
Tędy - powiedział Samuel, a jego głos odbił się lekkim echem od otaczających
nas ścian. Szliśmy przez korytarz z czerwonym dywanem, ozdobiony portretami
oprawionymi w złote, zdobne ramy z kwiecistym motywem. Na jego końcu znajdowały
się dwuskrzydłowe drzwi. Blondyn podszedł do nich powoli, po czym uchylił je
zdecydowanym ruchem.
-
Panie, zadanie zostało wykonane - mówiąc to przepuścił mnie w drzwiach i
zamknął je za sobą - Oto książę Ligny, Aleksander de Fracoisus.
Stanąłem
dumnie, wpatrując się w twarz człowieka, będącego sprawcą mojego koszmaru. Na
pozór wyglądał normalnie. Można by go wziąć za zwykłego dziadka po
sześćdziesiątce, gdyby nie jego oczy. Dwa czarne węgielki przeszywające mnie na
wskroś.
-
Widzę, że książę dotarł bezpiecznie w nasze rejony - mruknął ze szczyptą pogardy.
-
Owszem, dziękuję za troskę Wasza Wysokość - wycedziłem, obserwując każdy jego
ruch - Co spowodowało, że taka osobistość jak pan, życzyła sobie mojej
obecności? - zapytałem spokojnie do niego podchodząc. Kiedy stałem w odległości
dwóch metrów od niego, niespodziewanie po obu bokach króla pojawili się dwaj
strażnicy. Czułem się otoczony. Z przodu straż, a z tyłu sam książę.
-
Widzisz chłopcze - zaczął z aroganckim uśmiechem - Floressa jest wielkim
państwem, sam mogłeś tego doświadczyć w trakcie podróży do stolicy. Ciężko
utrzymać tak rozległe ziemie spójnymi oraz jednolitymi pod względem kultury czy
gospodarki. Jednak od niedawna pewna informacja wydaje się być zgodna,
niezależnie czy pochodzi z wchodu, czy zachodu kraju. Tę informację będę chciał
potwierdzić osobiście... Ty! - zwrócił się do żołnierza stojącego po jego
prawicy - Dotknij twarz tego chłopca.
Stanąłem wryty z
przerażenia
-
Nie! - krzyknąłem, odwracając się na pięcie, chcąc tym samym jak najszybciej
uciec z komnaty, zamku, a nawet i samej Floressy. Kiedy drogę zagrodził mi
Samuel straciłem wszelkie nadzieje na powodzenie mojego planu - Przepuść mnie,
błagam - wyszeptałem, wpatrując się prosto w jego oczy. Jedyną rzeczą jaką w
nich dostrzegłem był głęboki smutek.
-
Nie mogę, przykro mi - odrzekł cicho. Odwróciłem się gwałtownie do idącego w
moją stronę strażnika.
-
Proszę nie rób tego! - krzyknąłem, a on ze zdziwieniem zatrzymał rękę wpół
ruchu. Nie wiedział co się dzieje, ani co go czeka, lecz mimo to...
-
Żołnierzu! - warknął król. Mężczyzna opamiętał się, słysząc jego głos i dotknął
mojego policzka.
-
Przepraszam - wyszeptałem, a z moich oczu zaczął płynąć rzewny potok łez. Gdy
tylko poczułem ciepło drugiego człowieka na swoim policzku, delikatnie objąłem
go w pasie i upadłem wraz z nim na podłogę. Nie dlatego, że czułem się
wyczerpany, lecz z powodu bezgranicznego smutku związanego ze śmiercią kolejnej
osoby. Wpatrywałem się w jego twarz. Brązowe włosy, blada cera usiana piegami i
skrzące, ciemne oczy, z których zaczynał uchodzić cały blask. Te elementy udało
mi się uchwycić, nim odszedł. Trzymając jego bezwładne ciało na kolanach nie
mogłem pogodzić się z tym, że czyjś dotyk aż tak boli. Ku mojemu zdziwieniu,
kiedy tylko upadłem, Samuel podbiegł do mnie i zaczął obserwować z niepokojem moje
zachowanie.
-
A jednak! - wyszeptał zafascynowany władca Floressy, nie zwracając uwagi na
poczynania syna - Jesteś idealną maszyną do zabijania! I pomyśleć, że twój
ojciec nie skorzystał z....
-
Mój ojciec nie był mordercą! - wrzasnąłem ze złości i bezradności - Nie chciał
by ludzie ginęli! To wszystko przez twój chory pomysł! Gdyby nie ty, ci wszyscy
ludzie wciąż by żyli... - zakończyłem załamującym się głosem. Król zmierzył
mnie uważnym wzrokiem. W tamtym momencie gorzej już nie mogłem upaść.
-
Też nim nie jestem - odpowiedział po chwili, wyszczerzając swoje zęby w chorym
uśmiechu - Chcę tylko podbić ziemie państw, które nie chcą ze mą współpracować.
Czy to złe?
-
Współpracować? - zapytałem z gorzkim uśmiechem - Chyba błagać o litość... -
Wstałem, porzucając martwe już ciało żołnierza na podłodze - Kochasz poniżać,
prawda? - zapytałem, podchodząc do staruszka – Widzieć, jak cierpią inni, jak
proszą... - mruczałem, coraz bardziej zmniejszając dzielący nas dystans.
Strażnicy zaczęli ustawiać się wokół króla, chcąc ochronić go przede mną. Sami
byli jednak przerażeni. Wskazywały na to ich trzęsące się ze strachu
dłonie - Co sprawia, że ci wszyscy ludzie chcą ci pomóc w tym terrorze?
Oferujesz im bogactwo? Ochronę? Czy może załatwiasz wszystko siłą? - zapytałem,
stojąc jakieś dwa metry od tyrana, uważnie obserwującego me ruchy.
-
Nie zróbcie mu krzywdy - powiedział tylko, gdy zauważył, że otaczająca go straż
szykuje się do walki.
-
Właśnie, nie róbcie mi krzywdy - powtarzam - Zróbcie ją swojemu królowi, dla
którego ludzkie życie nic nie znaczy, który wyrządził rzeź w mojej ojczyźnie,
który dopuścił do morderstwa niewinnych dzieci! - krzyknąłem z bezsilności.
Rycerze gromadzący się wokół swojego pana popatrzyli po sobie zdziwieni - A
więc nic nie wiecie... - wyszeptałem zaskoczony.
-
Pojmać go! - wrzasnął czerwony na twarzy władca Floressy. Nie musiałem długo
czekać na unieruchomienie mnie - Jeszcze sprawię, byś był posłuszny mojej
ojczyźnie - warknął w moim kierunku - Jutro pojedziesz do Syringi, by uspokoić
tamtejszą ludność.
-
Panie nie sądzę, by... - wtrącił się nagle przerażony Samuel. Spojrzałem na
niego ze zdziwieniem.
On
coś wie..., pomyślałem, patrząc na coraz to bardziej wytrąconego z
równowagi króla.
-
Ty pojedziesz z nim - warknął w stronę księcia Floressy. Blondyn zbladł i
zacisnął usta w wąską kreskę. Co się działo w tej Syringi?
-
Nigdzie nie pójdę! - warknąłem ze złością, próbując się wyrwać strażnikom.
-
Obawiam się książę, że nie będziesz miał wyboru - zaśmiał się mój oprawca, po
czym skinął w kierunku stojącego do tej pory za nim szczupłego mężczyzny,
ubranego w kunsztownie zdobiony żupan. Ten kiwnął lekko głową, po czym zniknął
na chwilę w odchodzącym od sali korytarzu. Po paru minutach wrócił z niego z
kobietą, zawiniętą w wielką płachtę jasnego materiału.
-
Może ona zmusi cię do współpracy - powiedział arystokrata zdejmując okrywający
postać materiał.
-
Elizo! - krzyknąłem zszokowany. Moim oczom ukazała się drobna dziewczyna z
długimi, hebanowymi włosami. Na jej jasnej cerze znacząco odznaczały się
fiołkowe oczy wcześniej tak bardzo roześmiane, a teraz smutne i przestraszone.
Ubrana była w długą, prostą, różową sukienkę nieodpowiadającą jej statusowi
rodziny królewskiej - Jeśli ośmielisz się ją tknąć, to... - warknąłem,
wyrywając się z silnych uścisków straży.
-
Aleks? - wyszeptała przerażona - Co z królem, nie mów, że on... - w jej oczach
zaczęły gromadzić się łzy smutku.
-
Nic jej nie zrobię, jeśli wykonasz to o co się proszę - mruknął król, a ja
opadłem momentalnie z sił. Będę musiał zabijać, by ocalić jedno życie? - A
teraz odprowadźcie naszego gościa do jego komnaty. Jutro czeka go pracowity
dzień.
Zostałem
brutalnie przywrócony do pionu przez dwóch najbliżej stojących mnie strażników.
Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem co powinienem zrobić. Nie widziałem
żadnego wyjścia z sytuacji, w której się znalazłem. Miałem tylko dwie opcje, z
czego obie były równie beznadziejne.
Pierwsza
z nich rozpatrywała współpracę z królem Floressy i ślepe wypełnianie jego
rozkazów, by mojej ukochanej kuzynce nie stała się żadna krzywda. Nie chciałem
jednak korzystać z tej opcji. Jeśli bym to zrobił zginęłoby zbyt wiele ludzi.
Druga
alternatywa nie przedstawiała się lepiej. Było nią samobójstwo. Nie chciałem
umierać. Zrobiłbym to jednak gdybym tylko miał pewność, że wraz ze mną
zginęłaby ta przeklęta moc. W końcu czym było dla mnie samo życie? Nie mogłem z
niego korzystać w pełni. Nie wiedziałem co oznacza kochanie kogoś, gdyż
wszystkie bliskie mi osoby prędzej, czy później ginęły.
Nawet
teraz siedząc samotnie w wielkiej komnacie ozdobionej niebieskimi
niezapominajkami i złotymi ornamentami na ścianach, czułem, że nie pasuję do
tego świata. Musiałem jednak żyć. Dla Ligny i mojego ojca, który oddał za nią
życie.
-
I co mam teraz począć? - zapytałem otaczającą mnie przestrzeń. Nikt mi jednak
nie odpowiedział. W pokoju panowała taka sama cisza, jak sprzed dziesięciu
minut zanim jeszcze się w nim znalazłem.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, i jednak to książę był tak jak myślałam... Floressa chce wszystkich podbić... och biedny Alexander...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, i jednak to jest książe... tak jak myślałam... Floressa chce wszystkich podbić i biedny Alexander
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka