10 czerwca 2018

Kroniki siedmiu kondygnacji (4)


Rozdział 4
KSIĄŻĘ FLORESSY



Słońce chyliło się ku zachodowi, zsyłając na otaczające mnie kwiaty złote drobiny swych promieni. Dzięki nim róże stawały się jeszcze piękniejsze. Ich barwy były bardziej wyraziste, a urokliwy wygląd - tkliwszy. Choć nie tylko one skorzystały na popołudniowej grze świateł, z pewnością najbardziej przykuwały wzrok.
Podążając za ścieżką przyozdobioną tym kwieciem, można było ujrzeć przepiękną kobietę, siedzącą w cieniu jednego z drzew i ostrożnie malującą delikatne, czerwone płatki na niewielkim arkuszu papieru. Jej włosy były hebanowe, a duże oczy tak szczegółowo wpatrujące się w kwiat, jasnoniebieskie. Blada cera wskazywała na arystokratyczne pochodzenie, podobnie jak czynność, którą właśnie się zajmowała.
Czym prędzej chciałem podejść do jak wydawało mi się bardzo dobrze znanej mi osoby, lecz nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca ani o milimetr. Mimo, że moje nogi wyglądały normalnie, nie chciały się poruszyć, jakby stanowiły tylko atrapę, która miała je przypominać. 
- Kim jesteś?! - chciałem krzyknąć, lecz z moich ust nie wyrwał się żaden dźwięk. Walczyłem sam ze sobą, dopóki nie upadłem na kolana. Wraz z zetknięciem się nagich dłoni z najbliższym otoczeniem, wszelka roślinność zaczęła więdnąć. Nim się spostrzegłem, strumień ciemnego potoku śmierci przeniósł się na czerwone płatki róż nie tak dawno malowanych przez kobietę. Brunetka odwróciła na chwilę od nich wzrok i spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Aleksandrze - wyszeptała, po czym uśmiechnęła się lekko, widząc zniszczenia do jakich się przyczyniłem. 
- Przepraszam... - próbowałem powiedzieć, lecz kobieta nie odpowiedziała. Odwróciła gwałtownie ode mnie wzrok, po czym bez sił upadła na martwą już trawę. Chciałem krzyczeć, podbiec do niej i pomóc, lecz nie mogłem. Jej piękne, błyszczące włosy zaczęły siwieć i skręcać się. Skóra stała się bardziej obwisła, a wcześniej skrzące się oczy, straciły życiodajną energię. Kobieta umierała wraz z malowanymi przez siebie kwiatami.

*****

- Mamo... - wyszeptałem, a po mojej twarzy zaczynały spływać potokiem strużki łez. Czułem, że śniąca mi się kobieta, urodziła mnie i zapłaciła za to najwyższą cenę. Skąd jednak byłem tego aż tak pewny? W domu, w którym zostałem wychowany ojciec nie było żadnych jej zdjęć. Pozbył się ich, by nie przypominały mu dłużej straconej miłości. W rezultacie dorastałem nie znając osoby, która oddała wszystko, bym ja mógł żyć. Nigdy jej nie poznałem. Z opowiadań służby wiedziałem, że była niezwykle delikatna i wrażliwa. Wszyscy kochali ją szczególnie za aurę spokoju, którą roztaczała wokół siebie. Nawet podczas przygotowań do Pierwszej Wojny Między Kondygnacyjnej stanowiła oazę spokoju i często pomagała mojemu ojcu w chłodnym rozróżnianiu faktów, które mogły zaszkodzić lub pomóc Lignie.
- Wszystko w porządku? - zapytał, patrzący na mnie przez ramię, Samuel.
- Tak... - odpowiedziałem bez przekonania, próbując doprowadzić się do porządku. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nadal jedziemy w kierunku Flory, stolicy państwa do niedawna toczącego z Ligną walkę. 
- Nie wyglądasz zbyt dobrze... - mruknął, z powrotem kierując wzrok przed siebie. Jechaliśmy wąską ścieżką, przebiegającą pomiędzy wyrastającymi to tu, to tam pagórkami, pokrytymi od stóp do głów rozmaitymi odmianami fiołków, koniczyn i bodziszków. Właśnie zmierzchało, więc kwiaty prezentowały się nad wyraz wartościowo. Teraz już wiedziałem, dlaczego kraj ten został okrzyknięty najpiękniejszym miejscem na ziemi. Ludzie kiedy tylko mogli weselili się, a otaczający ich krajobraz niezwykle oddziaływał na zmysł wzroku.
- Kiedy dojedziemy do stolicy? - zmieniłem temat, rozluźniając mój mocny uścisk zakleszczający się wokół brzucha blondyna.
- Powinniśmy tam być przed południem - odpowiedział, po czym obrócił się z powrotem w moją stronę - Na pewno dobrze się czujesz? Wyglądasz bardzo blado.
- Wszystko w porządku - odpowiedziałem, prostując się z dumą. W reakcji na moje zachowanie Sami roześmiał się pod nosem i niedowierzająco pokręcił głową.
Moja twarz została naznaczona lekkim uśmiechem. Cieszyłem się, że trafiłem na młodego przywódcę, który potrafił mi zaufać. Nie byłbym w stanie tak długiej drogi pokonać za pomocą własnych nóg. Dlaczego jednak próbował mi pomóc? Powinien spodziewać się, że mogę go okłamać, a mimo to... Czy ja postąpiłbym w ten sposób? Zapewne nie. Ojciec od najmłodszego kazał mi ograniczyć wszelką wiarę w czyjeś postępowanie. Zawsze mówił mi: Nie jesteś naiwny synu, dlaczego więc chcesz komuś dać przewagę nad sobą? Może to zagranie blondyna było tylko próbą zmienienia postrzegania przeze mnie jego ojczyzny?
Wytrzeszczyłem w zdumieniu oczy. Udało mu się. Zapominałem powoli o tym jak zginął mój ojciec, dlaczego ucierpieli niewinni. To wszystko przez Floressę. To wina ich władcy, które zlecił owe rozkazy, jak i dowódcy oddziału, który je wykonywał. Odsunąłem się z obrzydzeniem od ciepłego ciała chłopaka. Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Miał na swoich rękach krew moich ludzi. Tępo utkwiłem wzrok na gęstej kępie żółtych fiołków. Zemszczę się. Nie dopuszczę, by ci ludzie zginęli na darmo. Ale nie teraz... w królestwie... tam jest przyczyna całego zła.
Do Flory dotarliśmy już po paru godzinach jazdy. Czasu ze spokojem wystarczyło mi na obmyślenie planu, mającego pomóc mi pomszczenie ojca.
Kiedy wjechaliśmy na ogromy kamienny most, zauważyłem, że byliśmy otoczeni przez łuczników, gotowych w każdej chwili na bezlitosne zabicie nas. Gdy podjechaliśmy do bramy, natychmiast znalazło się przy nas pięciu strażników Floressy.
- Stać! - krzyknął barytonowym głosem najwyższy z nich - Przedstawcie się i podajcie cel wizyty!
- Jak śmiesz! - krzyknął jadący za nami Frank, podjeżdżając na swym białym rumaku do dowódcy straży.
- Frank przestań natychmiast. To rozkaz! - warknął siedzący przede mną chłopak. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem. Widocznie potrafił pokazać pazurki. To tylko upewniło mnie w fałszywych słowach przez niego wypowiadanych.
- Tak jest - wycedził z zaciśniętymi ustami wojak.
- Samuel de Germanii, książę Floressy - powiedział dumnie, pokazując strażnikowi dziwny symbol wytatuowany na jego prawym przedramieniu. Zapatrzyłem się zdumiony na ten tatuaż. Przedstawiał on oplatające się wokół kupieckiej wagi przepiękne, czerwone róże i fioletowe bodziszki. Wcześniej go nie zauważyłem... Zaraz, zaraz... książę?! Strażnik bram stolicy patrzył w takim samym szokiem wyrytym na twarzy, po czym gwałtownie uklęknął na kolana, krzycząc:
- Panie!
- Wpuśćcie nas do środku - rozkazał Samuel.
Przejeżdżając przez bramę nikt nie zwrócił na nas szczególnej uwagi. Czyżby wizerunek księcia Florssy była tak samo pilnie strzeżona jak mój? Z drugiej strony czemu nie miałby być. To od jego istnienia zależy przeżycie królestwa kwiatów.
Dalszą drogę pokonaliśmy w spokoju. Stolica tego kraju znacząco różniła się od tej znajdującej się w Lignie. Tutejsza ludność zdawała się być w pełni beztroska, jakby nie dotknęła ich żadna wojna. Kobiety chodziły w długich, kolorowych sukniach, a mężczyźni w dobrze skrojonych mundurach bądź zwykłych ubraniach rzemieślniczych. Niczym dziwnym było okazywanie sobie czułości przez rozmaite pary przechadzające się głównymi ulicami Flory. O czym jeszcze jako władca można marzyć dla swych poddanych, oprócz wiecznego spokoju i beztroski? Dlaczego w takim razie Floressa zdecydowała się na zaatakowanie mojego kraju. W czym przeszkodził on rozgrywającej się tu sielance i dobrobycie? Skąd ta zachłanność?
Zatrzymaliśmy się na wielkim dziedzińcu wyłożonym podobnymi, beżowymi kamieniami co większość dróg w stolicy. Plac otoczony był ze wszystkich stron ostrokrzewem, tak by żadna z osób nieupoważnionych nie mogła zobaczyć co się na nim rozgrywa. Tuż na przeciwko wejścia znajdowały się duże, dębowe drzwi prowadzące do wnętrza zamku królewskiego. Sam budynek posiadał wiele szczegółowych zdobień kwiatów oraz piękne strzeliste wieże porośnięte różami. Był piękny.
Kiedy tylko zsiadłem z konia, Frank natychmiast znalazł się przy mnie. Samuel tylko przewrócił oczami w reakcji na ten gest i stanął po mojej prawicy.
- Książę zapraszam do środka - powiedział, wskazując mi wejście do romańskiej budowli. Podniosłem dumnie głowę do góry, po czym ruszyłem w pokazanym przez blondyna kierunku. Zamek był znacznie większy niż ten stojący w Lignie. Zdawał się być jednak mniej odporny na niespodziewane ataki czy oblężenie. Sam fakt, iż znajdował się on niedaleko rozległych, pszenicznych pól sprawiał wrażenie proszącego się o kłopoty.
Wchodząc do holu witającego gości, widziałem sam przepych. Złote zdobienia ścian i marmurowa podłoga dokładnie pokazywała, jak bogaci są jej właściciele. Dlaczego władze tego państwa tak afiszują się tym co posiadają? Czy taka była kultura Floressy? Stałe pokazywanie piękna, faktycznie przysłużyło się temu państwu. Dzięki temu zyskało wielu sprzymierzeńców, którzy pojmując świat tylko za pomocą wzroku postanowili mu zaufać. Teraz większość z nich podupadła, a ich kochany sprzymierzeniec rośnie w siłę. I pomyśleć, że Ligna miała dołączyć do tego cyrku...
- Tędy - powiedział Samuel, a jego głos odbił się lekkim echem od otaczających nas ścian. Szliśmy przez korytarz z czerwonym dywanem, ozdobiony portretami oprawionymi w złote, zdobne ramy z kwiecistym motywem. Na jego końcu znajdowały się dwuskrzydłowe drzwi. Blondyn podszedł do nich powoli, po czym uchylił je zdecydowanym ruchem.
- Panie, zadanie zostało wykonane - mówiąc to przepuścił mnie w drzwiach i zamknął je za sobą - Oto książę Ligny, Aleksander de Fracoisus.
Stanąłem dumnie, wpatrując się w twarz człowieka, będącego sprawcą mojego koszmaru. Na pozór wyglądał normalnie. Można by go wziąć za zwykłego dziadka po sześćdziesiątce, gdyby nie jego oczy. Dwa czarne węgielki przeszywające mnie na wskroś.
- Widzę, że książę dotarł bezpiecznie w nasze rejony - mruknął ze szczyptą pogardy.
- Owszem, dziękuję za troskę Wasza Wysokość - wycedziłem, obserwując każdy jego ruch - Co spowodowało, że taka osobistość jak pan, życzyła sobie mojej obecności? - zapytałem spokojnie do niego podchodząc. Kiedy stałem w odległości dwóch metrów od niego, niespodziewanie po obu bokach króla pojawili się dwaj strażnicy. Czułem się otoczony. Z przodu straż, a z tyłu sam książę.
- Widzisz chłopcze - zaczął z aroganckim uśmiechem - Floressa jest wielkim państwem, sam mogłeś tego doświadczyć w trakcie podróży do stolicy. Ciężko utrzymać tak rozległe ziemie spójnymi oraz jednolitymi pod względem kultury czy gospodarki. Jednak od niedawna pewna informacja wydaje się być zgodna, niezależnie czy pochodzi z wchodu, czy zachodu kraju. Tę informację będę chciał potwierdzić osobiście... Ty! - zwrócił się do żołnierza stojącego po jego prawicy - Dotknij twarz tego chłopca.
Stanąłem wryty z przerażenia
- Nie! - krzyknąłem, odwracając się na pięcie, chcąc tym samym jak najszybciej uciec z komnaty, zamku, a nawet i samej Floressy. Kiedy drogę zagrodził mi Samuel straciłem wszelkie nadzieje na powodzenie mojego planu - Przepuść mnie, błagam - wyszeptałem, wpatrując się prosto w jego oczy. Jedyną rzeczą jaką w nich dostrzegłem był głęboki smutek.
- Nie mogę, przykro mi - odrzekł cicho. Odwróciłem się gwałtownie do idącego w moją stronę strażnika.
- Proszę nie rób tego! - krzyknąłem, a on ze zdziwieniem zatrzymał rękę wpół ruchu. Nie wiedział co się dzieje, ani co go czeka, lecz mimo to...
- Żołnierzu! - warknął król. Mężczyzna opamiętał się, słysząc jego głos i dotknął mojego policzka.
- Przepraszam - wyszeptałem, a z moich oczu zaczął płynąć rzewny potok łez. Gdy tylko poczułem ciepło drugiego człowieka na swoim policzku, delikatnie objąłem go w pasie i upadłem wraz z nim na podłogę. Nie dlatego, że czułem się wyczerpany, lecz z powodu bezgranicznego smutku związanego ze śmiercią kolejnej osoby. Wpatrywałem się w jego twarz. Brązowe włosy, blada cera usiana piegami i skrzące, ciemne oczy, z których zaczynał uchodzić cały blask. Te elementy udało mi się uchwycić, nim odszedł. Trzymając jego bezwładne ciało na kolanach nie mogłem pogodzić się z tym, że czyjś dotyk aż tak boli. Ku mojemu zdziwieniu, kiedy tylko upadłem, Samuel podbiegł do mnie i zaczął obserwować z niepokojem moje zachowanie.
- A jednak! - wyszeptał zafascynowany władca Floressy, nie zwracając uwagi na poczynania syna - Jesteś idealną maszyną do zabijania! I pomyśleć, że twój ojciec nie skorzystał z....
- Mój ojciec nie był mordercą! - wrzasnąłem ze złości i bezradności - Nie chciał by ludzie ginęli! To wszystko przez twój chory pomysł! Gdyby nie ty, ci wszyscy ludzie wciąż by żyli... - zakończyłem załamującym się głosem. Król zmierzył mnie uważnym wzrokiem. W tamtym momencie gorzej już nie mogłem upaść. 
- Też nim nie jestem - odpowiedział po chwili, wyszczerzając swoje zęby w chorym uśmiechu - Chcę tylko podbić ziemie państw, które nie chcą ze mą współpracować. Czy to złe?
- Współpracować? - zapytałem z gorzkim uśmiechem - Chyba błagać o litość... - Wstałem, porzucając martwe już ciało żołnierza na podłodze - Kochasz poniżać, prawda? - zapytałem, podchodząc do staruszka – Widzieć, jak cierpią inni, jak proszą... - mruczałem, coraz bardziej zmniejszając dzielący nas dystans. Strażnicy zaczęli ustawiać się wokół króla, chcąc ochronić go przede mną. Sami byli jednak przerażeni. Wskazywały na to ich trzęsące się ze strachu dłonie - Co sprawia, że ci wszyscy ludzie chcą ci pomóc w tym terrorze? Oferujesz im bogactwo? Ochronę? Czy może załatwiasz wszystko siłą? - zapytałem, stojąc jakieś dwa metry od tyrana, uważnie obserwującego me ruchy. 
- Nie zróbcie mu krzywdy - powiedział tylko, gdy zauważył, że otaczająca go straż szykuje się do walki.
- Właśnie, nie róbcie mi krzywdy - powtarzam - Zróbcie ją swojemu królowi, dla którego ludzkie życie nic nie znaczy, który wyrządził rzeź w mojej ojczyźnie, który dopuścił do morderstwa niewinnych dzieci! - krzyknąłem z bezsilności. Rycerze gromadzący się wokół swojego pana popatrzyli po sobie zdziwieni - A więc nic nie wiecie... - wyszeptałem zaskoczony.
- Pojmać go! - wrzasnął czerwony na twarzy władca Floressy. Nie musiałem długo czekać na unieruchomienie mnie - Jeszcze sprawię, byś był posłuszny mojej ojczyźnie - warknął w moim kierunku - Jutro pojedziesz do Syringi, by uspokoić tamtejszą ludność. 
- Panie nie sądzę, by... - wtrącił się nagle przerażony Samuel. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. 
On coś wie..., pomyślałem, patrząc na coraz to bardziej wytrąconego z równowagi króla.
- Ty pojedziesz z nim - warknął w stronę księcia Floressy. Blondyn zbladł i zacisnął usta w wąską kreskę. Co się działo w tej Syringi?
- Nigdzie nie pójdę! - warknąłem ze złością, próbując się wyrwać strażnikom.
- Obawiam się książę, że nie będziesz miał wyboru - zaśmiał się mój oprawca, po czym skinął w kierunku stojącego do tej pory za nim szczupłego mężczyzny, ubranego w kunsztownie zdobiony żupan. Ten kiwnął lekko głową, po czym zniknął na chwilę w odchodzącym od sali korytarzu. Po paru minutach wrócił z niego z kobietą, zawiniętą w wielką płachtę jasnego materiału.
- Może ona zmusi cię do współpracy - powiedział arystokrata zdejmując okrywający postać materiał.
- Elizo! - krzyknąłem zszokowany. Moim oczom ukazała się drobna dziewczyna z długimi, hebanowymi włosami. Na jej jasnej cerze znacząco odznaczały się fiołkowe oczy wcześniej tak bardzo roześmiane, a teraz smutne i przestraszone. Ubrana była w długą, prostą, różową sukienkę nieodpowiadającą jej statusowi rodziny królewskiej - Jeśli ośmielisz się ją tknąć, to... - warknąłem, wyrywając się z silnych uścisków straży.
- Aleks? - wyszeptała przerażona - Co z królem, nie mów, że on... - w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy smutku.
- Nic jej nie zrobię, jeśli wykonasz to o co się proszę - mruknął król, a ja opadłem momentalnie z sił. Będę musiał zabijać, by ocalić jedno życie? - A teraz odprowadźcie naszego gościa do jego komnaty. Jutro czeka go pracowity dzień. 
Zostałem brutalnie przywrócony do pionu przez dwóch najbliżej stojących mnie strażników. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem co powinienem zrobić. Nie widziałem żadnego wyjścia z sytuacji, w której się znalazłem. Miałem tylko dwie opcje, z czego obie były równie beznadziejne.
Pierwsza z nich rozpatrywała współpracę z królem Floressy i ślepe wypełnianie jego rozkazów, by mojej ukochanej kuzynce nie stała się żadna krzywda. Nie chciałem jednak korzystać z tej opcji. Jeśli bym to zrobił zginęłoby zbyt wiele ludzi.
Druga alternatywa nie przedstawiała się lepiej. Było nią samobójstwo. Nie chciałem umierać. Zrobiłbym to jednak gdybym tylko miał pewność, że wraz ze mną zginęłaby ta przeklęta moc. W końcu czym było dla mnie samo życie? Nie mogłem z niego korzystać w pełni. Nie wiedziałem co oznacza kochanie kogoś, gdyż wszystkie bliskie mi osoby prędzej, czy później ginęły. 
Nawet teraz siedząc samotnie w wielkiej komnacie ozdobionej niebieskimi niezapominajkami i złotymi ornamentami na ścianach, czułem, że nie pasuję do tego świata. Musiałem jednak żyć. Dla Ligny i mojego ojca, który oddał za nią życie. 
- I co mam teraz począć? - zapytałem otaczającą mnie przestrzeń. Nikt mi jednak nie odpowiedział. W pokoju panowała taka sama cisza, jak sprzed dziesięciu minut zanim jeszcze się w nim znalazłem. 


2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, i jednak to książę był tak jak myślałam... Floressa chce wszystkich podbić... och biedny Alexander...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, i jednak to jest książe... tak jak myślałam... Floressa chce wszystkich podbić i biedny Alexander
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń