14 lipca 2019

Kroniki siedmiu kondygnacji (8)



ROZDZIAŁ 8
O CHŁOPCU, KTÓRY PODZIWIAŁ GWIAZDY


- Dziękuję – szepnął Sami, kiedy oderwałem swoje wargi od tych blondyna. Skomentowałem jego słowa poprzez wtulenie się w lekko umięśnione załamanie pomiędzy szyją a barkiem, po czym pocałowałem go w bok.
- Jak to się stało, że ten tyran objął władzę nad Floressą? – zapytałem cicho po długiej chwili milczenia. Nie mogłem pojąć, że lud nie zauważył prowadzonej przez niego tyranii. Czyżby aż tyle obiecał poddanym, że puszczali oni w niepamięć napaści na bezbronne wioski? 
- Stało się to, kiedy miałem na karku trzynaście wiosen – mruknął blondyn – Nikt się tego nie spodziewał... Był ciepły, letni dzień jak dzisiaj. W tamtych czasach wojna, nie była tak zaostrzona jak jeszcze trzy lata temu. Wojska prowadziły swoje działania tylko na granicy z Ligną, więc poza utrudnieniem związanym z wysyłaniem co raz to nowych żołnierzy na front, mieszkańcy mogli w miarę normalnie funkcjonować. Ojciec robił wszystko, by nie odczuli oni za bardzo konsekwencji wojny. W miarę możliwości starał się nie zwiększać podatków i ograniczyć liczebność wojsk do minimum. Niektórzy myślą, że decyzja ta była jedną wielką pomyłką... Przez to przegrywamy! -  krzyczeli doradcy wojskowi. Ojciec wiedział jednak swoje. W razie dużej przewagi ze strony Ligny zamierzał nawet zrezygnować z tronu i oddać waszemu kraju ziemie Floressy. Wtedy mieszkańcy ucierpieliby najmniej... – opowiadał chłopak, a ja słuchałem go z dużym zainteresowaniem. W tamtym okresie byłem małym chłopcem. Pamiętam jak Ligna cieszyła się z dużej przewagi militarnej, jaką posiadała nad krainą kwiatów. Gdyby ojciec wiedział, że poddałaby się z dnia na dzień, pewnie już dawno konflikt pomiędzy nami by nie istniał... Kraina kwiatów pewnie też nie. – Wszystko się jednak zmieniło pewnej upalnej nocy – mruknął gorzko chłopak – Wiesz... przeżyłem tylko dlatego, że włóczyłem się do późna po lesie, który był niedaleko zamku – zaśmiał się smutno pod nosem – Uwielbiałem wymykać się po północy i szukać gwiazd na niebie niedaleko skalnej przepaści, przy której kończyły się drzewa. Widoki były takiego piękne. Uwielbiałem je podziwiać w samotności... – urwał na chwilę, jakby przypominał sobie dziecięce wędrówki – Zabójca przyszedł w środku nocy. – powiedział nagle z grobową miną. - Wszedł do królewskiej komnaty zupełnie niepostrzeżenie, po czym zasztyletował królewską parę. Najgorszym było to, że moje sypialnie znajdowały się dokładnie przy pokojach rodziców. Zabójca został pochwycony właśnie w nich przez stróża, który musiał poinformować króla o kolejnych terenach przejętych przez Lignę.
- To straszne – wyszeptałem, głaszcząc chłopaka po ramieniu.
- Kiedy ja zawitałem w twoim zamku, czułem się jak zabójca, który uśmiercił moich rodziców. Nie zasługuję na współczucie z twojej strony, tym bardziej, że zmusiłem cię do oglądania śmierci twojego ojca. Nadal uważasz, że podjąłem właściwy wybór? – wyszeptał z bólem w głosie.
- Nadal tak uważam – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. Chłopak westchnął z rezygnacją, po czym kontynuował swoją opowieść.
- Następnego dnia koronowano mojego stryja na króla. Potrzebowaliśmy przywódcy z powodu opłakanej sytuacji na zachodzie, a on obiecał pakt z Dermose. Jak widać, słowa dotrzymał. Nikt nie spodziewał się, że kosztem dobra własnych poddanych zacznie podbijać nowe tereny. Ja sam nie miałem o tym pojęcia, dopóki nie wpadliśmy w zasadzkę zaplanowaną przez Franka i Ericka. Jestem takim głupcem – głos księcia załamał się – Nie dostrzegłem bólu swoich poddanych.
- Nie jesteś głupcem – sprzeciwiłem się.
- Nie? – zapytał – Nie zauważyłem ciągle to wzrastających podatków na wojsko, ignorowałem wzrastające odsetki zgonów w miasteczkach, które nie miały żadnego kontaktu z ziemiami Ligny... Nie to było jednak najgorsze. Dowódcy, stratedzy, doradcy... wszyscy zaczęli niepostrzeżenie ginąć w dziwnych okolicznościach. Król sam podejmuje decyzje. Jest niczym Bóg mający do dyspozycji nieograniczoną moc. Aleks... najgorsze jest to, że on nie jest w stanie się nasycić – wyszeptał ze strachem – Nie chcę nawet myśleć, jak skończą się prowadzone przez niego intrygi. Obawiam się wojny, która obejmie wszystkie krainy zachodniego globu.
- Zapobiegniemy jej – powiedziałem z mocą – Na razie zagrożona jest tylko Floressa i Ligna. Dermose pewnie odczuwa skutki sojuszu, jednak wątpię, by na razie mogła się czegoś obawiać. Poza tym, jeśli przekonamy Ignis...
- O ile przekonamy – westchnął – Dobrze wiesz, jak porywczy jest tamtejszy władca i panujący w tamtym miejscu ustrój.
- W takim razie nie mamy wyboru. Musimy przekonać Ignis – zdecydowałem. Nie wiedziałem, jak mogliśmy to zrobić. W końcu nie mieliśmy niczego co bylibyśmy w stanie zagwarantować krainie ognia. Pozostała mi tylko modlitwa, by tamtejszy władca wysłuchał nas i nie zostawił w potrzebie.
- Chodźmy już spać – mruknął Sami - Jutro czeka nas ważne spotkanie.
- Mówiłem ci, że nie zasnę – szepnąłem, ziewając cicho.
- Aleks sam widzisz, że nic nam nie grozi... – zaczął blondyn, a ja uciszyłem go raptownie. Miałem wrażenie, że usłyszałem kroki. Zsunąłem się po cichu z łóżka, po czym podpełzłem pod okno. Gdy zza brudnych szyb, ukazało się moim oczom pięcioro mężczyzn z średniej jakości mieczami i pełnymi, skórzanymi pancerzami.
- Cholera – zaklął po cichu chłopak, który zmaterializował się nagle obok mnie. Miał przy boku swój miecz i zarzucony przez ramię pakunek – Idziemy stąd – postanowił, kiedy wojownicy zniknęli we wnętrzu gospody i usłyszeliśmy odgłos ich kroków na drewnianych schodach.
- Niby jak? – zapytałem, jednak chłopak zabierał się za realizowanie swoich słów, poprzez otwarcie drewnianego okna i ostrożne wyjście na mały daszek zrobiony ze słomy. Bojąc się, że jeśli zostanę w pokoju, niemal na pewno zginę, przełożyłem nogę przez framugę. Kiedy stałem już na dworze, trzymałem się kurczowo drewnianej deski, modląc się, by nie poślizgnąć się na niepewnej słomie. Rozejrzałem się za Samuelem, jednak nie mogłem go nigdzie dostrzec. Noc była ciemna i cicha. Wręcz idealna dla skrytobójców. Chciałem postać na tym dachu jeszcze chwilę. Zbieranie się w sobie, by zsunąć się po niepewnej strzesze tuż na wóz pełen słomy zdecydowanie trwało z mojej strony zbyt długo. Przed dalszym gapieniem się na dziwnie odległą ziemię, ubiegło mnie głośne próby otwarcia drzwi naszego pokoju. Więc jednak się nie myliłem. Mogliśmy zostać zasztyletowani we śnie...
- Aleks na litość boską! – usłyszałem z dołu jęk Samuela – Skacz, zanim zorientują się, że nie ma nas w środku!
Myśląc o wszystkich ryzykownych aspektach dłuższego pobytu na dachu, postanowiłem ruszyć do przodu i spaść. Lot nie był długi. Już po paru sekundach pozwolił mi zanurzyć się w miękkiej, wciąż ciepłej od słońca słomie.
- Szybciej! – syknął blondyn, chwytając mnie za rękę i ciągnąc w kierunku lasu, w którym skryliśmy się parę godzin temu. Kiedy tylko zanurzyliśmy się w jego gęsto rozsianych drzewach, usłyszeliśmy serię wrzasków dobiegających z karczmy, w której nocowaliśmy. Więc nas szukali... Ciekawe czy spodziewali się, że jesteśmy tak blisko granicy miasteczka i lasu. Nie było tutaj tak przyjaźnie jak za dnia. Otaczające nas cienie, jak duchy ostrzegały przed czyhającym w ciemności zagrożeniem. Przez mrok jaki tu panował, nie mogliśmy dostrzec wystających na dróżce patyków, czy gałęzi drzew, które nieźle poharatały twarz idącemu przede mną księciu Floressy. Cała ta atmosfera sprawiła, że bałem się tak bardzo, iż nie byłem w stanie opanować drżenia rąk. Strach wywoływała u mnie nie tylko niepewność związana z naszym, skutecznym ukryciem się, ale również jutrzejszym dniem. Mieliśmy w końcu porozmawiać z tutejszymi władzami, tymczasem.... zostaliśmy przez nie zdradzeni. Szanse na znalezienie jakiegokolwiek poparcia zaczęły stopniowo topnieć wraz z naszymi oczekiwaniami co do zakończenia wojny.
- Samuel stój! – warknąłem, kiedy po raz kolejny zaryłbym twarzą o wystającą gałąź – To nie ma sensu, na pewno ich zgubiliśmy.
- Nie byłbym tego taki pewny – powiedział tylko, po czym zaczął mnie ciągnąć w jeszcze gęstszy las.
- A co z Erickiem i Frankiem? Powinniśmy ich przecież ostrzec! – zaprotestowałem, zapierając się nogami. Nie byłem przyzwyczajony, żeby zostawiać swoich towarzyszy na pastwę losu. Gdyby zostali porwani z pewnością wykorzystaliby ich do namierzenia nas, a później pewnie i zamknięciu w lochach. Bardzo monotematyczne jest ostatnimi czasy moje życie... Ciągle ktoś chce przywłaszczyć je dla siebie.
- Przecież właśnie idziemy to zrobić głupku – usłyszałem głos blondyna, który po chwili znowu zaczął mnie ciągnąć w tylko przez siebie znanym kierunku – Wiemy którą drogą będą przejeżdżać. Musimy tylko zaczekać w jej pobliżu, by ich ostrzec. Mają być o brzasku, więc musimy się pośpieszyć.
Chłopak mówił cicho i szybko. Był wyraźnie zmęczony naszymi poczynaniami. Nie był w końcu wojownikiem, tylko zwykłym arystokratą. Postanowiłem dać mu wolną rękę. W końcu pewnie wiedział co robi, a ja nie miałem żadnych pomysłów jak wyjść z tego bagna.
Szliśmy tak przez jakieś pół godziny, zostawiając za sobą zgiełk jaki powstał w miasteczku. Miałem wrażenie, że ta piątka, która chciała nas zabić, nie będzie nami dużej zainteresowana.
- Zaczekajmy tutaj – usłyszałem cichy głos towarzyszącego mi blondyna. Nim się spostrzegłem kuliśmy się już na skraju drogi, którą niedawno przyjechaliśmy do tego miejsca. Musieliśmy zrobić duże koło podróżując tutaj lasem. Byliśmy dobrze ukryci przez rosnące po naszych bokach gąszcza oraz jak na tacy widzieliśmy piaskową drogę ciągnącą się w linii prostej przez dobry kilometr.
- Sam... Co teraz? – zapytałem, zgrzytając zębami. Noc była chłodna, a zwłaszcza dla kogoś, kto siedzi bez ruchu w lnianych spodniach.
- Zimno ci? – zapytał zmęczony, po czym przygarnął mnie do siebie i mocno objął – Przepraszam, nie pomyślałem o żadnych ubraniach. Mam ze sobą tylko złoto i jedzenie – westchnął, kładąc mi głowę na ramieniu. W jednym momencie zrobiło mi się niezwykle gorąco. Nie byłem przyzwyczajony do bliskości, a już na pewno nie takiej. Cóż... na swój sposób było to nawet przyjemne.
- Dlaczego nie mogliśmy przyjechać wszyscy razem? – zapytałem, ziewając przy tym.
- Żeby nie domyślili się, że to my i nie zaatakowali nas... Tak... no to pomysł się powiódł – parsknął śmiechem, po czym dodał – Możesz się przespać, będę wypatrywał czy nie jadą.

- Przecież do wschodu pozostało z jakieś pięć godzin... – mruknąłem, zamykając oczy.
- To co, idź spać – usłyszałem tylko przytłumiony głos chłopaka, po czym zasnąłem.



***

Obudziłem się, kiedy niebo przybrało szary odcień. Ptaki głośno zaczęły toczyć swoje serenady, a liście drzew powoli się poruszać. Wietrzyk był chłodny, ale nie przeszkadzało mi to. Otaczało mnie miłe ciepło, które skutecznie ochraniało mnie przed nim.
- Miałeś też się przespać – mruknąłem, wtulając się w ciało chłopaka. Było dziwnie suche i szorstkie. Uniosłem jedną powiekę, tylko po to by po chwili odsunąć się od księcia Floressy z wrzaskiem. Jego twarz była cała pomarszczona i zżółkniała. Oczy utkwione w jednym punkcie sprawiały wrażenie martwych.
Podszedłem do trupa, nie dowierzając temu co widzę. Dlaczego, przecież on był wyjątkiem..., pomyślałem, a z moich oczu zaczęły spływać łzy. Drżącą dłonią dotknąłem jego szorstkiego policzka.
- Aleksandrze... – usta blondyna poruszyły się, a ręka szybko przyciągnęła do siebie. Zapanowała ciemność.

***

- Obudź się proszę – usłyszałem nad uchem głos Samuela – Przestań płakać...
Otworzyłem oczy, oddychając szybko. Blondyn pochylał się nade mną, składając lekkie pocałunki na mojej mokrej od łez twarzy. Jak długo tak leżałem? Spojrzałem na krwiste promienie słońca, które rozdzierały niebo. Już ranek... Erick i Frank powinni niedługo się tutaj pojawić.
- Sami – jęknąłem, siadając szybko i przytulając się do niego – Byłeś martwy – zdołałem tylko wypowiedzieć, kiedy chłopak zaczął mnie powoli głaskać po plecach. Sen był bardzo realistyczny. Widząc w tamtym trupie postać księcia Floressy poczułem mrożący krew w żyłach strach. Gdyby Samuel był martwy, Ligna nigdy nie byłaby w stanie narodzić się od nowa. Nie wspominając już nawet o tym co dawał mi blondyn. Wsparcie jakie mi zapewniał na każdym kroku sprawiało, że pragnąłem jak najwięcej zrobić dla swojej ojczyzny. Dzięki niemu Ligna wciąż istniała w moim sercu. Po raz pierwszy od dawna ktoś tak bardzo się mną opiekował. Nie zamierzałem go stracić.
- Zapewniam cię, że nie wybieram się jeszcze na tamten świat – mruknął blondyn. Był wyraźnie zmęczony. Pewnie nie spał całą noc ze względu na mnie – Gdzie jest ten Frank... – mruknął po chwili, wciąż ślepo wpatrując się w prostą, polną dróżkę – Powinni już tędy przejeżdżać...
Kiedy tylko wypowiedział te słowa, w oddali zamajaczył wóz wyposażony w dwa kare konie. Pojazd był przeznaczony do przewozu ludzi, więc spełniałby wymogi tego, którym mieli poruszać się nasi przyjaciele. Całkowitą pewność mieliśmy dopiero w momencie, w którym ujrzeliśmy rudy kolor włosów jednego z woźnicy.
- Erick – mruknąłem, po czym oboje wstaliśmy z ziemi, by wyjść na drogę, przez którą będzie przejeżdżał wóz. Gdy tylko powożący go rudzielec dziwiący się tym niespodziewanym spotkaniem, zatrzymał konie tuż przy nas, odetchnąłem z ulgą. Byliśmy bezpieczni. Siedzący zaraz koło chłopaka Frank, spojrzał na nas z niedowierzaniem.
- Co się stało? – zapytał zdziwiony, obserwując przy tym moją nagą skórę.
- To była zasadzka – powiedział Samuel, wchodząc do pojazdu – Erick zawracaj, nic tam po nas, chyba że chcecie pożegnać się z życiem.
            Szybko ruszyłem do środka wozu, chcąc jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce. Nim jednak, zdążyłem wejść na pierwszy schodek koło mojego ucha usłyszałem głośny świst. Jak się po chwili okazało, jego powodem była strzała, która nagle została głęboko wbita w drewniany powóz.
            - Aleks! – usłyszałem krzyk Samiego, który szybko wciągnął mnie do środka pojazdu. Wszystko działo się tak szybko. Nasza grupka w jednej chwili została otoczona przez dwudziestu uzbrojonych w miecze, łuki i pochodnie chłopów. Kuląc się na drewnianej podłodze, razem z Samuelem obserwowaliśmy przebiegającą na zewnątrz scenę. Erick i Frank wciąż siedzieli najwyraźniej oceniając nasze szanse na ucieczkę. Były one zerowe. Nawet gdybyśmy chcieli stratować tych ludzi... ogień skutecznie przestraszyłby konie i zatrzymałby powóz.
- Wychodźcie cholerni szpiedzy! Król nie może wziąć niczego na wiarę?! Rada miasta wystarczająco często przesyła raporty! Pisaliśmy, że nie jesteśmy w stanie oddać większej ilości zbiorów!
- Nie jesteśmy szpiegami – krzyknął Frank – Mieliśmy spotkać się z Patrykiem Hugiem w południe.
- I dlatego wysłaliście dwójkę zamachowców wczoraj? – usłyszeliśmy niski głos, a zaraz po nim wrzask innego chłopa:
- Pokażcie nam księcia Floressy i księcia Ligny skoro nie kłamiecie!
- Co to za szopka – mruknął pod nosem Samuel, wyraźnie nie wyrywając się do wyjścia na zewnątrz.
- Może powinniśmy wyjść i... – zacząłem.
- I dać się zabić? Aleks nigdzie się nie ruszamy – powiedział, jednak jego słowa szybko zostały zagłuszone przez głos Ericka:
- Jaką mamy pewność, że ich nie zabijecie? – zapytał rudzielec. Czyżby tak jak ja rozważał prośbę dotyczącą naszego przedstawienia? Wiedziałem, że wiara na słowa nie była odpowiednia w tym momencie. Coś jednak podpowiadało mi, że może się ona okazać o wiele korzystniejsza niż kulenie ogona w karocy o niezbyt grubych ścianach. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę.
- Nie zabijamy sprzymierzeńców – odpowiedział tylko niski głos, na co Sam parsknął pod nosem. Tak... chłopak zdecydowanie dziwnie reagował, kiedy znajdował się blisko spotkania ze śmiercią. Nim mój kompan zdążył jakkolwiek mnie zatrzymać, wyszedłem z karocy mówiąc głośno:
- Nazywam się Aleksander de Fracoisus do zeszłego miesiąca byłem księciem Ligny. Obecnie pragnę zrobić wszystko by na tronie Floressy zasiadł książę Samuel.
- Czekaj, bo uwierzę pieprzony szpiegu! – krzyknął ktoś z tłumu, a ja momentalnie zmalałem. Jak mogłem być na tyle naiwny, by sądzić, że mi uwierzą? Teraz mieli mnie jak na wyciągnięcie ręki... w każdej chwili mogłem zginąć. Samuel w końcu mnie ostrzegał, by nie wychodzić.
- Nazywacie pieprzonym szpiegiem człowieka, który chce pomóc w odbudowie naszego kraju! – usłyszałem za sobą głos blondyna. Po zgromadzonych rozszedł się cichy pomruk. Chyba niektórzy z nich nie potrzebowali uświadomienia kim był człowiek stojący za moimi plecami.
- Kolejny cyrkowiec! – usłyszeliśmy innego chłopa. Został on jednak natychmiast uciszony przez część ze zgromadzonych.
- Zamknij się Bill! To książę – po tych słowach cała grupa jak jeden mąż upadła na kolana. Spojrzałem ze zdziwieniem na otaczających nas ludzi. W jednej chwili z rozjuszonych wilków, stali się pokornymi barankami. Sama chwila oddania szacunku księciu krainy kwiatów nie trwała jednak długo.
- Pojedźcie do gospody – odezwał się człowiek o niskim głosie – Tu nie jest bezpiecznie. Porozmawiamy na miejscu.
Po tych słowach chłopi rozeszli się w różne strony. Część ruszyła do lasu, inna grupa na pole czy drogę. Wszyscy kierowali się jednak w jedno miejsce – prosto do miasteczka, w którym od początku miało dojść do naszego spotkania.


2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, Alex miał rację co do spania w tej gospodzie... dobrze jednak że został Samuel rozpoznany, ale właśnie to że nikt nie wie jak wygląda ksiaze to chroni ale z drugiej strony właśnie może byc tak jak teraz było...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, Alex miał rację, co do spania w tej gospodzie... ale i dobrze tutaj jednak, że został Samuel rozpoznany, to że nikt nie wie jak wygląda książę to chroni ale i może sprawić kłopoty tak jak teraz było...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń