17 maja 2020

Kroniki siedmiu kondygnacji (13)

ROZDZIAŁ 13
W IMIĘ MIŁOŚCI


 
    Kroki zbliżały się nieuchronnie. Starałem nie prezentować się jak przestraszony przez myśliwego królik, jednak moje próby spełzły na niczym. Dłonie wciąż drżały z powodu nagromadzonych emocji. Smutek, stres, a teraz szok... Nie mogłem się ich pozbyć. W zwyczajnej sytuacji, przywdziałbym maskę obojętności. Tym razem nie mogłem jej zbyt długo utrzymać na twarzy. Co się ze mną stało? Odkąd opuściłem królestwo stałem się emocjonalną kulką, którą każde zdarzenie odbijało jak chciało. Czyżby zderzenie z rzeczywistością tak na mnie zadziałało? Myślałem, że znam realia, jakie panują na świecie. Wojna to wojna. Wymaga ofiar, poświęcenia i bólu. Nie zdawałem sobie sprawy, że te czynniki mogą aż tak wpłynąć na postronnego obywatela. A jednak... wpłynęły nawet na następcę tronu.
    W obecnej sytuacji, w której ktoś zbliżał się do mnie, nie mogłem wygrać z bagażem zdobytym przez ostatnie miesiące. Budując wokół siebie mur, pakunki spowodowały, że on ciągle niszczał i zaczynał się sypać. Wiedziałem, że nie mogę pokazać nikomu stanu, w jakim się znajdowałem. Mogło to znacząco osłabić moją i tak kruchą pozycję na dworze Ignis.  Tyle czynników mogło spowodować nie tylko mój upadek, ale i zniszczenie reputacji księcia Floressy.
Kolejne kroki, sprawiły, że skóra zjeżyła mi się na karku. Osoba, która była coraz bliżej mnie mogła być szpiegiem nasłanym przez samego króla. Może zaplanował on moją śmierć? Na swój sposób mogłem być niebezpieczny dla jego kraju. Gdybym faktycznie był szpiegiem Floressy, Ignis byłoby skończone. 
    Wyprostowałem się, słysząc, jak nieznajoma mi osoba zbliża się. Odetchnąłem głęboko, po czym odwróciłem głowę w jej kierunku. 
    Ku mojemu zdziwieniu zza rogu wybiegł nie kto inny jak księżniczka Victoria.
    Jej jasna twarz przybrana była w rumieńce i iskrzące potoki łez. Włosy ułożone w nieładzie tak bardzo do niej nie pasowały. Podobnie jak szklane oczy, które wraz z ujrzeniem mnie, otworzyły się szeroko. Najwyraźniej nie tylko ja zareagowałem na informację, związaną ze zbliżającym się zamążpójściem, tak gwałtownie i emocjonalnie.
    - Książę Aleksandrze? - spojrzała na mnie, nie mniej zszokowana niż ja sam.
    - Księżniczko... Wszystko w porządku? - zapytałem.
    Kobieta cofnęła się z początku o krok, tylko po to, by po chwili całkowicie zblednąć i oprzeć się ciężko o ścianę.
    - Ja... - zaczęła, jednak szybko urwała. Przypatrując mi się uważnie, zmarszczyła brwi, jakby uzmysłowiwszy sobie, że nie jest jedyną osobą znajdującą się na tym korytarzu, zaraz po ogłoszeniu "radosnej nowiny" - Dlaczego płaczesz?
    Zdumiony dotknąłem twarzy przez grube rękawiczki. Z oczu ciągle skapywały mi łzy. Przymknąłem je, uśmiechając się lekko pod nosem. Ten głupek naprawdę dużo dla mnie znaczył.
    - Tęsknię za ojczyzną - skłamałem - Dobrze się czujesz? Jesteś bardzo blada...
    - W porządku - jej głos załamał się.
    - Może mógłbym odprowadzić cię do komnaty? - zaproponowałem, wyciągając w jej stronę okryte rękawicą przedramię. Dziewczyna spojrzała na nie na początku z przestrachem, jednak po krótkiej walce z samą sobą, chwyciła je osłabioną dłonią.
    Bez słowa ruszyła w stronę zachodniego skrzydła, opierając się przy tym o mnie. Musiało być jej naprawdę ciężko. Wyglądała na osobę o kruchym zdrowiu. Do tego dochodziło małżeństwo. Spora część mnie wiedziała, że Victoria jest jemu przeciwna.  Nie wiedziałem, w jaki sposób mogłem jej pomóc. Najlepszą opcją byłoby zerwanie zaręczy. W końcu wtedy, nie tylko księżniczka by na tym zyskała. Było to jednak niemożliwe. Król nigdy nie zgodziłby się na podobną sytuację. Za bardzo uszkodziłoby to jego dumę, honor oraz szlacheckie słowo.
    Nie tylko pod tym względem sytuacja była skomplikowana. Znałem uczucia Samuela i swoje. Powód dla którego król Ignis zdecydował się na tak śmiały ruch, również mnie nie dziwił. Największą niewiadomą była sama księżniczka Victoria. Z jakiego powodu nie chciała wiązać się z Samuelem? Z tego co było mi wiadomo, kobieta zawsze asymilowała się, więc nie było mowy o jakimkolwiek zauroczeniu czy miłości. A takie małżeństwo... przyniosłoby jej wiele korzyści. Nie byłyby one związane tylko z umocnieniem pozycji na dworze, powiększeniem ziem czy dumy ze strony króla Ignis. Sam kandydat w końcu nie prezentował się źle. Chyba każdy chciałby mieć męża w postaci Samuela. Dobry, odważny, troskliwy, silny i mądry... Czego chcieć więcej?
    Chciałbym poznać myśli tej kobiety. Wydawała się na wskroś życzliwa. Zasługiwała na księcia z bajki.
   Chcąc choć trochę polepszyć humor księżniczce, zacząłem mówić co popadnie. Na początku rozwodziłem się nad pięknem Ignis, potem nad hojnością jej ojca, a na końcu podziwianiem Samuela.
    - Pozazdrościć księżniczce takiego narzeczonego. To naprawdę dobry człowiek. Troszczy się o swoich ludzi, potrafi przyznać się do winy i odpokutować za nią. Będzie wspaniałym królem. Wierzę, że zaprowadzi pokój we wszystkich Krainach Siedmiu Kondygnacji.
    - Jak książę może być tego pewien? - zapytała zdziwiona, wlepiając we mnie wzrok.
    - Czuję to. Samuel de Germanii to najbardziej prawy człowiek, jakiego spotkałem w ciągu całego mojego życia. Jest opiekuńczy - uśmiechnąłem się na myśl o tym jak chłopak przyszedł do mnie, kiedy znajdowaliśmy się w schronie, w Syryngi i bez słów przytulał mnie do siebie - zawsze robi to co jest najlepsze dla jego kraju - zakończyłem, myśląc o obecnej sytuacji. Zacisnąłem usta, próbując się nie rozpłakać. Nie powinienem do tego podchodzić aż tak emocjonalnie. Nie tego mnie uczono.
    - Kochasz go - stwierdziła zdumiona Victoria, stając nagle w miejscu. Jej słowa przeszyły moje ciało. Nie byłem w stanie w żaden sposób zareagować na jej zaskoczone spojrzenie. Nie chciałem zaprzeczać. Nie mogłem.
    - Ja... - zacząłem, jednak dziewczyna przerwała mi szybko.
   - W porządku, nie musisz nic mówić. Ja... nie mogę za niego wyjść - dokończyła szeptem. Moje serce poruszyło się na skutek tych śmiałych słów. A więc miałem rację...
    - Dlaczego? - zapytałem, nie wierząc w to co usłyszałem.
    - Nie mogłabym wyjść za kogoś, kto oddał serce komuś innemu. Życie w kłamstwie to najgorsze, co może spotkać człowieka - powiedziała, uśmiechając się lekko. Jej oczy mówiły mi jednak coś zupełnie innego. Pokazywały strach. Rozszerzone źrenice, szeroko otwarte powieki... O co w tym wszystkim chodziło?
    - Dlaczego mi o tym mówisz księżniczko? - przerwałem krótką ciszę, która pomiędzy nami zapadła.
   - Tylko ty jesteś w stanie odwrócić tę sytuację - powiedziała, zaciskając dłoń na mojej rękawicy. Nim zdążyłem w jakikolwiek sposób odpowiedzieć na jej komentarz, usłyszałem za sobą odgłos uderzających o ziemię butów. Odwróciłem się zdumiony. Przede mną stał król Ignis we własnej osobie.
    Zaskoczony, ukłoniłem się mu nisko. 
    - Królu - powiedziałem, nie chcąc pokazać jak niezręczna była to dla mnie sytuacja. Najpierw kobieta, która miała wyjść za miłość mojego życia, a zaraz po niej człowiek, który do tego doprowadził. Jak długo byłbym w stanie grać, że wszystko jest w porządku? 
    - Książę... - przywitał się ze mną, po czym zwrócił swój wzrok w kierunku córki - Jeśli pozwolisz, chciałbym porozmawiać z Victorią na osobności. 
    - Ależ oczywiście. Dziękuję za rozmowę księżniczko - uśmiechnąłem się lekko, po czym szybko oddaliłem się w stronę moich komnat. Co za dzień! Zbyt wiele wrażeń, w zbyt krótkim czasie. Marzyłem, by pogrążyć się w snach i raz na zawsze zapomnieć o sytuacji, w której się znalazłem. 
    Kiedy po wszystkim leżałem w łóżku, sen nie przychodził. Zbytnio brakowało mi Samuela, który ostatnio był cały czas przy mnie. Usypiałem na parę godzin, by po chwili budzić się przestraszony, szukając wokół siebie osoby, która zwykle pomagała ukoić zszargane nerwy. Nie było go i już nigdy nie będzie. Może i zapętlałem się wokół tej myśli, lecz naprawdę stanowiła ona główny punkt, wokół którego kręciło się ostatnio moje życie. Czasy z Samuelem a chwile bez niego. Czasy zrozumienia a momenty strachu przed ludźmi. Niemal jakbym żył w dwóch światach, które na moment rozszczepiły się, by na powrót połączyć się w jedno. Z jednego ukradłem zrozumienie, z drugiego respekt. Brakowało w tym jednak miłości. Szukając jej, wraz z osuwaniem się w ciemność prosiłem o nastanie nowego dnia, który pomógłby mi ją odzyskać.
    Jak się okazało każda następna doba wcale nie była lepsza. Unikałem Samuela na wszystkie możliwe sposoby. Musiałem wyglądać dość irracjonalnie, ponieważ za każdym razem, gdy ujrzałem go na korytarzy, czy w ogrodzie, zmieniałem kierunek swej podróży o sto osiemdziesiąt stopni. Nie rozmawiałem z nim, nie patrzyłem w jego stronę. Nie robiłem tego tylko z powodu opinii publicznej. Byłem samolubny. Unikając go, niwelowałem wbijające się w moje serce igły do minimum. Ból suchych od płaczu oczu, drżące dłonie oraz wypadające włosy... Cierpiałem po cichu, w nocy, kiedy nikt nie patrzył. Wiedziałem, że muszę coś zrobić w związku ze stanem, w którym się znalazłem... Szukałem rozwiązania... ku mojemu zdziwieniu samo do mnie przyszło.
    Pewnego popołudnia, kiedy próbowałem zjeść cokolwiek pod pilnym spojrzeniem Ericka, do sali wbiegł posłaniec, niosąc najnowsze wiadomości z frontu. Nie były one zbyt przychylne. Ignis przegrywało. Wojska Floressy coraz bardziej wchodziły w głąb kraju, demolując przy tym najmniejsze wsie. Nie oszczędzali nikogo.
    - To straszne - wyszeptałem, ukrywając twarz w skórzanych rękawicach - Co nam przyszło z małej sprzeczki pomiędzy Ligną a Floressą... Tyle śmierci...
    - To prawda - mruknął niemrawo Erick - Niedługo nawet tutaj przestaniemy być bezpieczni. 
    - Muszę porozmawiać z królem - powiedziałem, wstając nagle. Rudzielec skomentował to tylko uniesieniem jednej z brwi, po czym w geście poddania się, podniósł ręce do góry, krzycząc przy tym:
    - Jeśli zasłabniesz przed Lucianem de Fahlerem na mnie nie licz! 
    Zignorowałem tę uwagę, po czym szybko ruszyłem w kierunku królewskich komnat. Tylko jedna osoba może to wszystko powstrzymać, zdawałem sobie z tego sprawę. I nawet jeśli miałbym przypłacić to życiem, czy wewnętrzną zmianą.... musiałem to zrobić. Dla dobra ludzi, którzy giną we wyniku wojny, w której nigdy nie chcieli uczestniczyć. 
    Pojawiwszy się przed gabinetem króla, zamarłem na chwilę. Czy naprawdę tego chciałem? Pokręciłem głową w akcie rozpaczy. Za długo zwlekałem. Nie było czasu na wahanie. 
    - Panie, przepraszam za przeszkodzenie... Obawiam się, że przychodzę z pilną prośbą - powiedziałem, przystępując próg i zamykając za sobą drzwi. Król siedział za biurkiem przeglądając prawdopodobnie raporty z frontu. Na jego twarzy widniało zmęczenie. Zmarszczone brwi sugerowały, że i on nie żyje w najdogodniejszych dla siebie czasach.  Nie wyobrażałem sobie nawet, jak wielka odpowiedzialność na nim spoczywa. Ignis zaczynało płonąć, a to wszystko z powodu przyjęcia mnie i Samuela na jego dwór. 
    - O co chodzi książę? - zapytał, prostując się na krześle i obserwując mnie z powagą.
    - Proszę o podarowanie mi konia, zapasów i miecza. Pragnę wyruszyć na front, panie - powiedziałem, wpatrując się w niego nieustępliwym spojrzeniem. Podjąłem decyzję i byłem gotów  zrobić wszystko, by ją wdrążyć w życie.
    - Książę... Jeśli umrzesz i uda się ocalić Lignę, zostanie ona bez przywództwa - zauważył Lucian.
    - Umrę wtedy dumny, że nad Ligną będą sprawowały opiekę zarówno Floressa jak i Ignis. Panie... dobrze wiemy, że mogę się przydać.
    - Skąd ta decyzja? - zapytał, zaczynając pisać coś na jednej z luźnych kartek.
    - Nie mogę bezczynnie czekać i patrzeć jak niewinni ludzie giną. Musimy to zakończyć.
    - Zgadzam się z tobą Aleksandrze - oznajmił, po czym przybił królewską pieczęć do listu, który napisał. Następnie wstał i podał mi go - Jest to pozwolenie na przywództwo oddziałem dwudziestu pięciu wojowników oraz zabranie z ziem Ignis wszystkiego co będzie niezbędne w waszej podróży. Żałuję, że nie mogę dać ci więcej... Aleksandrze... jestem naprawdę wdzięczny za twoją decyzję.
    - Dziękuję Lucianie, to i tak więcej niż mógłbym oczekiwać - powiedziałem, odbierając list i kłaniając się przed nim - Obiecuję, że nie zawiodę. Zrobię wszystko by zaprowadzić pokój. 
    Po mocnym uścisku dłoni z królem, wyszedłem z gabinetu, chcąc jak najszybciej przystąpić do przygotowań. Odwiedziłem stajennego, kucharkę oraz samych wojów. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, będziemy mogli wyruszyć już o świcie. Z uzbrojeniem również nie powinno być żądnego problemu. To niezwykłe jak wiele furtek otwiera podpis Luciana de Fahlera. 
    Podróż po królewskim dworze skończyłem w swojej komnacie. Do niedużego worka zapakowałem niewielką ilość ubrań na zmianę, tusz oraz kilka arkuszy pergaminu. Pakunek schowałem pod łóżkiem, by nie przyciągał wzroku potencjalnych gości. Nie chciałem się z nikim żegnać. Tak będzie lepiej... 
    By po raz ostatni ujrzeć twarze moich przyjaciół, niespodziewanie (od kilku dni prawie nic nie jadłem) pojawiłem się na wspólnej kolacji. Ku mojemu zdziwieniu był na niej również Samuel. Na widok księcia Floressy moje serce momentalnie przyśpieszyło, a dłonie zapragnęły dotknąć jego, pokrytej lekkim zarostem, twarzy. Widząc mnie, blondyn posmutniał, a następnie wyraźnie się zmartwił. Nie dziwiłem mu się. Nie wyglądałem najlepiej. Podkrążone oczy, blada twarz, zapadnięte policzki... zazwyczaj więźniowie prezentują się podobnie, a nie książęta. 
    Usiadłem przy stole, słuchając rozmowy toczonej pomiędzy Frankiem a Erickiem. Wyraźnie zaabsorbował ich temat najnowszej technologi wykuwania mieczy. Podobno zaczęto wykonywać je, wykorzystując inny sposób nagrzewając metal, przez co stały się one jeszcze trwalsze. Uśmiechałem się lekko i udawałem, że coś jem. Pragnąłem zostać z tymi ludźmi choć odrobinę dłużej. Najwidoczniej nie było mi to pisane. 
    Po dłuższym czasie, wstałem, życzyłem wszystkim dobrej nocy, po czym ruszyłem w stronę swoich komnat. Czekała mnie wymagająca podróż, musiałem przespać choć parę godzin. 
    - Aleksandrze! - do moich uszu dobiegł głos Samuela. Zdziwiony odwróciłem się, tylko po to by poczuć, jak ręka chłopaka zaciska się na moim ramieniu. 
    - O co chodzi? - zapytałem, siląc się na beztroski ton. Nie chciałem mu tego wszystkiego utrudniać. Miał zadanie do wykonania. Nie mogłem mu w nim przeszkodzić.
    - Prawie nic nie zjadłeś. Wszystko w porządku? - zapytał, uważnie obserwując moją reakcję.
     - Wszystko w porządku - odpowiedziałem, po czym uśmiechnąłem się wymuszenie.
    - Proszę cię, powiedz mi, co się dzieje - blondyn wlepił we mnie błagające oczy, po czym przeniósł swoje dłonie na moje barki. 
    - Sami, nic się nie dzieje. Naprawdę - powiedziałem, zabierając ze swoich ramion jego ręce - Przestań, bo będziemy mieli kłopoty - wyszeptałem, odwracając wzrok. 
    - Wciąż cię kocham - ledwo słyszalny szept dobiegł do moich uszu. 
    - Nasze uczucia nie są teraz istotne - powiedziałem pusto - Masz misję do zrealizowania. Zrób to, a twoi poddani będą ci wdzięczni. 
    - Aleksandrze... - wyszeptał, jednak mnie już przy nim nie było. Czym prędzej znalazłem się w swojej komnacie, zamykając uprzednio drzwi na klucz. Będąc sam w ciemności, z moich oczu mimowolnie zaczęły płynąć łzy. Ściągnąwszy skórzane rękawice i buty, zwinąłem się w kłębek na łóżku. Tak będzie lepiej dla nas obu.
    Noc minęła zaskakująco spokojnie. Co prawda nie spałem zbyt długo, lecz te parę godzin wystarczyło mi, by zwlec się rano z łóżka; ubrać się w czarną, uszytą z jedwabiu koszulę przyozdobioną za pomocą czerwonej nici w prosty, ale jakże precyzyjny haft oraz w równie ciemne skórzane spodnie, buty i rękawice. Na całość postanowiłem zarzucić długą czarną pelerynę uszytą ze śliskiego materiału. Idąc korytarzem wraz z pakunkiem przygotowanym wczoraj, musiałem wyglądać jak Pan Śmierci. Tak też się czułem. Byłem pewien swojej mocy i zamiarów.
    Po skompletowaniu całego oddziału, wyruszyliśmy w drogę. Jadąc na czarnym jak smoła koniu, czułem się zagładą świata. Moc, która była do tej pory moim przekleństwem, teraz dawała mi poczucie władzy. Czułem, że mogę wszystko. Nie oznaczało to jednak, że nie byłem przygotowany na swoją śmierć. Mierzyłem się z tym, że mogę umrzeć. Wystarczyłaby jedna zbłąkana strzała, jeden przypadkowy ruch... Zanim jednak wydarzyłaby się ta chwila, zabrałbym ze sobą jak największą liczbę przeciwników. Musieliśmy wygrać.
    Wraz z trwającą podróżą, nauczyłem się wielu rzeczy. Pierwszy raz miałem pod sobą dwudziestu pięciu wojaków. Zwykle doradzałem tylko ojcu, jak powinien postępować ze swoimi wojskami. Nie oznaczało to, że byłem nieomylnym i niezwykłym strategiem... Po prostu miałem oryginalne pomysły, dzięki którym ludzie mogli nie ginąć. Cóż za ironia... całe życie starałem się podchodzić do wojny pokojowo, a teraz zamierzałem wybić cały oddział Floressy. Nasze idee się jednak zmieniają... Albo nie tyle co idee, co priorytety, którymi się kierujemy. Gdybym nie pokochał Samuela, pewnie nigdy nie zgodziłbym się na podobny ruch. Człowiek naprawdę może zrobić wszystko dla miłości.
    Uczucie to wiązało na zawsze. Nawet teraz podróżując przez wypłowiałe od słońca łąki, przecinane co jakiś czas niemal wysuszonymi rzekami, nie mogłem nie myśleć o tym wszystkim. Towarzyszyła nam przepiękna pogoda... mimo tego, w mojej głowie trwała burza. Wcześniej, kiedy po raz pierwszy znaleźliśmy się w Ignis, suchy klimat na swój sposób, przykuł mą uwagę i poniekąd podobał mi się. Teraz wydawał się odrobinę męczący. Przez ciemne ubrania, chłonąłem ciepło o wiele bardziej niż jasne szaty, otaczających mnie żołnierzy. Zignorowałem to jednak. W środku mnie znajdował się lód, którego nawet ignijskie ciepło nie było w stanie roztopić.
    Podróż minęła bardzo szybko. Co prawda od jej celu dzieliło nas pół dnia drogi, jednak dystans, który pokonaliśmy do tej pory, sprawiał, że byłem dumny ze swoich żołnierzy. Zarządzanie tak niewielkim oddziałem okazało się dla mnie bardzo łatwe. Zdziwiłem się, że mając pod sobą tylu ludzi, można tak sprawnie przeprowadzić zwiad, czy rozbić obozowisko. Tak mało jeszcze wiedziałem o dowodzeniu... Cieszyłem się, że mogę się tego uczyć, nawet w tak niebezpiecznych warunkach jak konflikt z Floressą.
    Siedząc w swoim namiocie, przeglądałem raporty poszczególnych zwiadowców oraz najświeższe informacje z frontu. Sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Z każdym dniem ginęło coraz więcej ludzi. Foressa atakowała za dnia, jak i w nocy. Pomimo tego, że walka ta była bardzo wyniszczająca, wojska Ignis przetrzymały ją oraz twardo odpierały ataki Krainy Kwiatów. Ich wysiłek nie mógł pójść na marne.
Z tego powodu nie mogłem się wahać. Musiałem to zrobić. Choć teraz, siedząc przy zapalonej świecy, drżały mi ręce na samą myśl o masowym morderstwie. Od kiedy pamiętałem, brzydziłem się zabijaniem... A teraz okazało się być ono moim przeznaczeniem.
    Moją chwilę samotności, przerwał jeden z żołnierzy, którzy przyniósł mi do namiotu kolację. Bez słowa położył przede mną talerz, po czym odwrócił się i zaczął kierować się do wyjścia. Uniosłem zaskoczony brew w reakcji na ten gest.
    - Dziękuję, ale nie jestem głodny - powiedziałem. Mężczyzna przystanął, wciąż odwrócony do mnie tyłem. Miał na sobie charakterystyczną dla ignijskich wojaków bandanę, zasłaniającą prawie całą twarz oprócz oczu. 
    - Powinieneś jeść Panie... - usłyszałem przytłumiony głos rycerza. Kiedy tylko dotarł on do moich uszu, wstałem szybko, po czym warknąłem ze złością:
    - Co ty tu robisz?
    Mężczyzna nie odpowiedział. Odwrócił się do mnie i spojrzał mi prostu w oczy. Wszędzie rozpoznałbym ich barwę.
    - Nie mogłem zostać, wiedząc, że idziesz na śmierć. Nie zniósłbym tego Aleksandrze - powiedział, ściągając z siebie bandanę. Jego blond włosy, tak pięknie mieniły się w świetle rzucanym przez świece.
    - Teraz zginiesz i ty! - wrzasnąłem, po czym zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, usiadłem ciężko na podłodze, próbując powstrzymać drżenie całego ciała - Nie rozumiesz, że chciałem temu zapobiec! Czeka cię ślub, władanie ogromną krainą, a ty od tak zaprzepaszczasz to wszystko! Kurwa mać - przekląłem, wstając szybko. Podszedłem do chłopaka, chwyciłem go mocno za pasy jego skórzanej zbroi, po czym spróbowałem wypchnąć go z namiotu - Osobiście dopilnuję, że jeszcze dzisiaj wrócisz na królewski dwór! - warknąłem, próbując z całych sił skierować jego kroki do wyjścia.
    - Wrócę tylko wtedy, jeśli pojedziesz ze mną - powiedział chłopak, stojąc niewzruszony w tym samym miejscu.
    - Po moim trupie - warczałem jak wściekły pies - Jak można być tak samolubnym?! Masz na barkach trzy królestwa, a mimo to chcesz je pozostawić samym sobie! Ci wszyscy ludzie zginą na marne! -wrzasnąłem, a z moich oczu zaczęły spadać krople łez. Niesprawiedliwość, jaka mnie ogarnęła, była nie do powstrzymania. Moje myśli krążyły tylko wokół tego: Samuel porzucił miliardy ludzi dla mnie. Dla osoby, która zabijała wszystko, czego tylko dotknie. Nie zasługiwałem na to. Jak on mógł być tak zaślepiony?
    - Jesteś dla mnie ważniejszy niż ci ludzie - powiedział tylko, chwytając za moje rękawiczki, usilnie ściskające elementy jego pancerza.
    - To, że jestem dla ciebie ważniejszy, nie oznacza, że możesz podejmować podobne decyzje - spojrzałem na niego z wyrzutem - Jedno życie nie powinno być cenniejsze od miliarda innych.
    - Gdybyś był mną, zostałbyś na dworze Luciana i wziął za żonę jego córkę? - zapytał, ściągając rękawice z moich dłoni. Patrzył nieustępliwie w moje oczy, jakby szukając potwierdzenia, że to co robi jest słuszne. Nie mogłem mu jego dać. Nie teraz, kiedy mógł przez nie stracić życie
    - Zrobiłbym to co byłoby konieczne - powiedziałem twardo. W jednej chwili ujrzałem jak oczy chłopaka smutnieją. Spodziewał się innej odpowiedzi.
    - Wiesz... od śmierci rodziców, nikogo nie kochałem. Byłem sam. Z czasem do  tego przywykłem i odtrącałem ludzi, którzy starali się robić dla mnie jak najlepiej. Spotykając ciebie z powrotem zacząłem czuć... A ty pokazujesz mi po raz kolejny, że emocje krzywdzą bardziej niż ostrze najlepszego miecza.
    Wraz z wypowiedzeniem tych słów, poczułem jak zimne są dłonie chłopaka. Widząc rozczarowanie i cierpienie rysujące się na twarzy blondyna coś we mnie pękło. Objąłem jego twarz swoimi dłońmi, po czym patrząc prosto w jego zranione oczy, powiedziałem:
    - Emocje już takie są. Nie możemy z nimi walczyć. Sami... wiesz dlaczego tak zdenerwowałem się, że tu jesteś? Nie dlatego, że Floressa nie będzie posiadała porządnego króla. Możesz tutaj zginąć. Poświęcić swoje życie przez kogoś takiego jak ja, kto w ciągu swojego istnienia zabił naprawdę wielu i to nieumyślnie. Jestem potworem, bestią, która nigdy nie powinna się narodzić. I za kogoś takiego mają ginąć miliardy ludzi. Boli mnie to. Nie mogę znieść tej myśli. Jeśli mogę wybrać bycie z tobą przy masowych mordach, zgodzę się. Tylko na litość boską... nie będzie to możliwe, jeśli jutro zginiesz. Rozumiesz mnie?
    - Dlatego tu jestem. Nie chcę żebyś zginął - wyszeptał drżącym głosem.
    - Nie zginę - obiecałem, przytulając się mocno do niego. Będąc w objęciach Księcia Floressy wszystko okazywało się być prostsze. Oddanie mu mojego serca, było najlepszym wyborem jaki mogłem kiedykolwiek podjąć.
    - Aleks... wiesz, że i tak pójdę z tobą? - usłyszałem cichy szept, a zaraz po nim poczułem jak ręce blondyna coraz bardziej zaciskają się na moim ciele.
    - Wiem. Nie podoba mi się to - wyszeptałem, po czym pocałowałem go mocno - Kocham cię Samuelu de Germanii.
    - A ja ciebie Aleksandrze de Francoisus, oddałbym życie za twoje - wyznał, oddając pocałunek, przesuwając swoje dłonie w dolne partie moich pleców.
    - Obyś nigdy nie musiał tego robić - szepnąłem, ukrywając głowę w zagięciu pomiędzy jego szyją a barkiem.
    - Zrobiłbym to nawet setki razy, byś tylko mógł żyć - wyszeptał, z powrotem odszukując moje usta i napierając na nie. Poddałem się temu dotykowi. Czułem jak moje ciało reaguje ze zdwojoną siłą na pieszczoty chłopaka. Jego dłonie sunęły pod moją bluzką, błądząc w rejony pośladków. Ciepły oddech, pieścił moje uszy i kark.
    - Sami... - jęknąłem tylko, zbyt przytłoczony mnogością bodźców. Mimo tego nie odsunąłem się od chłopaka. Nieznane mi do tej pory uczucie nakazało mi brnięcie w burzę, która rozpętała się wokół nas. Nie zauważyłem momentu, w którym oboje znaleźliśmy się nadzy na umieszczonym w kącie posłaniu. To wszystko działo się tak szybko! A Samuel... był wszędzie. Czułem jego zapach, smak, dotyk, głos... Był przy mnie, a po chwili stał się też mną. Nigdy nie zaznałem takiej rozkoszy, jak w momencie, w którym nasze ciała połączyły się ze sobą. Bolało... ale tylko przez chwilę i nie tak, jak podczas naszej rozłąki. Nasze serca biły jeden rytm. Graliśmy melodię, która już nigdy mogła nie powstać. Byliśmy świadomi, że mógł być to nasz ostatni raz razem. Jutro... mogliśmy zginąć.
Leżąc przy Samuelu i bawiąc się jego palcami, myślałem o tym, że podczas walki mogę go stracić.
    - Naprawdę powinieneś coś zjeść - usłyszałem jego zachrypnięty głos, po czym parsknąłem śmiechem. Uniosłem wzrok, muskając jego usta.
    - Nie jestem w stanie myśleć o jedzeniu książę - powiedziałem, głaszcząc jego lekko umięśnioną klatkę piersiową - Jedyne o czym marzę to sen.
    - W takim razie sam cię nakarmię - stwierdził Samuel, unosząc się na ramieniu, by po chwili sięgnąć ze stołu metalowy talerz z pieczywem, serem i odrobiną pieczonego mięsa, który przyniósł parę godzin temu - Siadaj - zachęcił mnie, lekko unosząc moje plecy do góry.
    - Sami, proszę cię... - marudziłem, jednak pozwoliłem mu na podniesienie mnie do siadu i wkładanie mi do ust kawałków jedzenia.
    - A teraz pogryź i połknij - powiedział, obserwując mnie uważnie. Przewróciłem oczami, po czym spełniłem jego prośbę.
    - Nie chcę już - jęknąłem, po paru podobnych operacjach.
    - Wyglądasz jak chodzący szkielet - westchnął Sami, odkładając na bok talerz. Przykrywając nas obu kocem, przytulił mnie mocno do siebie.
    - Przesadzasz Sami - mruknąłem, całując go w czubek nosa. Miał racje. Okropnie schudłem od kiedy opuściłem Lignę.
    - Martwię się - powiedział, głaszcząc moje plecy. Leżąc tak i czując otaczające mnie ciepło, zapadłem w długi, spokojny sen. Nie pamiętam, kiedy ostatnimi czasy aż tak bardzo się wyspałem. Być może odtrącenie blondyna było błędem? Z pewnością musiało nim być... dawał mi tyle miłości... Teraz ja w imię tego samego uczucia zamierzałem zamordować setki ludzi. Podjąłem wybór i nie zamierzałem tego żałować.



*********************

No i mamy kolejny rozdział ^....^ 
Szybko mi zleciało pisanie go, choć muszę stwierdzić, że może się on wydać trochę zagmatwany. Musiałam zrobić pewny zwrot akcji, żeby uchylić Wam rąbka tajemnicy, ale o tym dopiero w następnych rozdziałach ;) 
Dziękuję wszystkim za śledzenie opowiadania, pozostawiane komentarze, wzięcie udziału w ankiecie oraz za pozostawione reakcje (one naprawdę działają, jestem w szoku xD)! Jesteście Wielcy!
Tak samo Wielcy z pewnością są Sami i Aleks. Jak myślicie, jaki będzie rezultat zbliżającej się walki? Ja trzymam za chłopców kciuki <3 

Do następnego!

~ Arashi 


2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, czyżby Samuel miał podejrzenia i wyruszył dlatego za Alexandrem, tylko właśnie był od poczatku czy później dołączył...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, a czyżby Samuel miał jakieś podejrzenia i dlatego wyruszył za Alexandrem, tylko właśnie był od poczatku czy później dołączył...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń