Rozdział 3
KRAINA WINEM I KRWIĄ PŁYNĄCA
Ostre promienie słońca napierały na głowy
sześciu podróżników, powodując tym samym ich jeszcze większe zmęczenie. Wysoka
temperatura i bezchmurne niebo wcale nie ułatwiały im zadania pokonania
kolejnych pięćdziesięciu kilometrów przed zachodem słońca. O ich wyczerpaniu
powiadamiały płynące krople potu oraz ciężkie, chrobotliwe oddechy uwalniające
się z szeroko otwartych ust. Zaczerwienione policzki, puste spojrzenia oraz
cisza panująca pomiędzy wędrowcami wymownie mówiła o ich nie za dobrym
samopoczuciu.
- Daleko jeszcze? - zapytał jeden z
żołnierzy, zerkając na swojego dowódcę spojrzeniem zbitego psa.
- Musimy dotrzeć do Ritzon. Tam uzupełnimy
zapasy i odpoczniemy.
- Panie z całym szacunkiem dla ciebie, ale
czy nie mieliśmy dotrzeć do stolicy w ciągu dwóch dni? Król sam gadał, że
pragnie widzieć syna swojego największego wroga, nim przystąpi do podbijania
innych ziem.
- Dosyć! - krzyknął blondyn, patrząc
surowo na wychodzącego przed szereg żołnierza - Jeszcze raz zwątpisz w moje
przywództwo, a skończysz na szubienicy w przeciągu najbliższych godzin.
Spojrzałem zmęczony na przywódcę oddziału.
Zdziwił mnie jego nagły wybuch złości. Czyżby był w sytuacji podbramkowej? Ja
często reagowałem podobnie, gdy nie udawało sprostać mi się oczekiwaniom ojca.
W takich momentach czara irytacji i bezsilności przepełniała się na tyle, że
byłbym gotów opuścić Ligne, tylko po to by odpokutować chwilę słabości.
Z drugiej strony byłem w stanie zrozumieć
strażnika, który postanowił sprzeciwić się Samuelowi. Podróż trwająca dziesięć
dni stanowiła duże wyzwanie dla kupców, a my byliśmy tylko garstkę średnio
wyszkolonych wojowników. Jeśli dalej będziemy poruszali się w takim
tempie, sam wątpiłem w dotarcie do jakiegokolwiek miejsca, w którym moglibyśmy
uzupełnić zapasy. Bez jedzenia i wody pitnej nie przetrwamy zbyt długo.
- Co on sobie myśli do cholery? -
usłyszałem szeptaną rozmowę dwóch pilnujących mnie od tyłu strażników.
- Mnie nie pytaj. Jestem tylko
ciekaw jakim przydupasem króla musi być, skoro otrzymał rozkaz zamordowania
władcy Ligny. Tak niewyszkolony i nieposiadający żadnych umiejętności
dowódczych dzieciak, wygrał los na loterii i właśnie podciera sobie nim dupę,
nie wykonując rozkazów.
- Myślisz, że świadczy jakieś szeptane
usługi naszemu królowi? - zapytał ze śmiechem drugi strażnik.
- Ja nie myślę, jestem tego pewien -
mruknął zrezygnowany pierwszy, po czym z całej siły zdzielił mnie
drewnianym kijem w plecy.
- Ruszaj się do cholery! Nie mamy całego
dnia!
Dalsza podróż upłynęła w kompletnej ciszy.
Nie spodziewałem się, iż chłopak, który jeszcze wczoraj wyglądał w moich oczach
na najbardziej niewinne stworzenie na świecie, mógłby babrać się w jakiś
ciemnych interesach. Jaki miałby w tym cel?
- Oto granice Ritzon! - ucieszył się nagle
blondyn, wskazując na gęsty grąd rozciągający się przed nami. Nowa pozytywna
energia otoczyła nasz mały oddział i tchnęła w nas nową nadzieję. Przebyliśmy
las w rekordowym tempie, a następnie otrzymaliśmy nagrodę w postaci suchego
schronienia, ciepłego jedzenia i czystej wody. W tamtym momencie nie byłbym w
stanie być bardziej wdzięczny i zaspokojony.
*****
Ritzon nie było zbyt wielkim miasteczkiem.
Tak naprawdę głęboko musiałem zastanowić się nad tym, dlaczego nim było. Jedyny
bar znajdujący się w jego centrum stanowił jedyną atrakcję poza niewielkim
targiem, znajdującym się na jego obrzeżach. Tutejsza ludność nie była zbyt
zadowolona, kiedy dowiedziała się, że nasz poczet wraca z Ligny wraz z więźniem,
w postaci mojej osoby. Nie dziwiłem im się. W końcu kto cieszyłby się na wieść,
że w jego wiosce znajduje się na tyle ważna (tudzież jak inni myśleli,
niebezpieczna) persona?
- Poszczęściło ci się dzisiaj kicek, co?
Sam otrzymasz jeden wielki pokój, a ja wraz z pozostałymi chłopakami, będziemy
cisnęli się na tak małym metrażu... - mruknął do mnie wściekły strażnik.
- Zapewniam cię, że możesz spać ze mną -
powiedziałem, odwracając się do niego znad talerza z ciepłą, słodką breją,
mającą udawać owsiankę - Jutro obudzisz się w szczęśliwszym świecie.
- Jak ja ci zaraz... - warknął,
podciągając rękawy i szykując się do oddania mi ciosu prosto w twarz. Skuliłem
się szybko, osłaniają głowę ramionami, by jak najbardziej zminimalizować
ewentualne obrażenia. Okazało się to jednak zbyteczne, gdyż niespodziewanie
przed Florianem pojawił się dowódca oddziału.
- Żołnierzu, czy wydałem rozkaz pobicia
naszego więźnia? - zapytał mrożącym krew głosem.
- Nie... - odpowiedział niepewnie, szybko
opuszczając pięści.
- Zatem czego miała być objawem ta scena?
- Ja tylko chciałem pokazać naszemu
pupilkowi jak powinien się bronić - mruknął wojak, niepewnie na mnie patrząc -
Wie dowódca parę prostych i sierpowych... tak dla przykładu! - odparł
zakańczając swoją wypowiedź niezręcznym śmiechem.
- Myślę, że jak komu, ale jemu nie musisz
pokazywać, jak powinien się bronić - powiedział nadal śmiertelnie poważny. -
Mam nadzieję, że podobne zajścia nie będą miały miejsca.
- Tak jest - odpowiedział, odchodząc do
swojej bandy i żaląc się im na zaistniałą przed chwilą sytuację.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Samuel,
siadając naprzeciwko mnie.
- Bywało lepiej - przyznałem, wkładając do
buzi następną porcję owsianki.
- Jak możesz to jeść? - spojrzał niepewnie
na moją smaczną breję.
- Tak naprawdę smakuje o wiele lepiej niż
wygląda - odparłem ze śmiechem, po czym przeniosłem swój wzrok na blondyna -
Zupełnie nie mogę cię rozgryźć - stwierdziłem po dłuższej chwili wpatrywania
się w jego zielone oczy.
- Co masz na myśli? - chłopak poważnie
zaczął mi się przyglądać.
- Dlaczego jesteś miły dla kogoś takiego
jak ja? Mógłbym cię w każdej chwili zabić. A ty? Zamiast pokazać mi, gdzie moje
miejsce, dajesz mi w zamian prywatną sypialnię.
- Nie mógłbym ci kogokolwiek przydzielić
ze względu na twoje...
- zdolności... - dokończyłem za niego,
gdyż chłopak nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa - Dlaczego zatem nie mam
swojego ukochanego miejsca w stajni? Co się zmieniło?
- Przeprosiłem cię już za to -
odpowiedział poważnie.
- Nie o to pytam.
Chłopak westchnął ciężko, po czym
rozejrzał się po gospodzie.
- Pójdziemy na spacer?
- Tak bez straży? Naprawdę na tyle
mi ufasz?
- A może specjalnie chcę zostać z tobą sam
na sam, gdyż liczę na to, że mnie zabijesz i nie będę musiał wracać do domu? -
odpowiedział pytaniem, po czym wstał od stołu.
-Twoje życie nie może być aż tak
tragiczne.
- Zdziwiłbyś się.
Westchnąłem ciężko po czym ruszyłem w jego
ślady. Opici winem wojacy Floressy nawet nie zauważyli, kiedy wyszliśmy na
zewnątrz wprost w promienie oślepiającego, zachodzącego słońca.
Zapowiadała się bezdeszczowa i ciepła noc, wręcz idealna na powolne
przechadzki.
Las, w którego stronę zmierzaliśmy,
wydawał się być wycięty z baśni czytanych mi za młodu przez niańki. Historie
często posiadały motywy magicznych stworzeń. Pamiętam, że w tamtym okresie
specjalnie zapadła mi w pamięci historia o wróżkach, ratujących rycerza,
spadającego w bezdenną otchłań. Choć były małe i słabe z pomocą ich całej
rodziny, były w stanie uratować wojaka, który w zamian obiecał im ochronę.
Do dziś nie wierzyłem, iż miejsca przedstawione w baśniach naprawdę
istnieją.
- Przepiękne miejsce - zauważył
towarzyszący mi blondyn.
- Tak, to prawda - westchnąłem, po czym
zapytałem - O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Jutro wieczorem dojedziemy do stolicy.
Proszę cię byś nie myślał o żadnych podejrzanych ruchach...
- Jakich podejrzanych ruchach?! -
oburzyłem się, patrząc na niego.
- Musisz zrozumieć w jakiej sytuacji
znajduje się twoje państwo. Nawet gdybyś zabił naszego króla, nie wygracie tej
wojny.
- Zabić? - zapytałem tępo. Jak on w ogóle
mógł dojść do takich wniosków? Straciłem wszystko, moje życie nie miało sensu.
Byłem zdany na łaskę bądź niełaskę władcy, który doprowadził do całej tej
makabry, a nadal byłem postrzegany jako największe zagrożenie...
- Tak. Nie zmienisz nic, jeśli się
zemścisz - powiedział poważnie, uważnie obserwując moje ruchy. Stałem w
milczeniu, patrząc jak dookoła nas drobne stworzenia prowadzą swoją codzienną rutynę.
Motyle przemieszczały się z jednego kwiatu na drugi, cały czas machając
swoimi urokliwymi skrzydłami; a żaby rechotały z zacienionych miejsc polanki. Przynajmniej
ich wojna nie dosięgła.
- Nie pragnę zemsty, wiem, że nic nią nie
wskóram - wyszeptałem, a z moich oczu zaczynały płynąć łzy - Pewnie nie
rozumiesz jak w tym momencie się czuję - zaśmiałem się smutno, patrząc prosto w
jego oczy - Nawet teraz, kiedy wszystko mi odebraliście, myślicie, że jestem aż
tak silny, by rywalizować o władzę na kontynencie. Przepraszam, ale to... -
otarłem szybkim ruchem ręki kurtynę napływających do moich oczu łez. Przez
dłuższą chwilę nie byłem w stanie nic powiedzieć. Otaczała mnie cisza, kiedy to
zdałem sobie z czegoś sprawę - To dlatego byłeś dla mnie tak miły... Bałeś się,
że ja... -wyszeptałem, potrząsając z niedowierzania głową.
Blondyn spoglądał na mnie w
zdumieniu.
- Ja nie... -zaczął, ale przerwał mu nagły
wrzask dochodzący z wioski - Co to było? - zapytał bardziej zdziwiony niż
przestraszony. Spojrzałem w tamtym kierunku co on. Nad wioską unosił się gęsty,
ciemny dym.
- Szybko! - krzyknąłem czując absurdalny
strach o ludzi zamieszkujących te tereny. Dlaczego się o nich martwiłem? W
końcu to byli moi wrogowie, ja nie powinienem...
Co sił w nogach pobiegliśmy w kierunku
całego zamieszania. Blondyn wyprzedził mnie tuż przed samą wioską.
Karczma, w której mieliśmy nocować paliła się niczym polane benzyną
drewno. Ludzie będący w środku szybko wybiegali z wnętrza nie chcąc narażać się
na jakikolwiek kontakt z niebezpiecznym żywiołem. Nieliczni mężczyźni
przystąpili do gaszenia pożaru, a jeszcze mniejsza ich część starała się
zapobiec rozprzestrzenianiu ognia poprzez polewanie sąsiednich chat wodą.
- Co się stało? - zapytał blondyn,
zawodzącą niedaleko kobietę.
- To przez wino - jęknęła - Jakiś
mężczyzna oblał drugiego strumieniem... ten wojak... poślizgnął się i wpadł
prosto do paleniska - wyszeptała przerażona, wracając pamięcią do sytuacji, która
chwilę temu wydarzyła się na jej oczach - Później zajęła się cała chata -
zakończyła, wpatrując się nieobecnie w ogień.
- Pomóżmy im! - krzyknąłem, chwytając w
biegu najbliżej leżące mnie wiadro i biegnąć z nim w kierunku studni.
- Stój! Nie możesz! Przecież ty... -zaczął
blondyn, również biegnąc ze mną w stronę jedynego miejsca przeznaczonego na
czerpanie wody w całej wiosce.
- Co ja?! - krzyknąłem rozdrażniony
zatrzymując się w miejscu - Jestem wrogiem?! - warknąłem rzucając wiadro w bok
i chwytając go mocno za ramiona w moich grubych, skórzanych rękawicach - Nadal
myślisz, że chcę was wszystkich pozabijać?! Nie rozśmieszaj mnie!!! -
parsknąłem, po czym zacząłem pomagać przerażonym wkoło nas ludziom. Nie
chciałem by komuś coś się stało. Miałem serdecznie dość tej wojny. Bezsensowna
bijatyka zadecydowana przez paru ludzi. Jak w ogóle można dopuścić do czegoś
takiego?! Nie rozumiem...
- Proszę pana! - krzyknęła w moim kierunku
jakaś kobieta, podając mi wiadro z wodą. Czym prędzej wziąłem je z jej rąk i
pośpieszyłem w kierunku pożaru. Choć studnia nie była daleko ciężko było ugasić
wciąż nowo to powstające płomienie. Ich siła była pewnie spowodowana przez
alkohol, będący w karczmie. Tak dużo ludzi przez nań zginie.
- To nie ma sensu - powiedział po
półgodzinnym gaszeniu ognia Samuel - Nie widzisz? Tam były litry samej wódki!
Nie możliwe, że zdołamy to ugasić.
- Jakie niemożliwe?! - krzyknąłem zły na
cały świat. Najpierw mój ojciec, ta dziewczynka a teraz jeszcze jakiś pożar,
który równie dobrze mógł nie mieć miejsca. Dlaczego wokół mnie zawsze dzieją
się takie sytuacje? Gdziekolwiek bym nie poszedł, widzę tylko śmierć. Czy to
klątwa? A jeśli tak, to kto ją na mnie nasłał?
- Przestań już... - wyszeptał, kładąc mi
rękę na ramieniu. Delikatnym ruchem obrócił mnie w kierunku zgromadzonych przed
karczmą ludzi. Kobiety i dzieci płakały, a stojący koło nich mężczyźni
milczeli, co jakiś czas klnąc ze złości. Dopiero gdy na nich spojrzałem, zdałem
sobie sprawę z bezsensu moich działań.
- To przez was! - krzyknęła, jedna z
rozpaczających do tej pory kobiet - Gdyby nie wy i ci żołnierze...! Mój mąż nie
chciał im już więcej sprzedawać..., ale mieli pieniądze i byli z królewskiej
straży...- zaczęła łkać i stopniowo upadać na ziemię. Jakiś mężczyzna podbiegł do
niej i trzymał mocno za ramiona - ...czy wy zawsze robicie co chcecie?!
Teraz on... on... nie żyje! - krzyknęła łkając.
Patrzyłem w szoku na kobietę kulącą się naprzeciwko
mnie. Ogarnął mnie niepohamowany smutek. Nie mogłem nic zrobić. Dlaczego dano
mi moc uśmiercania, a nie wskrzeszania? Dlaczego urodziłem się jako książę? Nie
nadawałem się na niego. Świadczyło o tym samo moje zachowanie w tej sytuacji.
Potrafiłem tylko cierpieć razem z innymi ofiarami, choć sam w tamtym momencie
nikogo nie straciłem.
- Chodźmy stąd - wyszeptał do mnie
załamany blondyn. Jego twarz próbowała nie wyrażać emocji, lecz na nic się to
zdało. Jej drgające mięśnie i mokre oczy wskazywały na przeżywanie podobnych
emocji, co ludzie dokoła nas.
Stałem w miejscu nie wiedząc co ze sobą
zrobić. Wiedziałem, że musimy opuścić to miejsce, lecz nie miałem na to żadnych
sił. Wydarzenia, które rozegrały się w ostatnich dniach całkowicie upewniły
mnie w bezsensie mojego życia.
- Panie! - krzyknął nagle pewien mężczyzna,
wybiegając zza jednej z chat. Nie miał na sobie poprzednio noszonego wojskowego
umundurowania, tylko zwykłe lniane spodnie i koszulę. Jego ręka została
pieczołowicie owinięta białym bandażem, a u pasa zwisała kabura z nienaruszonym
przez ogień mieczem.
- Frank... - powiedział zdumiony blondyn -
Ktoś jeszcze przeżył?
- Niestety tylko ja panie - powiedział,
kłaniając się mu z szacunkiem.
- Jak? Dlaczego ty...
- Obiecałem przecież coś panu ojcu,
prawda? Nie mógłbym zginąć, inaczej nie dotrzymałbym danego słowa.
- Jak dobrze, że przynajmniej ty
ocalałeś... Żeby ogień pokonał wyszkolonych wojowników... Nie mogę tego pojąć -
powiedział rozdrażniony - Przygotuj konie i prowiant na drogę. Natychmiast
wyruszamy do stolicy.
- Panie, ależ niedługo będzie się ściemniać.
Nie jest rozsądnym...
- Straciliśmy już dosyć czasu. Pojedziemy
w nocy i dotrzemy na miejsce przed zmrokiem.
Strażnik skinął lekko głową, po czym
ruszył wykonać zadanie. Samuel tymczasem podszedł do najbliższego drzewa i
usiadł pod nim ciężko. Niewiele myśląc postąpiłem za jego przykładem i wciąż
otumaniony spocząłem koło niego.
- To moja wina, prawda? - wyszeptał
niespodziewanie, patrząc na dogasający już ogień.
- Nie - odpowiedziałem z całą pewnością na
jaką było mnie tylko stać - Nie mogłeś tego przewidzieć. Całe szczęście, że nie
było nas w środku. Właściwie... to nas uratowałeś - dokończyłem szeptem,
patrząc w dal.
- Uratowałem... - mruknął pod nosem z
obojętnością, chowając głowę pomiędzy ugiętymi kolanami - Mam dość tej wojny.
- Wszyscy mają - powiedziałem, po czym po
dłuższej minucie ciszy zapytałem - Jak tam jest?
- Gdzie? - spojrzał na mnie z
zaciekawieniem.
- W stolicy.
- Ludzie nie są tak biedni jak tutaj. W
sumie, gdy tam jesteś jedyną oznaką wojny są pojawiające się na ulicach wojska.
- A król?
- Co z nim? - zapytał, opierając się o
konar drzewa.
- Będzie chciał mnie zabić prawda? -
wyszeptałem, drżącym ze strachu głosem.
- Nie wiem, po co mu jesteś potrzebny -
przyznał cicho - Wątpię jednak, że byłbyś transportowany do niego tylko po to,
żeby mógłby cię unicestwić.
Westchnąłem ciężko spoglądając na
kotłujących się przy spalonej karczmie ludzi. Nawet teraz próbowano ratować
będących w środku mieszkańców wioski. Niestety nawet ci, którzy nie ulegli
całkowitemu spaleniu, nie przeżyli pożaru. Zabił ich dym. W stolicy Ligny także
doszło parę razy do wybuchu niekontrolowanego ognia, szybko zawsze jednak był
gaszony, a ofiary ograniczone do minimum. Co teraz działo się z ludźmi tam
mieszkającymi? Czy wojska Floressy unicestwiły tych, którzy postanowili się
sprzeciwić nowej władzy? Czy skończyli jak ta niewinna dziewczynka?
- Panie oto konie - mruknął strażnik,
podchodząc do nas z dwoma zwierzętami załadowanymi kocami i pożywieniem.
- Dlaczego tylko dwa? - zapytał bez emocji
Samuel.
- Panie, nie chciałeś chyba dać więźniowi
osobnego konia!
- Chciałem - mruknął - Mniejsza z tym. Nie
mamy na to czasu - mruknął, podnosząc się z ziemi - Jedziesz ze mną książę.
- Ależ! - krzyknął przerażony Frank.
- Nie podważaj moich decyzji! - warknął
blondyn, podchodząc szybko do niego i przytykając chłodny sztylet do jego
gardła.
- Panie!
- Nic mu nie zrobię, możesz być spokojny -
mruknąłem smutno, podchodząc do czarnego konia mającego jaśniejszą maść przy
prawym, tylnym kopycie - Cześć mały - pogłaskałem zwierzę, przez rękawice,
oddalając głowę na tyle, by nie zdołał jej dotknąć. Było to bowiem jedyne
miejsce, na którym znajdowała się moja odkryta skóra.
- Jedziemy - zadecydował Sami, podchodząc
do mnie i wchodząc na wybranego przeze mnie wierzchowca. Szybko poszedłem w
jego ślady, po czym usiadłem tuż za nim na prowizorycznym siodle zrobionym z
niezbyt miękkich koców.
- Jeżeli go zabijesz...
- To umrę. Wiem to - mruknąłem, obejmując
Samuela w pasie. Nie musiałem długo czekać, aż ruszymy w dalszą drogę. Już po
chwili mknęliśmy przez gęsty las, z każdą sekundą co raz bardziej oddalając się
od pechowej wioski.
Jutro będziemy w stolicy. Po raz pierwszy
od chwili porwania czułem się gotów na spotkanie króla Floressy. Osoby
obarczonej odpowiedzialnością za wszystko co w ciągu ostatnich lat spotkało
moją ojczyznę.
Uwielbiam klimaty średniowiecza, a niestety takich opowiadan jest nieiwele wiec tym bardziej jestem szczęśliwa, że znalazlam tego bloga ;)
OdpowiedzUsuńMam ogromną nadzieje że doprowadzisz historię do końca, bo już zyskałaś wiernego czytelnika a wierzę ze bedzie ich jedynie przybywalo ;)
~Saphira
Cieszę się, że mój koncept przypadł Ci do gustu. Mam nadzieję, że historia faktycznie dobiegnie do sensownego końca, a moje postaci nie zostaną zawieszone w bezruchu na parę najbliższych lat.
UsuńDzięki za powód i motywację do dalszej pracy (mając wiernego czytelnika należałoby się do niej wreszcie przyłożyć <3)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, tam gdzie żołnierze, pieniadzie i alkohol to nieszczęście bywa... w zasadzie to po co król go chce widzieć, zastanawia mnie Samuel mam wrażenie że jest ksieciem Floressy, ale są momenty że bardziej myślę że jest na przykład drugim synem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, tam gdzie żołnierze, pieniądze i alkohol to nieszczescie bywa... a w zasadzie to po co król chce go wiedzieć? zastanawia mnie Samuel mam wrażenie że jest ksieciem Floressy ale są momenty, że bardziej myślę o tym że jest na przykład drugim synem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka