01 czerwca 2018

Kroniki siedmiu kondygnacji (3)


Rozdział 3
KRAINA WINEM I KRWIĄ PŁYNĄCA


Ostre promienie słońca napierały na głowy sześciu podróżników, powodując tym samym ich jeszcze większe zmęczenie. Wysoka temperatura i bezchmurne niebo wcale nie ułatwiały im zadania pokonania kolejnych pięćdziesięciu kilometrów przed zachodem słońca. O ich wyczerpaniu powiadamiały płynące krople potu oraz ciężkie, chrobotliwe oddechy uwalniające się z szeroko otwartych ust. Zaczerwienione policzki, puste spojrzenia oraz cisza panująca pomiędzy wędrowcami wymownie mówiła o ich nie za dobrym samopoczuciu.
- Daleko jeszcze? - zapytał jeden z żołnierzy, zerkając na swojego dowódcę spojrzeniem zbitego psa.
- Musimy dotrzeć do Ritzon. Tam uzupełnimy zapasy i odpoczniemy.
- Panie z całym szacunkiem dla ciebie, ale czy nie mieliśmy dotrzeć do stolicy w ciągu dwóch dni? Król sam gadał, że pragnie widzieć syna swojego największego wroga, nim przystąpi do podbijania innych ziem.
- Dosyć!  - krzyknął blondyn, patrząc surowo na wychodzącego przed szereg żołnierza - Jeszcze raz zwątpisz w moje przywództwo, a skończysz na szubienicy w przeciągu najbliższych godzin. 
Spojrzałem zmęczony na przywódcę oddziału. Zdziwił mnie jego nagły wybuch złości. Czyżby był w sytuacji podbramkowej? Ja często reagowałem podobnie, gdy nie udawało sprostać mi się oczekiwaniom ojca. W takich momentach czara irytacji i bezsilności przepełniała się na tyle, że byłbym gotów opuścić Ligne, tylko po to by odpokutować chwilę słabości. 
Z drugiej strony byłem w stanie zrozumieć strażnika, który postanowił sprzeciwić się Samuelowi. Podróż trwająca dziesięć dni stanowiła duże wyzwanie dla kupców, a my byliśmy tylko garstkę średnio wyszkolonych wojowników.  Jeśli dalej będziemy poruszali się w takim tempie, sam wątpiłem w dotarcie do jakiegokolwiek miejsca, w którym moglibyśmy uzupełnić zapasy. Bez jedzenia i wody pitnej nie przetrwamy zbyt długo.
- Co on sobie myśli do cholery? - usłyszałem szeptaną rozmowę dwóch pilnujących mnie od tyłu strażników. 
- Mnie nie pytaj.  Jestem tylko ciekaw jakim przydupasem króla musi być, skoro otrzymał rozkaz zamordowania władcy Ligny. Tak niewyszkolony i nieposiadający żadnych umiejętności dowódczych dzieciak, wygrał los na loterii i właśnie podciera sobie nim dupę, nie wykonując rozkazów. 
- Myślisz, że świadczy jakieś szeptane usługi naszemu królowi?  - zapytał ze śmiechem drugi strażnik. 
- Ja nie myślę, jestem tego pewien - mruknął zrezygnowany pierwszy, po czym z całej siły zdzielił mnie drewnianym kijem w plecy.
- Ruszaj się do cholery! Nie mamy całego dnia! 
Dalsza podróż upłynęła w kompletnej ciszy. Nie spodziewałem się, iż chłopak, który jeszcze wczoraj wyglądał w moich oczach na najbardziej niewinne stworzenie na świecie, mógłby babrać się w jakiś ciemnych interesach. Jaki miałby w tym cel? 
- Oto granice Ritzon! - ucieszył się nagle blondyn, wskazując na gęsty grąd rozciągający się przed nami. Nowa pozytywna energia otoczyła nasz mały oddział i tchnęła w nas nową nadzieję. Przebyliśmy las w rekordowym tempie, a następnie otrzymaliśmy nagrodę w postaci suchego schronienia, ciepłego jedzenia i czystej wody. W tamtym momencie nie byłbym w stanie być bardziej wdzięczny i zaspokojony.

*****

Ritzon nie było zbyt wielkim miasteczkiem. Tak naprawdę głęboko musiałem zastanowić się nad tym, dlaczego nim było. Jedyny bar znajdujący się w jego centrum stanowił jedyną atrakcję poza niewielkim targiem, znajdującym się na jego obrzeżach. Tutejsza ludność nie była zbyt zadowolona, kiedy dowiedziała się, że nasz poczet wraca z Ligny wraz z więźniem, w postaci mojej osoby. Nie dziwiłem im się. W końcu kto cieszyłby się na wieść, że w jego wiosce znajduje się na tyle ważna (tudzież jak inni myśleli, niebezpieczna) persona? 
- Poszczęściło ci się dzisiaj kicek, co? Sam otrzymasz jeden wielki pokój, a ja wraz z pozostałymi chłopakami, będziemy cisnęli się na tak małym metrażu... - mruknął do mnie wściekły strażnik.
- Zapewniam cię, że możesz spać ze mną - powiedziałem, odwracając się do niego znad talerza z ciepłą, słodką breją, mającą udawać owsiankę - Jutro obudzisz się w szczęśliwszym świecie. 
- Jak ja ci zaraz... - warknął, podciągając rękawy i szykując się do oddania mi ciosu prosto w twarz. Skuliłem się szybko, osłaniają głowę ramionami, by jak najbardziej zminimalizować ewentualne obrażenia. Okazało się to jednak zbyteczne, gdyż niespodziewanie przed Florianem pojawił się dowódca oddziału.
- Żołnierzu, czy wydałem rozkaz pobicia naszego więźnia? - zapytał mrożącym krew głosem.
- Nie... - odpowiedział niepewnie, szybko opuszczając pięści.
- Zatem czego miała być objawem ta scena?
- Ja tylko chciałem pokazać naszemu pupilkowi jak powinien się bronić - mruknął wojak, niepewnie na mnie patrząc - Wie dowódca parę prostych i sierpowych... tak dla przykładu! - odparł zakańczając swoją wypowiedź niezręcznym śmiechem.
- Myślę, że jak komu, ale jemu nie musisz pokazywać, jak powinien się bronić - powiedział nadal śmiertelnie poważny. - Mam nadzieję, że podobne zajścia nie będą miały miejsca.
- Tak jest - odpowiedział, odchodząc do swojej bandy i żaląc się im na zaistniałą przed chwilą sytuację.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Samuel, siadając naprzeciwko mnie.
- Bywało lepiej - przyznałem, wkładając do buzi następną porcję owsianki.
- Jak możesz to jeść? - spojrzał niepewnie na moją smaczną breję.
- Tak naprawdę smakuje o wiele lepiej niż wygląda - odparłem ze śmiechem, po czym przeniosłem swój wzrok na blondyna - Zupełnie nie mogę cię rozgryźć - stwierdziłem po dłuższej chwili wpatrywania się w jego zielone oczy.
- Co masz na myśli? - chłopak poważnie zaczął mi się przyglądać.
- Dlaczego jesteś miły dla kogoś takiego jak ja? Mógłbym cię w każdej chwili zabić. A ty? Zamiast pokazać mi, gdzie moje miejsce, dajesz mi w zamian prywatną sypialnię.
- Nie mógłbym ci kogokolwiek przydzielić ze względu na twoje...
- zdolności... - dokończyłem za niego, gdyż chłopak nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa - Dlaczego zatem nie mam swojego ukochanego miejsca w stajni? Co się zmieniło? 
- Przeprosiłem cię już za to - odpowiedział poważnie. 
- Nie o to pytam.
Chłopak westchnął ciężko, po czym rozejrzał się po gospodzie.
- Pójdziemy na spacer?
- Tak bez straży?  Naprawdę na tyle mi ufasz?
- A może specjalnie chcę zostać z tobą sam na sam, gdyż liczę na to, że mnie zabijesz i nie będę musiał wracać do domu? - odpowiedział pytaniem, po czym wstał od stołu. 
-Twoje życie nie może być aż tak tragiczne.
- Zdziwiłbyś się. 
Westchnąłem ciężko po czym ruszyłem w jego ślady. Opici winem wojacy Floressy nawet nie zauważyli, kiedy wyszliśmy na zewnątrz wprost w promienie oślepiającego, zachodzącego słońca. Zapowiadała się bezdeszczowa i ciepła noc, wręcz idealna na powolne przechadzki.
Las, w którego stronę zmierzaliśmy, wydawał się być wycięty z baśni czytanych mi za młodu przez niańki. Historie często posiadały motywy magicznych stworzeń. Pamiętam, że w tamtym okresie specjalnie zapadła mi w pamięci historia o wróżkach, ratujących rycerza, spadającego w bezdenną otchłań. Choć były małe i słabe z pomocą ich całej rodziny, były w stanie uratować wojaka, który w zamian obiecał im ochronę.  Do dziś nie wierzyłem, iż miejsca przedstawione w baśniach naprawdę istnieją.  
- Przepiękne miejsce - zauważył towarzyszący mi blondyn.
- Tak, to prawda - westchnąłem, po czym zapytałem - O czym chciałeś ze mną porozmawiać? 
- Jutro wieczorem dojedziemy do stolicy. Proszę cię byś nie myślał o żadnych podejrzanych ruchach...
- Jakich podejrzanych ruchach?! - oburzyłem się, patrząc na niego.
- Musisz zrozumieć w jakiej sytuacji znajduje się twoje państwo. Nawet gdybyś zabił naszego króla, nie wygracie tej wojny.
- Zabić? - zapytałem tępo. Jak on w ogóle mógł dojść do takich wniosków? Straciłem wszystko, moje życie nie miało sensu. Byłem zdany na łaskę bądź niełaskę władcy, który doprowadził do całej tej makabry, a nadal byłem postrzegany jako największe zagrożenie...
- Tak. Nie zmienisz nic, jeśli się zemścisz - powiedział poważnie, uważnie obserwując moje ruchy. Stałem w milczeniu, patrząc jak dookoła nas drobne stworzenia prowadzą swoją codzienną rutynę. Motyle przemieszczały się z jednego kwiatu na drugi, cały czas machając swoimi urokliwymi skrzydłami; a żaby rechotały z zacienionych miejsc polanki. Przynajmniej ich wojna nie dosięgła.
- Nie pragnę zemsty, wiem, że nic nią nie wskóram - wyszeptałem, a z moich oczu zaczynały płynąć łzy - Pewnie nie rozumiesz jak w tym momencie się czuję - zaśmiałem się smutno, patrząc prosto w jego oczy - Nawet teraz, kiedy wszystko mi odebraliście, myślicie, że jestem aż tak silny, by rywalizować o władzę na kontynencie. Przepraszam, ale to... - otarłem szybkim ruchem ręki kurtynę napływających do moich oczu łez. Przez dłuższą chwilę nie byłem w stanie nic powiedzieć. Otaczała mnie cisza, kiedy to zdałem sobie z czegoś sprawę - To dlatego byłeś dla mnie tak miły... Bałeś się, że ja... -wyszeptałem, potrząsając z niedowierzania głową.
Blondyn spoglądał na mnie w zdumieniu. 
- Ja nie... -zaczął, ale przerwał mu nagły wrzask dochodzący z wioski - Co to było? - zapytał bardziej zdziwiony niż przestraszony. Spojrzałem w tamtym kierunku co on. Nad wioską unosił się gęsty, ciemny dym.
- Szybko! - krzyknąłem czując absurdalny strach o ludzi zamieszkujących te tereny. Dlaczego się o nich martwiłem? W końcu to byli moi wrogowie, ja nie powinienem...
Co sił w nogach pobiegliśmy w kierunku całego zamieszania. Blondyn wyprzedził mnie tuż przed samą wioską.  Karczma, w której mieliśmy nocować paliła się niczym polane benzyną drewno. Ludzie będący w środku szybko wybiegali z wnętrza nie chcąc narażać się na jakikolwiek kontakt z niebezpiecznym żywiołem. Nieliczni mężczyźni przystąpili do gaszenia pożaru, a jeszcze mniejsza ich część starała się zapobiec rozprzestrzenianiu ognia poprzez polewanie sąsiednich chat wodą.
- Co się stało?  - zapytał blondyn, zawodzącą niedaleko kobietę. 
- To przez wino - jęknęła - Jakiś mężczyzna oblał drugiego strumieniem... ten wojak... poślizgnął się i wpadł prosto do paleniska - wyszeptała przerażona, wracając pamięcią do sytuacji, która chwilę temu wydarzyła się na jej oczach - Później zajęła się cała chata - zakończyła, wpatrując się nieobecnie w ogień.
- Pomóżmy im! - krzyknąłem, chwytając w biegu najbliżej leżące mnie wiadro i biegnąć z nim w kierunku studni.
- Stój! Nie możesz! Przecież ty... -zaczął blondyn, również biegnąc ze mną w stronę jedynego miejsca przeznaczonego na czerpanie wody w całej wiosce.
- Co ja?! - krzyknąłem rozdrażniony zatrzymując się w miejscu - Jestem wrogiem?! - warknąłem rzucając wiadro w bok i chwytając go mocno za ramiona w moich grubych, skórzanych rękawicach - Nadal myślisz, że chcę was wszystkich pozabijać?! Nie rozśmieszaj mnie!!! - parsknąłem, po czym zacząłem pomagać przerażonym wkoło nas ludziom. Nie chciałem by komuś coś się stało. Miałem serdecznie dość tej wojny. Bezsensowna bijatyka zadecydowana przez paru ludzi. Jak w ogóle można dopuścić do czegoś takiego?! Nie rozumiem...
- Proszę pana! - krzyknęła w moim kierunku jakaś kobieta, podając mi wiadro z wodą. Czym prędzej wziąłem je z jej rąk i pośpieszyłem w kierunku pożaru. Choć studnia nie była daleko ciężko było ugasić wciąż nowo to powstające płomienie. Ich siła była pewnie spowodowana przez alkohol, będący w karczmie. Tak dużo ludzi przez nań zginie.
- To nie ma sensu - powiedział po półgodzinnym gaszeniu ognia Samuel - Nie widzisz? Tam były litry samej wódki! Nie możliwe, że zdołamy to ugasić.
- Jakie niemożliwe?! - krzyknąłem zły na cały świat. Najpierw mój ojciec, ta dziewczynka a teraz jeszcze jakiś pożar, który równie dobrze mógł nie mieć miejsca. Dlaczego wokół mnie zawsze dzieją się takie sytuacje? Gdziekolwiek bym nie poszedł, widzę tylko śmierć. Czy to klątwa? A jeśli tak, to kto ją na mnie nasłał?
- Przestań już... - wyszeptał, kładąc mi rękę na ramieniu. Delikatnym ruchem obrócił mnie w kierunku zgromadzonych przed karczmą ludzi. Kobiety i dzieci płakały, a stojący koło nich mężczyźni milczeli, co jakiś czas klnąc ze złości. Dopiero gdy na nich spojrzałem, zdałem sobie sprawę z bezsensu moich działań.
- To przez was! - krzyknęła, jedna z rozpaczających do tej pory kobiet - Gdyby nie wy i ci żołnierze...! Mój mąż nie chciał im już więcej sprzedawać..., ale mieli pieniądze i byli z królewskiej straży...- zaczęła łkać i stopniowo upadać na ziemię. Jakiś mężczyzna podbiegł do niej i trzymał mocno za ramiona - ...czy wy zawsze robicie co chcecie?! Teraz on... on... nie żyje! - krzyknęła łkając. 
Patrzyłem w szoku na kobietę kulącą się naprzeciwko mnie. Ogarnął mnie niepohamowany smutek. Nie mogłem nic zrobić. Dlaczego dano mi moc uśmiercania, a nie wskrzeszania? Dlaczego urodziłem się jako książę? Nie nadawałem się na niego. Świadczyło o tym samo moje zachowanie w tej sytuacji. Potrafiłem tylko cierpieć razem z innymi ofiarami, choć sam w tamtym momencie nikogo nie straciłem.
- Chodźmy stąd - wyszeptał do mnie załamany blondyn. Jego twarz próbowała nie wyrażać emocji, lecz na nic się to zdało. Jej drgające mięśnie i mokre oczy wskazywały na przeżywanie podobnych emocji, co ludzie dokoła nas.
Stałem w miejscu nie wiedząc co ze sobą zrobić. Wiedziałem, że musimy opuścić to miejsce, lecz nie miałem na to żadnych sił. Wydarzenia, które rozegrały się w ostatnich dniach całkowicie upewniły mnie w bezsensie mojego życia.
- Panie! - krzyknął nagle pewien mężczyzna, wybiegając zza jednej z chat. Nie miał na sobie poprzednio noszonego wojskowego umundurowania, tylko zwykłe lniane spodnie i koszulę. Jego ręka została pieczołowicie owinięta białym bandażem, a u pasa zwisała kabura z nienaruszonym przez ogień mieczem.
- Frank... - powiedział zdumiony blondyn - Ktoś jeszcze przeżył?
- Niestety tylko ja panie - powiedział, kłaniając się mu z szacunkiem.
- Jak? Dlaczego ty...
- Obiecałem przecież coś panu ojcu, prawda? Nie mógłbym zginąć, inaczej nie dotrzymałbym danego słowa.
- Jak dobrze, że przynajmniej ty ocalałeś... Żeby ogień pokonał wyszkolonych wojowników... Nie mogę tego pojąć - powiedział rozdrażniony - Przygotuj konie i prowiant na drogę. Natychmiast wyruszamy do stolicy.
- Panie, ależ niedługo będzie się ściemniać. Nie jest rozsądnym...
- Straciliśmy już dosyć czasu. Pojedziemy w nocy i dotrzemy na miejsce przed zmrokiem.
Strażnik skinął lekko głową, po czym ruszył wykonać zadanie. Samuel tymczasem podszedł do najbliższego drzewa i usiadł pod nim ciężko. Niewiele myśląc postąpiłem za jego przykładem i wciąż otumaniony spocząłem koło niego.
- To moja wina, prawda? - wyszeptał niespodziewanie, patrząc na dogasający już ogień.
- Nie - odpowiedziałem z całą pewnością na jaką było mnie tylko stać - Nie mogłeś tego przewidzieć. Całe szczęście, że nie było nas w środku. Właściwie... to nas uratowałeś - dokończyłem szeptem, patrząc w dal.
- Uratowałem... - mruknął pod nosem z obojętnością, chowając głowę pomiędzy ugiętymi kolanami - Mam dość tej wojny.
- Wszyscy mają - powiedziałem, po czym po dłuższej minucie ciszy zapytałem - Jak tam jest?
- Gdzie? - spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- W stolicy.
- Ludzie nie są tak biedni jak tutaj. W sumie, gdy tam jesteś jedyną oznaką wojny są pojawiające się na ulicach wojska.
- A król?
- Co z nim? - zapytał, opierając się o konar drzewa.
- Będzie chciał mnie zabić prawda? - wyszeptałem, drżącym ze strachu głosem.
- Nie wiem, po co mu jesteś potrzebny - przyznał cicho - Wątpię jednak, że byłbyś transportowany do niego tylko po to, żeby mógłby cię unicestwić.
Westchnąłem ciężko spoglądając na kotłujących się przy spalonej karczmie ludzi. Nawet teraz próbowano ratować będących w środku mieszkańców wioski. Niestety nawet ci, którzy nie ulegli całkowitemu spaleniu, nie przeżyli pożaru. Zabił ich dym. W stolicy Ligny także doszło parę razy do wybuchu niekontrolowanego ognia, szybko zawsze jednak był gaszony, a ofiary ograniczone do minimum. Co teraz działo się z ludźmi tam mieszkającymi? Czy wojska Floressy unicestwiły tych, którzy postanowili się sprzeciwić nowej władzy? Czy skończyli jak ta niewinna dziewczynka?
- Panie oto konie - mruknął strażnik, podchodząc do nas z dwoma zwierzętami załadowanymi kocami i pożywieniem.
- Dlaczego tylko dwa? - zapytał bez emocji Samuel.
- Panie, nie chciałeś chyba dać więźniowi osobnego konia!
- Chciałem - mruknął - Mniejsza z tym. Nie mamy na to czasu - mruknął, podnosząc się z ziemi - Jedziesz ze mną książę.
- Ależ! - krzyknął przerażony Frank.
- Nie podważaj moich decyzji! - warknął blondyn, podchodząc szybko do niego i przytykając chłodny sztylet do jego gardła.
- Panie!
- Nic mu nie zrobię, możesz być spokojny - mruknąłem smutno, podchodząc do czarnego konia mającego jaśniejszą maść przy prawym, tylnym kopycie - Cześć mały - pogłaskałem zwierzę, przez rękawice, oddalając głowę na tyle, by nie zdołał jej dotknąć. Było to bowiem jedyne miejsce, na którym znajdowała się moja odkryta skóra.
- Jedziemy - zadecydował Sami, podchodząc do mnie i wchodząc na wybranego przeze mnie wierzchowca. Szybko poszedłem w jego ślady, po czym usiadłem tuż za nim na prowizorycznym siodle zrobionym z niezbyt miękkich koców.
- Jeżeli go zabijesz...
- To umrę. Wiem to - mruknąłem, obejmując Samuela w pasie. Nie musiałem długo czekać, aż ruszymy w dalszą drogę. Już po chwili mknęliśmy przez gęsty las, z każdą sekundą co raz bardziej oddalając się od pechowej wioski.
Jutro będziemy w stolicy. Po raz pierwszy od chwili porwania czułem się gotów na spotkanie króla Floressy. Osoby obarczonej odpowiedzialnością za wszystko co w ciągu ostatnich lat spotkało moją ojczyznę.

4 komentarze:

  1. Uwielbiam klimaty średniowiecza, a niestety takich opowiadan jest nieiwele wiec tym bardziej jestem szczęśliwa, że znalazlam tego bloga ;)
    Mam ogromną nadzieje że doprowadzisz historię do końca, bo już zyskałaś wiernego czytelnika a wierzę ze bedzie ich jedynie przybywalo ;)

    ~Saphira

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mój koncept przypadł Ci do gustu. Mam nadzieję, że historia faktycznie dobiegnie do sensownego końca, a moje postaci nie zostaną zawieszone w bezruchu na parę najbliższych lat.
      Dzięki za powód i motywację do dalszej pracy (mając wiernego czytelnika należałoby się do niej wreszcie przyłożyć <3)

      Usuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, tam gdzie żołnierze, pieniadzie i alkohol to nieszczęście bywa... w zasadzie to po co król go chce widzieć, zastanawia mnie Samuel mam wrażenie że jest ksieciem Floressy, ale są momenty że bardziej myślę że jest na przykład drugim synem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, tam gdzie żołnierze,  pieniądze i alkohol to nieszczescie bywa... a w zasadzie to po co król chce go wiedzieć? zastanawia mnie Samuel mam wrażenie że jest ksieciem Floressy ale są momenty, że bardziej myślę o tym że jest na przykład drugim synem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń