Rozdział 2
ZŁUDNE SUMIENIE
Rozdzierający krzyk małego dziecka
rozkruszył bezlitośnie niebo. To z tego dźwięku powstały błyskawice, a zaraz po
nich pioruny. Nie chciałem oglądać jak mała dziewczynka zostaje brutalnie
pochwycona przez strażników i siłą zaciągana na drewnianą konstrukcję. Nie
byłem jednak w stanie odwrócić wzroku. Zostałem zmuszony do oglądania bezlitosnej
sceny - własne sumienie i odpowiedzialność za kraj wymagały tego ode mnie.
W momencie, w którym z nieba zaczęły
spadać, w zastraszającym tempie krople zimnego deszczu, zrozumiałem jaką bestią
trzeba być, by pozwolić na torturowanie dziecka. Strażnicy zakładając
dziewczynce na szyję linę oraz stawiając ją na niezbyt wysokim stołku, chcieli
ukazać swoją siłę oraz oddanie królowi, któremu byli bezwzględnie posłuszni.
Nie powstrzymał ich przed tym nawet rozdzierający krzyk sieroty. Mieli zadanie
- nie wyobrażali sobie go zatem nie wykonać.
Pozostawało mi tylko spoglądanie na całą
sytuację z twarzą mokrą od deszczu i łez. Najgorszym w całym zajściu była
jednak świadomość, że niedługo do małolaty dołączy również mój ojciec. Czy umieranie
jest długie? Czy będzie cierpiał?
Nagle moich uszu dobiegł odgłos głośno
bębniącego o ziemię deszczu. Dziewczynka już nie krzyczała. Wisiała za to
bezwładnie z liną przewieszoną przez szyję, niczym kukiełka, która w
najbliższej przyszłości miałaby odegrać pasjonujące przedstawienie. Śmierć ta
wypruła ze mnie wszelkie emocje. Była po prostu bezsensu. Podobnie jak cała
wojna.
Po dziecku przyszła kolej na władcę Ligny.
Jego egzekucji nie przeżywałem już tak bardzo, jak sieroty, której dałem rano monety
na przeżycie. Od dawna byłem przygotowany na śmierć ojca z powodu jego choroby,
więc w tamtej chwili obawiałem się tylko jednego - modliłem się, by umarł
szybko i bezboleśnie.
Kiedy król wchodził na drewniany podest,
podniosło się głośniejsze zawodzenie jego publiczności. Nie ma co przeczyć:
pomimo beznadziejnej sytuacji lud nadal go kochał. Duma jaką okazywał, nawet w
chwili takiej jak ta, działała kojąco na ludzi tak niepewnych swojego
przyszłego losu. W tamtej chwili cieszyłem się, że moim ojcem jest właśnie ten
człowiek. Po raz pierwszy poczułem, że moje narodziny nie były pomyłką.
W chwili spuszczenia stołka przez kata,
podniósł się wszechobecny żal zgromadzonej na placu ludności. Tylko ja
obserwowałem, jak ciałem mego ojca wstrząsały drgawki, jakby nie mogąc się
zdecydować, czy powinny opuścić tuszę tak ważnego człowieka, czy też jeszcze
trochę z nim pozostać. W gardła starca wydał się przeciągły jęk. Cierpiał.
Ignorując otaczających mnie ludzi oraz
gotową mnie unicestwić w każdym momencie straż, pobiegłem w kierunku mojego
ojca. Z oczu leciały mi łzy, nogi plątały się o siebie, a usta wydawały
przeciągły odgłos straty. Nie chciałem się z nim rozstawać. Uczucie to
nie powstrzymało mnie jednak przed zdjęciem rękawicy i położeniu nagiej teraz
dłoni na policzku tak kochanej i bliskiej mi osoby. Jego skóra była szorstka,
pokryta wieloma pagórkowatymi nierównościami oraz lekkim, nieogolony zarostem.
A więc tak to jest czuć wszystkie plamy pokrywające starczą twarz. Nie
nacieszyłem się jednak tym uczuciem zbyt długo. Skóra w przeciągu paru sekund
stała się zimna, a strażnicy pochwycili mnie w pasie, przyoblekając moją dłoń w
rękawicę. Magiczna chwila właśnie się skończyła, ustępując miejsce brudnej
rzeczywistości, w której przystało mi od teraz żyć.
*****
Podniosłem się gwałtownie zlany zimnym
potem. Mój szaleńczy oddech nie chciał się unormować nawet w chwili
uświadomienia sobie, że sytuacja, którą przed chwilą ujrzałem, już dawno
przeszła do historii. A może i nie minęło aż tyle czasu od jej rozegrania? Od
chwili egzekucji grupa, przez którą zostałem uprowadzony, maszerowała
nieprzerwanie przez dwa dni i jedną noc. Dopiero wczoraj, w chwili, w której
zaczęły mdleć mi nogi z powodu zbyt długiej wędrówki oraz niskich racji
żywnościowych, zlitowano się nade mną i postanowiono założyć niezbyt wielkie
obozowisko, w którym do niedawna jeszcze spałem. Nie tylko ja skorzystałem na
tej przerwie. Wszyscy byli wykończeni, a zwłaszcza dowódca oddziału, który już
po paru godzinach lekko odstawał od grupy. Jego obecność w tym zbiegowisku
nadal mnie dziwiła, lecz najwyraźniej nie znajdował się w nim bez powodu.
Musiał odznaczyć się w przeszłości jakimiś znacznymi osiągnięciami, co
owocowało dość znaczącym szacunkiem podążającej za nim grupy.
Przez paręnaście minut próbowałem na
powrót zasnąć, dobrze wiedząc, że następna taka okazja może nie przydarzyć się
zbyt szybko. Zbytnio rozpraszały mnie jednak niespokojne dźwięki, dochodzące z
lasu, bym mógł spełnić swój plan. Nie tylko to mnie od niego odwiodło. Krążące
po mojej głowie myśli również wprowadzały w zamęt mojego niespokojnego ducha,
powodując jeszcze większe podburznie. Czy mój ojciec faktycznie nie żyje? Przed
moimi oczyma pojawia się wizja bezwładnego ciała władcy Ligny, wiszącego na
głównym dziedzińcu przypadkowej wioski.
Usiadłem chowając twarz w grubych
rękawicach, pozwalając w ten sposób swobodnie płynąć mym łzom. Zostałem
sam. Bez matki, bez ojca czy jakiejkolwiek rodziny. Nie wiedziałem, że to
uczucie może być aż tak zatrważające. Zawsze wierzyłem, że dam sobie radę, po
śmierci ojca tymczasem rzeczywistość była zupełnie inna. Czy świat bez ciągle
towarzyszącej śmierci i głodu może istnieć? Skoro od moich narodzin nic się nie
zmienił, to może pozostanie on taki przez następne dekady? Nie wyobrażam sobie
nawet jak mógłby wyglądać przysłowiowy pokój. Ten ukazany w książkach jest niezwykle
absurdalny: posiadający same zalety, ciężko pracujący ludzie oraz żyzne plony
rodzące przez nieskażoną ludzką krwią ziemię. Piękny obraz. Marząc o tym, że
mógłbym władać takim królestwem, nie raz na mojej twarzy pojawiał się błogi
uśmiech. Rzeczywistość była jednak inna, a ja musiałem się z nią pogodzić.
Kiedy Florianie obudzili się i posilili,
ruszyliśmy w dalszą podróż.
Dzień nie był zbyt słoneczny. Zimny wiatr
nieuchronnie przybliżał do nas śnieżną burzę, tak popularną wśród ziem, na
których przyszło mi przyjść na świat. Od kiedy tylko pamiętam kochałem zimę.
Teraz jednak, przyobleczony jedynie w przykrótkie spodnie, postrzępiony koc
oraz długie, skórzane rękawice zacząłem jej szczerze nienawidzić. Chłód
paraliżował. Zmieniał nie tylko kolor moich kończyn na bardziej siny, ale i
powodował moje złe samopoczucie. Jedynym czynnikiem odsuwającym ode mnie ponure
myśli, jakie wiązały się z możliwym zamarznięciem i wiążącej się z nim śmierci,
była podsłuchana rozmowa, prowadzona pomiędzy idącymi za mną strażnikami.
- Jak myślisz, kiedy dotrzemy do
królestwa?
- Zapewne za jakieś siedem zachodów
słońca. Czeka nas długa droga.
- Dowódca wspominał, że będziemy musieli
zatrzymać się w graniczących z Ligną wioskach, więc pewnie potrwa ona jeszcze
dłużej - zamarudził wojak.
- To pewne - potwierdził rozmówca,
przyśpieszając kroku - Przynajmniej będziemy mogli liczyć w nich na jakieś ciepłe
schronienie i jadło.
- Taa... marzę o jakimś gorącym, pieczonym
mięsku - rozmarzył się strażnik, oblizując się głośno - Ten kraj jest okropny.
Wszędzie tylko drzewa i śnieg, ten facio z wczoraj musiał być nieźle stuknięty,
że chciał rządzić czymś takim.
- Nie obrażaj mojego narodu i ojca, który
nim władał - warknąłem, gwałtownie obracając się w kierunku dochodzącego mnie
głosu.
- Ty kicek nie podskakuj tak, bo zaraz
utnę ci co nieco - odpowiedział zezłoszczony strażnik, podnosząc wysoko swój
topór.
Zmierzyłem ostro wzrokiem, stojącego
przede mną goryla, jakby oceniając moje szanse w walce z nim. Na oko miał z dwa
metry w szerokości i jeden i trzy czwarte w długości. Powalę go jednym
dotknięciem, pomyślałem, chcąc się zemścić za wypowiedziane przez niego
słowa.
- Przestać! Natychmiast! - usłyszeliśmy z
tyłu rozkaz zmęczonego podróżą blondyna - Jeśli go choćby dotkniecie, będziecie
mieli do czynienia z wyrokiem samego króla. A nie sądzę, żeby którykolwiek z
was pragnął dostąpić takiego zaszczytu.
- Od kiedy kicek jest aż tak ważny dla
naszego władcy? - zdziwił się nieco tępy wojownik, na zawsze już nadając mi
imię niespełnionego zająca.
- Ta wiedza nie należy do twoich
kompetencji - zauważył chłopak, wyprzedzając naszą trójkę i skręcając w prawe
rozwidlenie rozgałęziającej się przed nami drogi. Dalszą drogę do najbliższej
wioski przeszliśmy w milczeniu.
W mojej głowie, z każdym kolejnym krokiem
jarzyły się coraz to nowe myśli, tworząc w ten sposób prawdziwy mętlik w mojej
głowie. Jakie plany miał wobec mnie król Floressy? Czy wiedział już wcześniej o
moich zdolnościach i co najważniejsze: dlaczego mnie nie zabił? Choćbym nie
wiem jak długo próbował wymyślić odpowiedzi na nie, za nic nie mogłem odgadnąć
myśli władcy wrogiego mi państwa. Jaki miał cel spotkanie się z nim? Wątpię, że
chciałby on zasięgnąć mojej opinii odnośnie toczącej się pomiędzy naszymi
państwami wojny. Jego kraj wygrał. Czy to oznacza, że Ligna na zawsze zniknie z
map? Wszystko na to wskazywało. Największym tego znakiem było jarzące się na
twarzach, mieszkańców mojej ziemi, cierpienie. Wyryło w nich obrzydliwe maski,
których za pewne nie będą w stanie ściągnąć przez parę następnych lat. Godność
i poczucie świadomości narodowej jakie utracili długo będzie stanowiło ich największą
ozdobę.
Kiedy mijaliśmy tych ludzi, a wraz z nimi
spalone wioski, będące symbolem ich straty, uświadomiłem sobie, jak bardzo się
cieszę, że nie wiedzą oni kim tak naprawdę jestem. W końcu to moją winą, była
sytuacja, w jakiej się znaleźli. I choć w tamtej chwili byłem świadomy, że nie
powinienem czuć ulgi, od wewnątrz okryło mnie przyjemne wyciszenie. Była
to pierwsza, pozytywna emocja, z jaką dane było mi powitać Floressę.
- Niedługo dotrzemy na miejsce -
powiedział nagle dowódca, z zadowoleniem spoglądając w dal - będziemy nocować w
tej wiosce.
Skierowałem swój wzrok w stronę, w którą
szliśmy do tej pory. Śnieg tutaj nie był już tak gęsty i zbity. Z pomiędzy
niektórych, cienkich pędów młodych drzewek, można było ujrzeć solidne, murowane
domy i karczmy. Mieszkańcy nie wyglądali na wychudzonych. Wręcz przeciwnie -
tryskali zdrowiem i wigorem, który w wypadku dzieci objawiał się głównie
podczas rozmaitych, toczonych między sobą zabaw. Czy tak wyglądała radość
towarzysząca wolnym od nieszczęść państwom?
Co chwilę rozglądałem się na boki z
szeroko otwartymi oczami, nie mogąc się napatrzyć na spokój towarzyszący
mieszkającym tu ludziom. Rozmaite stragany, piękne kreacje niektórych z dam
oraz pierwsze kwiaty, jakie zakwitły tej wiosny, skutecznie absorbowały moją
uwagę. W tamtej chwili byłem zauroczony Floressą i jej pięknem. Moja reakcja
bardzo śmieszyła strażników, którzy towarzyszyli mi na każdym kroku,
odgradzając ode mnie zaciekawione spojrzenia przechodzący koło nas
przechodniom.
- Boicie się, że wybiję niewinnych
mieszkańców? - zapytałem ze zdziwieniem.
- Takie dano nam rozkazy - odpowiedzieli
po raz kolejny, podczas naszej podróży.
- Tak, tak... Czy to nie nudne być czyimiś
marionetkami? Nie myśleliście o wakacjach? - zapytałem zirytowany. Moje pytanie
zostało jednak zbyte milczeniem. Na ich miejscu też nie chciałbym rozmawiać z
człowiekiem, który potrafi zabijać tylko palcem (a zwłaszcza samym jego
koniuszkiem).
- Książę, podejdź proszę - usłyszałem
cichy głos blondyna, stojącego przy jednym z kolorowych straganów.
- Nazywam się Aleksander - powiedziałem z
uporem, podchodząc do mojego oprawcy. Może to śmieszne, ale za wszelką cenę
chciałem odpowiednio się prezentować we wiszącym na mnie kocu i skórzanych
rękawicach. W istocie nie były to królewskie odzienia, lecz wiedziałem, że to
nie szaty zdobią człowieka, a jego postawa i godność.
- Cudownie - skwitował moją uwagę chłopak,
nie patrząc dłużej na mnie. Jego wzrok był zwrócony na stertę poplątanych ze
sobą szat - Przymierz to - mruknął, podając mi ciemnogranatową jedwabną
koszule, czarne spodnie i długi do ziemi brązowy, skórzany płaszcz... Na
początku zaskoczony, tą nagłą prośbą chciałem odmówić, ale kiedy zdałem sobie
sprawę, że nowe ubrania mogą mi bardziej pomóc niż zaszkodzić, postanowiłem
spełnić prośbę blondyna. Już po paru minutach stałem przed nim w dobrze
podkreślających moją posturę spodniach i koszuli. Sam skórzany płaszcz idealnie
pasował do moich długich rękawic i posiadał przyjemne futro, które zapobiegało
ciągłej utracie ciepła przez moje ciało.
- I co myślisz? - zapytałem, odpowiednio
mu się prezentując. Ja sam czułem się w tym stroju cudownie. Nareszcie nie
marznąłem. Chłopak spoglądał przez chwilę na mnie z lekkim uśmiechem, po czym
ignorując moje słowa, zapłacił za ubrania, kobiecie stojącej przy straganie.
- Hej! Mówiłem do ciebie - mruknąłem pod
nosem, przyśpieszając kroku i podchodząc do dowódcy oddziału, korzystając z
chwili nieuwagi, towarzyszącym mu na każdym kroku, strażników. Chłopak obrócił
się szybko w moją stronę, bojąc się mojej reakcji. W jego oczach jarzyło się
przerażenie.
- Nic ci przecież nie zrobię! -
krzyknąłem, cofając się o trzy kroki do tyłu. Nie musiałem długo czekać, na
pieczenie oczu, a zaraz po nim, na wypływające z nich potoki łez. Szybko
zasłoniłem twarz kapturem skórzanego płaszcza. Nie mogłem znieść nagłego
wstydu, który ogarnął moją duszę. Po raz pierwszy rozpłakałem się
publicznie. Książę, a tym bardziej przyszły król, nigdy nie powinien sobie na
to pozwolić.
Blondyn chciał do mnie podejść, lecz
powstrzymali go od tego strażnicy, którzy chwycili mnie mocno za ramiona,
odciągając tym samym moje ciało od innych istot żywych.
- Czy coś ci się stało panie?! - krzyknął
jeden ze strażników, podbiegając do zszokowanego blondyna.
- Nie... - odpowiedział otępiały, po czym
dodał po chwili niepewnie - On by nic mi nie zrobił.
- Nie możesz tego wiedzieć - powiedział
trzymający mnie za lewe ramię osiłek, wzmacniając równocześnie swój chwyt - Z
takimi szumowinami, a tym bardziej z Ligny, nie warto pozostawać na więcej niż
na parę sekund. Nie raz słyszałem historię, jak któryś z moich przyjaciół
oberwał od nich mieczem zza pleców. Te kreatury uciekają się do najpodlejszych
sztuczek! Sam widzisz, że dopuścili się do stworzenia czegoś takiego jak to! -
krzyknął z obrzydzeniem, potrząsając moim bezwładnym ciałem. Czułem się
okropnie, kiedy dotarły do mnie słowa rycerza. Nie wiedziałem, że moja ojczyzna
jest tak postrzegana za granicą. Naród, z którego od zawsze byłem tak dumny,
teraz okazał się być okrutnym potworem, czyhającym na cudzą śmierć.
- Zaprowadźcie go do gospody - polecił
nagle blondyn, patrząc na mnie z iskierkami strachu w oczach. - Sami również
wypocznijcie. Wyruszamy dalej z samego rana.
Pachołki postąpiły zgodnie z rozkazem
dowódcy. Co chwila ciągnąc mnie i popychając zaprowadzili mnie do stajni, w
której miałem spać tej nocy. Nocleg nie zapowiadał się na zbyt wygodny. Moim
pięciogwiazdkowym hotelem okazała się być dziurawa stajnia, a luksusowym
pokojem - niewysprzątanym boksem przeznaczonym dla koni. Kiedy tylko znalazłem
się wewnątrz niego, do moich oczu nabiegły łzy. Nie były one spowodowane wyłącznie
fetorem łajna, ale i mojego samopoczucia. Z każdą chwilą tej podróży czułem,
jak moja duma zostaje coraz bardziej zdeptana i pokopana.
Wyczerpany usiadłem na (wydającej się być)
czystej słomie. Kiedy upadłem tak nisko? Dlaczego moje narodziny spowodowały
serie tak przykrych wydarzeń? Śmierć matki, wojna, śmierć ojca. Czy koniecznym
było przeżycie tego wszystkiego przez jedną osobę? Z kapiącymi z nosa smarkami
oparłem ciężką głowę o śmierdzącą ścianę stodoły. Nienawidziłem tego miejsca,
nienawidziłem siebie i mocy, która zabijała wszystkich dookoła. Co musiałbym
jeszcze przeżyć, żeby w koło mnie ludzie zaczęli się uśmiechać i nie patrzeć na
mnie ze strachem czy pogardą? Wszystko to przez przypadek, przeznaczenie,
przeklęcie, zły urok! Coś, tak małego zaważyło o mojej przyszłości. Jedno życie
spowodowało tragedię setki, jak nie tysiąca ludzi.
Nagłe powiewy zimnego, przedostającego się
przez szczeliny desek powietrza, bardzo utrudniały mi odpoczynek. Czy
zasługiwałem w ogóle na coś tak trywialnego? Nie powinienem zginąć? Tak
ułatwiłoby to innym życie. Ziewnąłem głośno. Powinienem bardziej się postarać o
dobro swoich mieszkańców. Jak mogłem dopuścić do oskarżania ich o brak honoru?
Chciałem dłużej pożalić się nad sobą, lecz
zmęczenie dało za wygraną, a ja wraz z moim strapionym sercem odleciałem do
krainy, w której nie musiałem się dłużej martwić o ciążące na moich
barkach problemy.
*****
Przebudziłem się w środku nocy zdrętwiały
z bólu. Czułem jak moja twarz zaczyna przypominać lodową maskę, a zimne dłonie
tylko potęgowały efekt ścierpniętego, skamieniałego posągu. Byłem wykończony
niezbyt długim snem. Otaczająca mnie aura mroku i zimna potwierdzały moje
przypuszczenia, że powinienem nadal spać. Więc co mnie zbudziło? Przywykłem do
chłodu, towarzyszącego mi podczas snu, więc wątpiłem, że to on był przyczyną
mojego obudzenia.
Nagły, niespodziewany ruch przyciągnął
moją uwagę. Skierowałem wzrok na otwierające się powoli drzwi od mojego boksu.
Zdziwiony, że głośne skrzypienie, nie obudziło śpiących dookoła mnie zwierząt,
spojrzałem na wchodzącego do środka chudego mężczyznę.
- Co tu robisz? - zapytałem zdziwiony,
rozpoznając dowódcę oddziału, siadającego naprzeciwko mnie. Blondyn w nikłym
świetle wyglądał bardzo zjawiskowo. Na szczególną uwagę zasługiwały zwłaszcza
jego oczy, które iskrząc się znacząco przykuwały wzrok. Coś jednak w jego
postawie zmartwiło mnie - W porządku? - zapytałem, kiedy nie odpowiedział na
moje poprzednie pytanie.
- Chciałem ciebie przeprosić za to, co
zrobiłem w ciągu ostatnich dni - wyszeptał, nie patrząc na mnie. Słysząc
drżenie jego głosu, moje serce zmiękło.
- Za co przepraszasz? - zapytałem
zdziwiony.
- Za zabicie twojego ojca, traktowanie cię
jak potwora i to miejsce - powiedział z każdym słowem podnosząc swoją głowę
coraz wyżej, aż w końcu natrafił swoim wzrokiem na mój.
- Przecież wykonywałeś swoje rozkazy...
nie powinieneś za to przepraszać.
- A jednak czuję, że muszę to zrobić. Nie
chcę być czyjąś marionetką - stwierdził, po czym wyciągnął w moim kierunku,
drżącą z niepokoju dłoń - Wybaczysz mi?
Spojrzałem z lekkim uśmiechem na rękę
blondyna. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić, jak wielkiej odwagi musiał
rezultatem być ten gest. Uścisnąłem mocno jego dłoń, po czym wpatrując się w
jego hipnotyzujące oczy, zapytałem:
- Jak się nazywasz?
- Samuel.
- Dzięki, że mi zaufałeś Sami -
powiedziałem, uśmiechając się szeroko, na co blondyn odpowiedział mi taką samą
reakcją.
- Niedługo wyruszymy w dalszą podróż -
przerwał po krótkiej chwili tej bliskości Samuel, po czym wstał szybko na nogi
- powinienem iść po zaopatrzenie. Spróbuj się jeszcze przespać - dodał,
odchodząc w kierunku drzwi.
- Może to być trudne, ale spróbuję -
obiecałem, podążając za nim wzrokiem.
- Przepraszam, ale będę musiał cię zamknąć
- mruknął przygnębiony, podnosząc z ziemi ciężką, metalową kłódkę.
- Jasne, rozumiem. Nie przejmuj się tym -
ziewnąłem przeciągle, przykrywając się szczelnie skórzanym płaszczem. Po paru
sekundach znowu przebywałem w absolutnej ciszy, lecz z zupełnie innym
nastawieniem. Cieszyłem się, że choć jedna osoba nie spisała mnie na straty. W
tamtej chwili uświadomiłem sobie, że był on jedynym, poza moim ojcem, który
przebywał tak blisko mnie.
Wtulając się w pachnące piżmem odzienie,
pozwoliłem sobie na jeszcze parę godzin snu.
Hejka,
OdpowiedzUsuńcudownie, mam wrażenie że ten blondyn to następca tronu z Floressy, boi sie a jednak...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, mam wrażenie, że ten blondyn to następca tronu w Floressy, boi się a jednak...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka