15 grudnia 2017

Kroniki siedmiu kondygnacji (2)



Rozdział 2
ZŁUDNE SUMIENIE


Rozdzierający krzyk małego dziecka rozkruszył bezlitośnie niebo. To z tego dźwięku powstały błyskawice, a zaraz po nich pioruny. Nie chciałem oglądać jak mała dziewczynka zostaje brutalnie pochwycona przez strażników i siłą zaciągana na drewnianą konstrukcję. Nie byłem jednak w stanie odwrócić wzroku. Zostałem zmuszony do oglądania bezlitosnej sceny - własne sumienie i odpowiedzialność za kraj wymagały tego ode mnie. 
W momencie, w którym z nieba zaczęły spadać, w zastraszającym tempie krople zimnego deszczu, zrozumiałem jaką bestią trzeba być, by pozwolić na torturowanie dziecka. Strażnicy zakładając dziewczynce na szyję linę oraz stawiając ją na niezbyt wysokim stołku, chcieli ukazać swoją siłę oraz oddanie królowi, któremu byli bezwzględnie posłuszni. Nie powstrzymał ich przed tym nawet rozdzierający krzyk sieroty. Mieli zadanie - nie wyobrażali sobie go zatem nie wykonać.
Pozostawało mi tylko spoglądanie na całą sytuację z twarzą mokrą od deszczu i łez. Najgorszym w całym zajściu była jednak świadomość, że niedługo do małolaty dołączy również mój ojciec. Czy umieranie jest długie? Czy będzie cierpiał? 
Nagle moich uszu dobiegł odgłos głośno bębniącego o ziemię deszczu. Dziewczynka już nie krzyczała. Wisiała za to bezwładnie z liną przewieszoną przez szyję, niczym kukiełka, która w najbliższej przyszłości miałaby odegrać pasjonujące przedstawienie. Śmierć ta wypruła ze mnie wszelkie emocje. Była po prostu bezsensu. Podobnie jak cała wojna.
Po dziecku przyszła kolej na władcę Ligny. Jego egzekucji nie przeżywałem już tak bardzo, jak sieroty, której dałem rano monety na przeżycie. Od dawna byłem przygotowany na śmierć ojca z powodu jego choroby, więc w tamtej chwili obawiałem się tylko jednego - modliłem się, by umarł szybko i bezboleśnie.
Kiedy król wchodził na drewniany podest, podniosło się głośniejsze zawodzenie jego publiczności. Nie ma co przeczyć: pomimo beznadziejnej sytuacji lud nadal go kochał. Duma jaką okazywał, nawet w chwili takiej jak ta, działała kojąco na ludzi tak niepewnych swojego przyszłego losu. W tamtej chwili cieszyłem się, że moim ojcem jest właśnie ten człowiek. Po raz pierwszy poczułem, że moje narodziny nie były pomyłką.
W chwili spuszczenia stołka przez kata, podniósł się wszechobecny żal zgromadzonej na placu ludności. Tylko ja obserwowałem, jak ciałem mego ojca wstrząsały drgawki, jakby nie mogąc się zdecydować, czy powinny opuścić tuszę tak ważnego człowieka, czy też jeszcze trochę z nim pozostać. W gardła starca wydał się przeciągły jęk. Cierpiał.
Ignorując otaczających mnie ludzi oraz gotową mnie unicestwić w każdym momencie straż, pobiegłem w kierunku mojego ojca. Z oczu leciały mi łzy, nogi plątały się o siebie, a usta wydawały przeciągły odgłos straty. Nie chciałem się z nim rozstawać.  Uczucie to nie powstrzymało mnie jednak przed zdjęciem rękawicy i położeniu nagiej teraz dłoni na policzku tak kochanej i bliskiej mi osoby. Jego skóra była szorstka, pokryta wieloma pagórkowatymi nierównościami oraz lekkim, nieogolony zarostem. A więc tak to jest czuć wszystkie plamy pokrywające starczą twarz. Nie nacieszyłem się jednak tym uczuciem zbyt długo. Skóra w przeciągu paru sekund stała się zimna, a strażnicy pochwycili mnie w pasie, przyoblekając moją dłoń w rękawicę. Magiczna chwila właśnie się skończyła, ustępując miejsce brudnej rzeczywistości, w której przystało mi od teraz żyć.

*****

Podniosłem się gwałtownie zlany zimnym potem. Mój szaleńczy oddech nie chciał się unormować nawet w chwili uświadomienia sobie, że sytuacja, którą przed chwilą ujrzałem, już dawno przeszła do historii. A może i nie minęło aż tyle czasu od jej rozegrania? Od chwili egzekucji grupa, przez którą zostałem uprowadzony, maszerowała nieprzerwanie przez dwa dni i jedną noc. Dopiero wczoraj, w chwili, w której zaczęły mdleć mi nogi z powodu zbyt długiej wędrówki oraz niskich racji żywnościowych, zlitowano się nade mną i postanowiono założyć niezbyt wielkie obozowisko, w którym do niedawna jeszcze spałem. Nie tylko ja skorzystałem na tej przerwie. Wszyscy byli wykończeni, a zwłaszcza dowódca oddziału, który już po paru godzinach lekko odstawał od grupy. Jego obecność w tym zbiegowisku nadal mnie dziwiła, lecz najwyraźniej nie znajdował się w nim bez powodu. Musiał odznaczyć się w przeszłości jakimiś znacznymi osiągnięciami, co owocowało dość znaczącym szacunkiem podążającej za nim grupy.
Przez paręnaście minut próbowałem na powrót zasnąć, dobrze wiedząc, że następna taka okazja może nie przydarzyć się zbyt szybko. Zbytnio rozpraszały mnie jednak niespokojne dźwięki, dochodzące z lasu, bym mógł spełnić swój plan. Nie tylko to mnie od niego odwiodło. Krążące po mojej głowie myśli również wprowadzały w zamęt mojego niespokojnego ducha, powodując jeszcze większe podburznie. Czy mój ojciec faktycznie nie żyje? Przed moimi oczyma pojawia się wizja bezwładnego ciała władcy Ligny, wiszącego na głównym dziedzińcu przypadkowej wioski.
Usiadłem chowając twarz w grubych rękawicach, pozwalając w ten sposób swobodnie płynąć mym łzom.  Zostałem sam. Bez matki, bez ojca czy jakiejkolwiek rodziny. Nie wiedziałem, że to uczucie może być aż tak zatrważające. Zawsze wierzyłem, że dam sobie radę, po śmierci ojca tymczasem rzeczywistość była zupełnie inna. Czy świat bez ciągle towarzyszącej śmierci i głodu może istnieć? Skoro od moich narodzin nic się nie zmienił, to może pozostanie on taki przez następne dekady? Nie wyobrażam sobie nawet jak mógłby wyglądać przysłowiowy pokój. Ten ukazany w książkach jest niezwykle absurdalny: posiadający same zalety, ciężko pracujący ludzie oraz żyzne plony rodzące przez nieskażoną ludzką krwią ziemię. Piękny obraz. Marząc o tym, że mógłbym władać takim królestwem, nie raz na mojej twarzy pojawiał się błogi uśmiech. Rzeczywistość była jednak inna, a ja musiałem się z nią pogodzić.
Kiedy Florianie obudzili się i posilili, ruszyliśmy w dalszą podróż.
Dzień nie był zbyt słoneczny. Zimny wiatr nieuchronnie przybliżał do nas śnieżną burzę, tak popularną wśród ziem, na których przyszło mi przyjść na świat. Od kiedy tylko pamiętam kochałem zimę. Teraz jednak, przyobleczony jedynie w przykrótkie spodnie, postrzępiony koc oraz długie, skórzane rękawice zacząłem jej szczerze nienawidzić. Chłód paraliżował. Zmieniał nie tylko kolor moich kończyn na bardziej siny, ale i powodował moje złe samopoczucie. Jedynym czynnikiem odsuwającym ode mnie ponure myśli, jakie wiązały się z możliwym zamarznięciem i wiążącej się z nim śmierci, była podsłuchana rozmowa, prowadzona pomiędzy idącymi za mną strażnikami.
- Jak myślisz, kiedy dotrzemy do królestwa? 
- Zapewne za jakieś siedem zachodów słońca. Czeka nas długa droga.
- Dowódca wspominał, że będziemy musieli zatrzymać się w graniczących z Ligną wioskach, więc pewnie potrwa ona jeszcze dłużej - zamarudził wojak.
- To pewne - potwierdził rozmówca, przyśpieszając kroku - Przynajmniej będziemy mogli liczyć w nich na jakieś ciepłe schronienie i jadło.
- Taa... marzę o jakimś gorącym, pieczonym mięsku - rozmarzył się strażnik, oblizując się głośno - Ten kraj jest okropny. Wszędzie tylko drzewa i śnieg, ten facio z wczoraj musiał być nieźle stuknięty, że chciał rządzić czymś takim.
- Nie obrażaj mojego narodu i ojca, który nim władał - warknąłem, gwałtownie obracając się w kierunku dochodzącego mnie głosu. 
- Ty kicek nie podskakuj tak, bo zaraz utnę ci co nieco - odpowiedział zezłoszczony strażnik, podnosząc wysoko swój topór.
Zmierzyłem ostro wzrokiem, stojącego przede mną goryla, jakby oceniając moje szanse w walce z nim. Na oko miał z dwa metry w szerokości i jeden i trzy czwarte w długości. Powalę go jednym dotknięciem, pomyślałem, chcąc się zemścić za wypowiedziane przez niego słowa.
- Przestać! Natychmiast! - usłyszeliśmy z tyłu rozkaz zmęczonego podróżą blondyna - Jeśli go choćby dotkniecie, będziecie mieli do czynienia z wyrokiem samego króla. A nie sądzę, żeby którykolwiek z was pragnął dostąpić takiego zaszczytu.
- Od kiedy kicek jest aż tak ważny dla naszego władcy? - zdziwił się nieco tępy wojownik, na zawsze już nadając mi imię niespełnionego zająca.
- Ta wiedza nie należy do twoich kompetencji - zauważył chłopak, wyprzedzając naszą trójkę i skręcając w prawe rozwidlenie rozgałęziającej się przed nami drogi. Dalszą drogę do najbliższej wioski przeszliśmy w milczeniu.
W mojej głowie, z każdym kolejnym krokiem jarzyły się coraz to nowe myśli, tworząc w ten sposób prawdziwy mętlik w mojej głowie. Jakie plany miał wobec mnie król Floressy? Czy wiedział już wcześniej o moich zdolnościach i co najważniejsze: dlaczego mnie nie zabił? Choćbym nie wiem jak długo próbował wymyślić odpowiedzi na nie, za nic nie mogłem odgadnąć myśli władcy wrogiego mi państwa. Jaki miał cel spotkanie się z nim? Wątpię, że chciałby on zasięgnąć mojej opinii odnośnie toczącej się pomiędzy naszymi państwami wojny. Jego kraj wygrał. Czy to oznacza, że Ligna na zawsze zniknie z map? Wszystko na to wskazywało. Największym tego znakiem było jarzące się na twarzach, mieszkańców mojej ziemi, cierpienie. Wyryło w nich obrzydliwe maski, których za pewne nie będą w stanie ściągnąć przez parę następnych lat. Godność i poczucie świadomości narodowej jakie utracili długo będzie stanowiło ich największą ozdobę.
Kiedy mijaliśmy tych ludzi, a wraz z nimi spalone wioski, będące symbolem ich straty, uświadomiłem sobie, jak bardzo się cieszę, że nie wiedzą oni kim tak naprawdę jestem. W końcu to moją winą, była sytuacja, w jakiej się znaleźli. I choć w tamtej chwili byłem świadomy, że nie powinienem czuć ulgi, od wewnątrz okryło mnie przyjemne wyciszenie. Była to pierwsza, pozytywna emocja, z jaką dane było mi powitać Floressę.
- Niedługo dotrzemy na miejsce - powiedział nagle dowódca, z zadowoleniem spoglądając w dal - będziemy nocować w tej wiosce.
Skierowałem swój wzrok w stronę, w którą szliśmy do tej pory. Śnieg tutaj nie był już tak gęsty i zbity. Z pomiędzy niektórych, cienkich pędów młodych drzewek, można było ujrzeć solidne, murowane domy i karczmy. Mieszkańcy nie wyglądali na wychudzonych. Wręcz przeciwnie - tryskali zdrowiem i wigorem, który w wypadku dzieci objawiał się głównie podczas rozmaitych, toczonych między sobą zabaw. Czy tak wyglądała radość towarzysząca wolnym od nieszczęść państwom?
Co chwilę rozglądałem się na boki z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc się napatrzyć na spokój towarzyszący mieszkającym tu ludziom. Rozmaite stragany, piękne kreacje niektórych z dam oraz pierwsze kwiaty, jakie zakwitły tej wiosny, skutecznie absorbowały moją uwagę. W tamtej chwili byłem zauroczony Floressą i jej pięknem. Moja reakcja bardzo śmieszyła strażników, którzy towarzyszyli mi na każdym kroku, odgradzając ode mnie zaciekawione spojrzenia przechodzący koło nas przechodniom.
- Boicie się, że wybiję niewinnych mieszkańców? - zapytałem ze zdziwieniem.
- Takie dano nam rozkazy - odpowiedzieli po raz kolejny, podczas naszej podróży.
- Tak, tak... Czy to nie nudne być czyimiś marionetkami? Nie myśleliście o wakacjach? - zapytałem zirytowany. Moje pytanie zostało jednak zbyte milczeniem. Na ich miejscu też nie chciałbym rozmawiać z człowiekiem, który potrafi zabijać tylko palcem (a zwłaszcza samym jego koniuszkiem).
- Książę, podejdź proszę - usłyszałem cichy głos blondyna, stojącego przy jednym z kolorowych straganów.
- Nazywam się Aleksander - powiedziałem z uporem, podchodząc do mojego oprawcy. Może to śmieszne, ale za wszelką cenę chciałem odpowiednio się prezentować we wiszącym na mnie kocu i skórzanych rękawicach. W istocie nie były to królewskie odzienia, lecz wiedziałem, że to nie szaty zdobią człowieka, a jego postawa i godność.
- Cudownie - skwitował moją uwagę chłopak, nie patrząc dłużej na mnie. Jego wzrok był zwrócony na stertę poplątanych ze sobą szat - Przymierz to - mruknął, podając mi ciemnogranatową jedwabną koszule, czarne spodnie i długi do ziemi brązowy, skórzany płaszcz... Na początku zaskoczony, tą nagłą prośbą chciałem odmówić, ale kiedy zdałem sobie sprawę, że nowe ubrania mogą mi bardziej pomóc niż zaszkodzić, postanowiłem spełnić prośbę blondyna. Już po paru minutach stałem przed nim w dobrze podkreślających moją posturę spodniach i koszuli. Sam skórzany płaszcz idealnie pasował do moich długich rękawic i posiadał przyjemne futro, które zapobiegało ciągłej utracie ciepła przez moje ciało.
- I co myślisz? - zapytałem, odpowiednio mu się prezentując. Ja sam czułem się w tym stroju cudownie. Nareszcie nie marznąłem. Chłopak spoglądał przez chwilę na mnie z lekkim uśmiechem, po czym ignorując moje słowa, zapłacił za ubrania, kobiecie stojącej przy straganie.
- Hej! Mówiłem do ciebie - mruknąłem pod nosem, przyśpieszając kroku i podchodząc do dowódcy oddziału, korzystając z chwili nieuwagi, towarzyszącym mu na każdym kroku, strażników. Chłopak obrócił się szybko w moją stronę, bojąc się mojej reakcji. W jego oczach jarzyło się przerażenie.
- Nic ci przecież nie zrobię! - krzyknąłem, cofając się o trzy kroki do tyłu. Nie musiałem długo czekać, na pieczenie oczu, a zaraz po nim, na wypływające z nich potoki łez. Szybko zasłoniłem twarz kapturem skórzanego płaszcza. Nie mogłem znieść nagłego wstydu, który ogarnął moją duszę.  Po raz pierwszy rozpłakałem się publicznie. Książę, a tym bardziej przyszły król, nigdy nie powinien sobie na to pozwolić.
Blondyn chciał do mnie podejść, lecz powstrzymali go od tego strażnicy, którzy chwycili mnie mocno za ramiona, odciągając tym samym moje ciało od innych istot żywych.
- Czy coś ci się stało panie?! - krzyknął jeden ze strażników, podbiegając do zszokowanego blondyna.
- Nie... - odpowiedział otępiały, po czym dodał po chwili niepewnie - On by nic mi nie zrobił.
- Nie możesz tego wiedzieć - powiedział trzymający mnie za lewe ramię osiłek, wzmacniając równocześnie swój chwyt - Z takimi szumowinami, a tym bardziej z Ligny, nie warto pozostawać na więcej niż na parę sekund. Nie raz słyszałem historię, jak któryś z moich przyjaciół oberwał od nich mieczem zza pleców. Te kreatury uciekają się do najpodlejszych sztuczek! Sam widzisz, że dopuścili się do stworzenia czegoś takiego jak to! - krzyknął z obrzydzeniem, potrząsając moim bezwładnym ciałem. Czułem się okropnie, kiedy dotarły do mnie słowa rycerza. Nie wiedziałem, że moja ojczyzna jest tak postrzegana za granicą. Naród, z którego od zawsze byłem tak dumny, teraz okazał się być okrutnym potworem, czyhającym na cudzą śmierć.
- Zaprowadźcie go do gospody - polecił nagle blondyn, patrząc na mnie z iskierkami strachu w oczach. - Sami również wypocznijcie. Wyruszamy dalej z samego rana.
Pachołki postąpiły zgodnie z rozkazem dowódcy. Co chwila ciągnąc mnie i popychając zaprowadzili mnie do stajni, w której miałem spać tej nocy. Nocleg nie zapowiadał się na zbyt wygodny. Moim pięciogwiazdkowym hotelem okazała się być dziurawa stajnia, a luksusowym pokojem - niewysprzątanym boksem przeznaczonym dla koni. Kiedy tylko znalazłem się wewnątrz niego, do moich oczu nabiegły łzy. Nie były one spowodowane wyłącznie fetorem łajna, ale i mojego samopoczucia. Z każdą chwilą tej podróży czułem, jak moja duma zostaje coraz bardziej zdeptana i pokopana.
Wyczerpany usiadłem na (wydającej się być) czystej słomie. Kiedy upadłem tak nisko? Dlaczego moje narodziny spowodowały serie tak przykrych wydarzeń? Śmierć matki, wojna, śmierć ojca. Czy koniecznym było przeżycie tego wszystkiego przez jedną osobę? Z kapiącymi z nosa smarkami oparłem ciężką głowę o śmierdzącą ścianę stodoły. Nienawidziłem tego miejsca, nienawidziłem siebie i mocy, która zabijała wszystkich dookoła. Co musiałbym jeszcze przeżyć, żeby w koło mnie ludzie zaczęli się uśmiechać i nie patrzeć na mnie ze strachem czy pogardą? Wszystko to przez przypadek, przeznaczenie, przeklęcie, zły urok! Coś, tak małego zaważyło o mojej przyszłości. Jedno życie spowodowało tragedię setki, jak nie tysiąca ludzi.
Nagłe powiewy zimnego, przedostającego się przez szczeliny desek powietrza, bardzo utrudniały mi odpoczynek. Czy zasługiwałem w ogóle na coś tak trywialnego? Nie powinienem zginąć? Tak ułatwiłoby to innym życie. Ziewnąłem głośno. Powinienem bardziej się postarać o dobro swoich mieszkańców. Jak mogłem dopuścić do oskarżania ich o brak honoru?
Chciałem dłużej pożalić się nad sobą, lecz zmęczenie dało za wygraną, a ja wraz z moim strapionym sercem odleciałem do krainy, w której nie musiałem się dłużej martwić o ciążące na moich barkach problemy.

*****

Przebudziłem się w środku nocy zdrętwiały z bólu. Czułem jak moja twarz zaczyna przypominać lodową maskę, a zimne dłonie tylko potęgowały efekt ścierpniętego, skamieniałego posągu. Byłem wykończony niezbyt długim snem. Otaczająca mnie aura mroku i zimna potwierdzały moje przypuszczenia, że powinienem nadal spać. Więc co mnie zbudziło? Przywykłem do chłodu, towarzyszącego mi podczas snu, więc wątpiłem, że to on był przyczyną mojego obudzenia.
Nagły, niespodziewany ruch przyciągnął moją uwagę. Skierowałem wzrok na otwierające się powoli drzwi od mojego boksu. Zdziwiony, że głośne skrzypienie, nie obudziło śpiących dookoła mnie zwierząt, spojrzałem na wchodzącego do środka chudego mężczyznę.
- Co tu robisz? - zapytałem zdziwiony, rozpoznając dowódcę oddziału, siadającego naprzeciwko mnie. Blondyn w nikłym świetle wyglądał bardzo zjawiskowo. Na szczególną uwagę zasługiwały zwłaszcza jego oczy, które iskrząc się znacząco przykuwały wzrok. Coś jednak w jego postawie zmartwiło mnie - W porządku? - zapytałem, kiedy nie odpowiedział na moje poprzednie pytanie.
- Chciałem ciebie przeprosić za to, co zrobiłem w ciągu ostatnich dni - wyszeptał, nie patrząc na mnie. Słysząc drżenie jego głosu, moje serce zmiękło.
- Za co przepraszasz? - zapytałem zdziwiony.
- Za zabicie twojego ojca, traktowanie cię jak potwora i to miejsce - powiedział z każdym słowem podnosząc swoją głowę coraz wyżej, aż w końcu natrafił swoim wzrokiem na mój.
- Przecież wykonywałeś swoje rozkazy... nie powinieneś za to przepraszać.
- A jednak czuję, że muszę to zrobić. Nie chcę być czyjąś marionetką - stwierdził, po czym wyciągnął w moim kierunku, drżącą z niepokoju dłoń - Wybaczysz mi?
Spojrzałem z lekkim uśmiechem na rękę blondyna. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić, jak wielkiej odwagi musiał rezultatem być ten gest. Uścisnąłem mocno jego dłoń, po czym wpatrując się w jego hipnotyzujące oczy, zapytałem:
- Jak się nazywasz?
- Samuel.
- Dzięki, że mi zaufałeś Sami - powiedziałem, uśmiechając się szeroko, na co blondyn odpowiedział mi taką samą reakcją.
- Niedługo wyruszymy w dalszą podróż - przerwał po krótkiej chwili tej bliskości Samuel, po czym wstał szybko na nogi - powinienem iść po zaopatrzenie. Spróbuj się jeszcze przespać - dodał, odchodząc w kierunku drzwi.
- Może to być trudne, ale spróbuję - obiecałem, podążając za nim wzrokiem.
- Przepraszam, ale będę musiał cię zamknąć - mruknął przygnębiony, podnosząc z ziemi ciężką, metalową kłódkę.
- Jasne, rozumiem. Nie przejmuj się tym - ziewnąłem przeciągle, przykrywając się szczelnie skórzanym płaszczem. Po paru sekundach znowu przebywałem w absolutnej ciszy, lecz z zupełnie innym nastawieniem. Cieszyłem się, że choć jedna osoba nie spisała mnie na straty. W tamtej chwili uświadomiłem sobie, że był on jedynym, poza moim ojcem, który przebywał tak blisko mnie.
Wtulając się w pachnące piżmem odzienie, pozwoliłem sobie na jeszcze parę godzin snu.


2 komentarze:

  1. Hejka,
    cudownie, mam wrażenie że ten blondyn to następca tronu z Floressy, boi sie a jednak...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, mam wrażenie, że ten blondyn to następca tronu w Floressy, boi się a jednak...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń