31 maja 2020

Kroniki siedmiu kondygnacji (15)

ROZDZIAŁ 15
ŻYCIE I ŚMIERĆ SĄ NIEROZŁĄCZNE 




Prażące promienie słońca bezlitośnie parzyły plecy, nie pozwalając na szybsze poruszanie się. Do tego ten piasek... był wszędzie. Co prawda otoczeniu daleko było do pustyni, jednak posiadało niektóre z  jej cechy. Suchość, ciężkość i niepokój wywołany zbyt wysoką temperaturą. Czułem się tak spragniony... Od kilku godzin nie mogłem myśleć o niczym innym niż wodzie. Stanowiła ona swojego rodzaju obsesję, przez co wędrówka stała się jeszcze bardziej cięższa.
    Moje ruchy były otępiałe, a myślenie nietrzeźwe, oderwane od rzeczywistości. Ledwo zauważyłem jak idący przede mną blondyn opada nagle na kolana i zaczyna być okładany kopniakami przez jednego z bandytów. Z początku pomyślałem, że to wizja wywołana zmęczeniem. Słysząc jednak jęki chłopaka, przeraziłem się zaistniałą sytuacją.
   - Szybciej niedorajdo! - warczał bezlitośnie Marczenko, kopiąc kulącego się na ziemi Samuela.
   - Zostaw go potworze! - wrzasnąłem, z  rozpaczą podbiegając do chłopaka, by po chwili uklęknąć tuż przy nim. Kolejne uderzenie mogło go zabić!
   - Zmuś mnie panienko - brodacz rzucił mi parszywy uśmiech, tylko po to by zamachnąć się pięścią. Prawie dotknąłby mojego policzka, gdyby Sami nie podniósł się nagle i nie przygarnął mnie do swojej piersi. Kiedy bandyty natrafiła w pustkę, wrzasnął ze wściekłości. Nie zdążyłem poczuć jego kolejnego pchnięcia, ponieważ już po paru sekundach leżałem przyciskany do ziemi przez słabe ciało Księcia Floressy.
    - Sami puszczaj! - warknąłem, wierzgając nogami. Jeśli ten człowiek aż tak pragnął śmierci, zamierzałem mu ją dać! W tym położeniu byłem jednak zupełnie bezradny. Każde z uderzeń Marczenko odczuwałem także i ja, lecz przez ciało chłopaka. On tak cierpiał! Blondyn choć ciężko ranny, osłaniał mnie, przyciskając teraz kurczowo głowę do mojej szyi. Jęczał z bólu, mimo to nie podnosił się. Czułem jak drży. Jego oddech był tak ciężki i rozpaczliwy. Poczułem jak atakuje mnie fala gorąca. Miałem ochotę rozerwać atakującego go mężczyznę na kawałki. Nie mogłem pogodzić się z sytuacją, w której się znaleźliśmy. Barbarzyństwo podkute żądzą złota.
    Wrzasnąłem nagle, czując jak but oprawcy dotarł i do mojego ciała. Samuel widząc to, tylko ciaśniej przylgnął do mnie. Głupek! Martwił się bardziej o mnie, niż o siebie, a to on był w gorszym położeniu! Z każdą chwilą czułem, jak jego uchwyt słabnie. Zapłakałem gorzko. Chłopak upadł najpewniej z powodu wyczerpania. Szliśmy bez przerwy od dwóch dni, nie robiąc prawie żadnych postoi po drodze. Dostawaliśmy tyle wody co kot napłakał, a klimat Ignis nie należał do najlżejszych. Nie dziwiłem się dlaczego Samuel tak szybko osłabł. Powinien odpoczywać we wygodnym łożu, a nie być kopany przez człowieka, który chce sprzedać jego głowę!
    - Na litość króla Floressy! Ten człowiek do niedawna leżał na wpół umierający, za chwilę wykrwawi się przez ciebie na śmierć! - warczałem, próbując zrzucić z siebie ciężkie ciało Samuela, by jak najszybciej ukrócić jego męki i zabić człowieka, który przyczynił się do pogorszenia jego stanu. Po paru nieudanych próbach wrzasnąłem w akcie desperacji - Martwy wam się do niczego nie przyda!
    Uwaga ta spowodowała, że mężczyzna minimalnie zawahał się przed kolejnym kopnięciem. Z całej szajki to właśnie Marczenko był najgorszy. Postawny mężczyzna o dość sporej tuszy był bezlitosny i nigdy nie chodził na ustępstwa. Kiedy wpadał w furię... nawet dowódca grupy nie mógł go zatrzymać. Patrząc teraz na Samuela swoimi czarnymi jak węgiel, świńskimi oczami pewnie planował w jaki inny sposób zmotywować Księcia Floressy do wstania. Zadrżałem. Nie chciałem poznawać tych myśli.
    - Dajcie nam trochę odpocząć - powiedziałem, przyciskając do siebie blondyna - Doprowadzę go w tym czasie do porządku. On potrzebuje wody i jedzenia inaczej nie pociągnie zbyt długo - dokończyłem cicho, ze smutkiem obserwując jak krew z rany chłopaka, spływa po mojej klatce piersiowej. Szrama powinna się już dawno zabliźnić...
    - Niech będzie! - warknął Flinch, obserwujący całą sytuację z ubocza - Jednak jeśli tego nie zrobisz, szybko pozbędę się twojej głowy i każę ją rzucić świniom na pożarcie - zagroził, patrząc na mnie lodowatym wzrokiem - Straciliśmy już wystarczająco dużo czasu! - krzyknął, po czym zrezygnowany stanął na uboczu. Mężczyzna w odróżnieniu od reszty oddziału nie wyglądał na wojownika. Posiadał długie, czarne włosy przetykane siwizną i związane koński ogon. Jego wątła sylwetka bardziej wskazywała na jego zwinność niż siłę. Najbardziej przerażało mnie spojrzenie mężczyzny, które niezależnie od sytuacji nie wyrażało emocji poza bezwzględnym okrucieństwem. Wojna rodziła szpetnych ludzi.
    Obserwując jak reszta grupy oddala się minimalnie od nas, Samuel spełzł ze mnie, by z drżeniem mięśni opaść na suchą ziemię.
    - Nic ci nie jest? - zapytałem cicho, oglądając jego bandaże. Nie spodobało mi się to co pod nimi ujrzałem. Z rany sączyła się nie tylko krew, ale i żółtawa maź - Powinien obejrzeć cię medyk - wyszeptałem, spoglądając w jego uśmiechającą się z bólu minę.
    - Dobrze wiemy, że nie mogę na nikogo takiego liczyć - powiedział chłopak, chwytając moją dłoń. Czując jak jego palce drżą, zmartwiłem się.
    - Mógłbym prosić o wodę? - zapytałem, stojącego niedaleko nas chłopca. Jego wygląd wciąż mnie przerażał. Wydawał się być prawie przezroczysty na tle suchego klimatu Krainy ognia. Jedynym kolorem, którym oznaczało się jego ciało były czerwone plamy, powstałe najwyraźniej w skutek oparzeń.
    Chłopak skinął tylko głową, po czym odszedł w kierunku swoich przełożonych. Wydawał się być najbardziej ludzki z całego złodziejskiego grona. Nie chcąc marnować czasu, rozdarłem krawędź swojej bluzki na równe pasy materiału, po czym zacząłem związywać je lekko ze sobą. Miałem nadzieję, że chociaż to wystarczy.
    - Co z nim? - usłyszałem melodyjny głos ducha, podającego mi wodę, o którą prosiłem chwilę temu.
    - Nie najlepiej - powiedziałem, zaciskając usta we wąską linię, po czym chwyciłem bukłak z wodą, tak by nie dotknąć młodzieńca. Było przed nim całe życie... - Dziękuję - wyszeptałem, nie patrząc na chłopca, zbyt skupiony obmywaniem rany Samuela i obwiązywaniem jej czystymi bandażami.
    - Nie ma za co - odpowiedział z lekkim uśmiechem - To idioci, niedługo przestaną wam dokuczać - słowa chłopaka wywołały u mnie dreszcz. Nim zdążyłem je skomentować, już go nie było. Zdziwiony dostrzegłem tylko jak podchodził do reszty grupy i mówił o czymś z zaangażowaniem.
    Zmarszczyłem ze zdziwienia brwi. W co grał ten chłopak?
    - Aleks... - usłyszałem słaby szept Samuela, próbującego usiąść.
    - Zaczekaj Sami, zaraz ci pomogę - powiedziałem, opiekuńczo obejmując jego ramiona, by unieść go lekko do góry - Masz i pij. Nie wiadomo, kiedy dostaniemy więcej - powiedziałem, podając blondynowi pełny do połowy bukłak.
    - Najpierw ty... - usłyszałem, a widząc dziecinny upór malujący się na jego twarzy, dla świętego spokoju wziąłem dwa łyki wody, po czym szybko oddałem mu naczynie, by nie wypić więcej. Kiedy tylko przyjemnie chłodna ciecz spłynęła po moim gardle, westchnąłem z rozkoszy. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek ucieszy mnie coś tak prostego i za razem niezbędnego.
    Widząc jak blondyn łapczywie pije, uśmiechnąłem się pod nosem.
    - Jeszcze raz będziesz próbował uratować mój tyłek, a obiecuję, że skończysz w najciemniejszej z celi w lignijskim zamku zaraz po zakończeniu wojny- powiedziałem, obserwując go poważnie. Nie powinien się dla mnie tak poświęcać. A już w szczególności nie teraz. Nie kiedy był jedyną nadzieją dla swojego państwa, a kondycja jego ciała pozostawiała wiele do życzenia.
    Chłopak zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, po czym drżącą dłonią oddał mi pusty bukłak.
    - Nie dam rady iść dalej - wyszeptał, wyciągając przed siebie dygoczącą rękę. Odetchnąłem głęboko.
    - Zajmę się nimi. Nie musisz tego robić, za chwilę  będziesz mógł odpocząć - powiedziałem, zimno obserwując swoje potencjalne ofiary.
    - Jest ich zbyt dużo - mruknął Sami, przyciągając moją rękę do siebie i głaszcząc ją kciukiem - Poza tym... poczucie winy zniszczyłoby cię.
    - Zabiłem już tylu ludzi... Naprawdę myślisz, że ta grupka coś zmieni? - zapytałem drżącym głosem.
    - Nie myślę, ja to wiem - powiedział cicho, ściskając moją rękę.
    Zapatrzyłem się ze zdziwieniem w chłopaka. Skąd mógł być tego taki pewien?
    - Wyruszamy dalej! - usłyszałem nawoływanie Flincha.
    - Skoro nie mogę ich zabić, musisz wstać - mruknąłem niezadowolony, zakładając sobie ramię chłopaka za szyję - Spróbuj nie wykonywać gwałtownych ruchów, ta rana tego nie zniesie.
    Jakby a potwierdzenie moich słów, dotknąłem delikatnie bandażu pokrywającego tors chłopaka. Jak szybko znów stanie się czerwony?
    - Spróbuję - powiedział bez sił, łaskocząc swoim oddechem moje ucho. Zaciskając usta we wąską kreskę, ruszyłem wraz z Samim żółwim tempem za resztą szajki. Nie podobała mi się ta sytuacja. W końcu to był mój trzeci raz, kiedy to zostałem porwany. Moje życie jest bardzo monotematyczne....
    Wlekliśmy się w ten sposób przez cały dzień aż do zapadnięcia zmroku, kiedy to zdesperowanym głosem ogłosiłem, że Samuel de Germanii nie zrobi ani jednego kroku, dopóki nie prześpi chociażby sześciu godzin. Ku mojemu zdziwieniu, prośba została zaakceptowana przez samego dowódcę. Widocznie nie tylko my byliśmy zmęczeni. Już po jakimś czasie leżałem niedaleko ognia (ignijskie noce były dość chłodne), wtulony w oddychającego głęboko blondyna. Planowałem nie spać przez całą noc, by pilnować naszego bezpieczeństwa, jednak już po paru minutach moja świadomość rozpuściła się w sennej czerni. Nie zdawałem sobie sprawy, że byłem aż tak zmęczony!
    Ocknąłem się dopiero rankiem, który był już niemal południem. Na początku w ogóle nie widziałem gdzie jestem. Ocuciła mnie dziwna cisza. Zdziwiony usiadłem, by rozejrzeć się na boki. To co ujrzałem zmroziło mi krew w żyłach. Marczenko, Flinch i ich towarzysz Sakan leżeli nieprzytomni z podciętymi gardłami. Dopiero w tej chwili do moich nozdrzy dotarł metaliczny zapach krwi. Pod wpływem nagłych mdłości odszedłem na bok, by opróżnić z resztek wody mój i tak pusty brzuch. Kiedy zdołałem opanować targające mną torsje, szybko podbiegłem do Samuela, by upewnić się, że wciąż żyje. Odetchnąłem z ulgą, widząc jego miarowy oddech. Musieliśmy być wykończeni, skoro ominęła nas ta rzeź.
    - Sami wstawaj - mówiłem, rozglądając się na boki. Co jeśli zabójca wciąż był w okolicy? Słysząc ciche pomruki sprzeciwu, zacząłem z paniką wypluwać kolejne słowa- Później sobie pośpisz. Nie mamy na to czasu, musimy stąd jak najszybciej odejść...
    Przez zdenerwowanie, jakie mi się udzieliło, chłopak usiadł szybko. Widząc brutalną scenę, wstał szybko i ruszył w kierunku jednej ze ścieżek. Chwyciłem go za rękę, jakbym przez to mógł go ochronić przed potencjalną śmiercią.
    - Kto to zrobił? - zapytał nerwowo Sami, oddychając przerywanie.
    - Ja - nagły melodyjny głos rozbrzmiał za naszymi plecami. Odwróciwszy się szybko, dostrzegłem białowłosego chłopca, który towarzyszył szajce - Królu, Panie... - skinął kolejno Księciu Floressy i mnie, po czym uklęknął na jedno kolano, opuszczając przy tym wzrok na ziemię.
    - Co to wszystko ma znaczyć? - zapytał zdumiony blondyn, opierając się ciężko o moje ramię.
    - Proszę tylko o zaufanie i czas, by móc wam wszystko wyjaśnić - powiedział duch, posyłając nam ciepły uśmiech.
    - Właśnie zabiłeś trójkę ludzi - zauważyłem z kamienną miną - Dlaczego miałbyś zasłużyć na zaufanie?
    Chłopiec posmutniał lekko, po czym wstał i zaczął zbierać porozrzucane bagaże, które mogły przydać się w dalszej wędrówce. Obserwowaliśmy go przez chwilę, nie wiedząc jak powinniśmy zachować się w tej sytuacji. Była ona zbyt absurdalna.
    - Było to konieczne, inaczej oni zabiliby was. Nie mogłem do tego dopuścić. Przepowiednia musi się ziścić - z każdym następnym słowem chłopca, rozumiałem coraz mniej. Nie byłem najwyraźniej jedyny, ponieważ już po chwili usłyszałem głos Samiego:
    - Przepowiednia?
    - Nie tutaj, proszę - zaczął mówić gorączkowo białowłosy, wręczając nam dwa pakunki, a samemu zarzucając na barki kolejne trzy - Nie jesteśmy tutaj bezpieczni. Znam bardziej odpowiednie miejsce... Jeśli pójdziecie za mną...
    - Żebyś mógł nas zabić w śnie? - rzuciłem z chłodem.
    - Myślę, że ty byłbyś w stanie pozbawić mnie życia o wiele szybciej niż ja ciebie Aleksandrze de Francoisus - powiedział, uśmiechając się słabo. Widząc szok malujący się na mojej twarzy dodał - Ja... Wiem o was wszystko. Mogę wam to wyjaśnić, tylko błagam nie tutaj. Pójdziecie ze mną?
    Spojrzałem na Samuela, chcąc znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. To wiem o was wszystko, które wypowiedział chłopak... Zjeżyło mi włosy na całym ciele, a serce wprawiło w o wiele szybsze tempo. Przepowiednia...
    - Pójdziemy - blondyn podjął decyzję, patrząc mi prosto w oczy. Towarzyszący nam młodzieniec odetchnął z ulgą, po czym ruszył tylko sobie znaną drogą.
    Nasza podróż trwała cały dzień. Dopiero pod wieczór dopadły mnie wątpliwości. Dokąd zmierzaliśmy? Dlaczego trwało to tak długo? I najważniejsza: Kim był chłopak, który nas prowadził? Na oko wyglądał jak dziecko z dość intensywnymi poparzeniami. Jasny, wychudzony... jednak w jego oczach jawił się spokój i swojego rodzaju mądrość. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Choć nawet nie znałem jego imienia, wiedziałem, że nie zrobi nam nic złego.
    Kiedy słońce dotarło do horyzontu, znaleźliśmy się w ignijskiej wiosce - Akhanie. Jak później okazało się, położona była niedaleko granicy z Floressą. Z tego powodu było tutaj o wiele więcej drzew i innego rodzaju roślinności, a tutejsza ludność ubierała się cieplej niż przeciętny Ignijczyk. Po znalezieniu gospody z trzyosobowym pokojem, nareszcie mogliśmy trochę odetchnąć, napić się i najeść do syta oraz obmyć ciała. Szczególnie ostatnia czynność wyjątkowo mnie ucieszyła. Siedząc na łóżku, czułem się teraz dzięki temu niezwykle rześko.
    Pokój który wynajęliśmy za monety ukradzione rozbójnikom nie był zbyt duży i przypominał taki, znajdujący się w każdej przeciętnej tawernie. Pod ścianą szeregowo ustawiono trzy łóżka z materacami wypchanymi słomą. Okrycia w postaci zielonkawych koców, okazały się być pewnym podwyższeniem standardów przeciętnej noclegowni.
    Uśmiechnąłem się lekko czując ostatnie promienie słońca na swojej twarzy. Dobiegały one z jedynego okna, jakie znajdowało się tutaj. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że przeżyłem wojnę. Było tak blisko... A teraz mogłem z powrotem rozkoszować się ciepłym słońcem.
    Nagła wdzięczność zalała moje serce. Pomimo tych wszystkich niewiadomych, niepewności związanych z ponownym ujrzeniem Elizy, Franka i Ericka... Kątem oka zerknąłem na oddychającego głęboko Samuela, który leżał na łóżku, ustawionym zaraz pod ścianą. Żył... choć jego stan nie poprawiał się przez brak odpoczynku.
    Wstałem ze swojego posłania, by usiąść przy śpiącym Księciu Floressy. Kąciki moich ust uniosły się, widząc jak po jego policzku spada strumyczek śliny. Był tak niewinny i dobry...
    - Dokona w przyszłości wielkich czynów - usłyszałem melodyjny głos chłopca, który właśnie wszedł do pokoju. Nie patrząc na niego, odgarnąłem delikatnie włosy, zasłaniające czoło Samiego.
    - Skąd o tym wszystkim wiesz? - zapytałem cicho, odwracając wzrok od blondyna, by spojrzeć na chłopca.
    - Wszystkiego dowiecie się, kiedy dotrzemy na miejsce - powiedział, kładąc się na łóżku pod oknem.
    - Jak długo nam to zajmie? Wiem, że to miejsce jest dla ciebie istotne, ale... Nie mamy czasu na to wszystko. Nasi przyjaciele zostali na dworze Króla Ignis, moja rodzina jest więziona u Króla Floressy... Im wszystkim grozi niebezpieczeństwo. Zrozum, że to co wiesz, mogłoby już teraz im pomóc.
    Białowłosy przez jakiś czas leżał obrócony do mnie plecami. Po chwili odwrócił się jednak, by spojrzeć na mnie z powagą.
    - Przykro mi, lecz nawet jeśli teraz ruszylibyśmy odzyskać te osoby... Nic by to nie zmieniło. Historia potoczy się w ten sam sposób Aleksandrze.
    Zmroziła mnie pewność kryjąca się za słowami chłopca. To nie pierwszy raz, kiedy to wydał mi się starszy, niż wskazywałby na to jego wygląd. Nie zadając więcej pytań, położyłem się do swojego łóżka, szybko zapadając w sen.

***

    Wiedziałem, że śnię, mimo to nie mogłem dopuścić do tego swojej myśli. Scena, która jawiła mi się przed oczami bezwzględnie rozczuliła mnie i sprawiła, że pragnąłem pozostać w tym ciepłym miejscu. Znajdowałem się w komnacie z wielkim łożem. Wygodny materac, na którym leżałem ogrzewany był nie tylko przez moje ciało, ale i Samuela, który leżał tuż koło mnie. Patrzył z przepełniającym go ciepłem i radością, ściskając w ręku mały pakunek.
    Z zainteresowaniem oparłem głowę o ramię chłopaka, by zerknąć co jest aż tak cenne i wywołuje u niego takie emocje. Ze zdziwieniem moim oczom ukazało się gaworzące dziecko. Na początku ogarnęła mnie ślepa radość. Po chwili jednak zastąpił ją ból i cierpienie. Wiedziałem, że będzie musiał mieć dziedzica, którego ja nigdy mu nie dam, lecz...  
    Obudziłem się z łzami spływającymi po policzkach. Dlaczego mój umysł tworzył nowe zmartwienia? Nie miałem wystarczająco tych związanych z bieżącymi wydarzeniami?
    Niczym małe dziecko, wstałem z łóżka, by położyć się tuż obok Samiego. Czując jak jego ramiona przygarniają mnie do siebie, wyszeptałem krótkie:
    - Nie zostawiaj mnie.
    - Nigdy - usłyszałem, po czym poczułem delikatny pocałunek na swoim czole, mający najwyraźniej potwierdzić półprzytomne słowa chłopaka. Westchnąłem, wtulając się w jego ciepłe ciało.

***

    Po paru kolejnych dniach wędrówki, zupełnie zapomniałem o tym, że niedawno uczestniczyłem w walce, w której zginęło tysiące wojowników. Wszystko zdawało się wracać na właściwe tory. Stan Samuela polepszał się. Nie groziło nam niebezpieczeństwo i choć mogło ono pochłonąć naszych przyjaciół, białowłosy chłopak zapewniał nas, że są bezpieczni. Wierzyłem mu, choć nie wiedziałem dlaczego.
    Dopiero po dłuższym otaczaniu się gęstymi lasami oraz znacznym obniżeniem się temperatury, doszedłem do wniosku, że znajdujemy się niepokojąco blisko ziem związanych z moim dzieciństwem. Kiedy podzieliłem się tym spostrzeżeniem z naszym przewodnikiem, uśmiechnął się on tylko delikatnie, po czym oznajmił, że pod koniec dnia, powinniśmy nareszcie dotrzeć na miejsce naszej wyprawy. Denerwowałem się tym co może mnie spotkać. A jeśli to zasadzka? Już w jednej braliśmy udział. Nie zdziwiłbym się, gdyby i teraz...
    - To tutaj - usłyszeliśmy, kiedy dotarliśmy do wielkiego, ułożonego z kamieni muru.
    - Ale to przecież... - zacząłem słabo, a białowłosy ruszył wzdłuż konstrukcji, znikając nagle za jednym z kamieni, które znajdowały się u jej podstawie. Trzymając Samiego za rękę, ruszyliśmy za chłopcem. Jak się okazało, pod murem znajdował się wąski tunel wydrążony w skale. Idąc ciemnym korytarzem, spodziewałem się jakiejś zasadzki, jednak nic takiego nie nadeszło. Zamiast tego ujrzeliśmy błękitną poświatę, która wraz z zagłębianiem się w ziemi, przybierała na sile.
    - To kryształy! - krzyknął zdumiony blondyn, rozglądając się na boki z podziwem. Było na co patrzeć. Szklane kamienie emanowały delikatnym światłem, przez co otoczenie wydawało się nad wyraz magiczne. Po środku pomieszczenia, znajdował się ogromny, kamienny stół, na którym siedział teraz białowłosy. Uśmiechał się lekko w naszym kierunku, co jakiś czas wzdychając z przyjemności. Energia jaką dawały kryształy, była zaskakująca. W jednej chwili, wszystkie moje problemy oddaliły się, chłonąłem chwilę całym sobą, zbyt obawiając się, że jest ona tylko snem.
    - Usiądźcie, proszę - chłopiec gestem wskazał na stworzoną ze skały ławkę, umieszczoną naprzeciwko stołu. Posłusznie zajęliśmy miejsca, po czym z zaciekawieniem chłonęliśmy melodyjne słowa białowłosego - Przepraszam, że przez ten czas nie przedstawiłem się wam. Zbyt obawiałem się, że możemy być śledzeni przez kogoś niepożądanego, a sekret nie mógł wyjść na jaw. Nazywają mnie Michaelem i jestem Strażnikiem Tajemnicy. Waszej tajemnicy - dodał po chwili, uważnie nas obserwując - Rozumiem, że nie wszystko może wydawać wam się klarowne. Pewnie czujecie się teraz zagubieni, lecz to najlepszy czas na to byście poznali prawdę oraz kryjącą się za nią przepowiednię.
    - Jaką prawdę? - przerwałem mu zbyt zniecierpliwiony jego przedłużającą się mową.
    - Prawdę o tobie i Samuelu - powiedział z powagą - Prawdę o śmierci i życiu, które na wieki już były i będą nierozłączne.


***************************
Hejka!
Na starcie chciałabym wszystkich przeprosić za dość krótki rozdział. Jest on bardziej przechodni i mało wyjaśnia tak na prawdę (chwilowo jestem uwięziona przez widmo sesji, dlatego tak to wygląda). Za tydzień będzie dłuższy (a przynajmniej mam taką nadzieję >//////<)! 
Dziękuję za wszystkie komentarze i reakcję oraz za odwiedzanie tego miejsca, to chyba tylko dzięki wam udało mi się publikować Kroniki regularni już przez cały miesiąc <3
A teraz wybaczcie,ale pora pozaliczać parę kolosów znika w odmętach ciężkiej literatury.
Bez odbioru i do następnego!
~ Arashi

1 komentarz:

  1. Hejka,
    ta ja, och z przyczyn technicznych nie zaglądałam tutaj, i mam wielką niespodziankę w postaci tak dużej ilości rozdziałów... w najbliższych dniach nadrobię te rozdziały, ale i na pewno powrócę z komentarzem też do początkowych...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń